Artykuły

Pisane z "Czapy"

Są spektakle, głośne jeszcze przed podniesieniem kurtyny, których premiery przyciągają tzw. kulturalną elitę i snobującą się publiczność, którymi zachłystuje się krytyka, odkrywając ich profetyczno-mistyczne przesłania i hiperawangardową doskonałość formalną, powołując się jednocześnie na Marksa, Arystotelesa i teorię metafory interakcyjnej. Ale są i takie przedstawienia, których premiery mijają bez galowych lisów, sztucznych kolii i zębów oraz gazetowych zachwytów... Nawet bez zwykłej informacji o wystawieniu sztuki. Prawdziwa publiczność teatralna nigdy jednak nie da się zwieść pseudonaukową, koteryjną propagandą i nagradza frekwencją i brawami tylko rzetelną artystyczną robotę, taką na przykład jak ta, którą wykonali na Trzeciej Scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu: Zbigniew Lesień, Edwin Petrykat, Zygmunt Bielawski, Tadeusz Skorulski, Cezary Kussyk oraz Marek Piestrak, Andrzej R. Waltenberger i Wojciech Jagielski, wystawiając sztukę Janusza Krasińskiego pt. "Czapa, czyli śmierć na raty".

Najważniejszą zaletą tego przedstawienia jest bezpośredni udział widza w sytuacji dramatycznej. I nie mają tu miejsca żadne prowokacje, charakterystyczne np. dla tzw. teatru otwartego, mające na celu uaktywnienie odbiorcy i wykorzystanie jego fizycznej obecności jako tworzywa artystycznego. Przeciwnie. Pozostajemy do końca niemymi świadkami, których bezsilności nie umniejsza wybuch gorzkiego śmiechu, czy salwa najmocniejszych choćby oklasków. Słysząc trzask metalowych drzwi, zgrzyt przekręcanych zamków i stukot podkutych butów, wprowadzeni przez strażników do "pokoju widzeń" jesteśmy obserwatorami tragedii...

Tragedii? Janusz Krasiński - prozaik, dramaturg, scenarzysta (m.in, "Haracz szarego dnia", "Wózek", "Obcy ludzie") pisał "Czapę" jako komedię, to fakt, że z gatunku raczej czarnego humoru, ale jednak komedię. Tak też była ona wystawiana do tej pory. Realizacja wrocławska ujawniła w literackim materiale Krasińskiego zupełnie niespodziewane sytuacje egzystencjalne.

Reżyser Marek Piestrak zrezygnował z łatwych grepsów (z grypsów?) tak charakterystycznych dla więziennego światka, wysuwając na plan pierwszy stan ciągłego zagrożenia i nieodwracalności tragicznego rozwiązania dramatu, który się toczy tuż za kratami. Atutem skromnej, ale wyrazistej i bardzo funkcjonalnej scenografii Andrzeja Rafała Waltenbergera jest bliskość rozgrywającej się akcji. Wystarczyłoby tylko wyciągnąć rękę, by stać się wybawieniem dla Skazańców, czyli... by stać się kolejną ofiarą. Paradoksalność zdarzeń polega na tym. że wszyscy uczestnicy walki o życie, o przeżycie są potencjalnymi ofiarami. Cóż, tak było przez stulecia, tak jest i współcześnie, co dodatkowo akcentuje elektroniczna muzyka Wojciecha Jagielskiego - trafnie budującą nastrój między poszczególnymi scenami.

Nie ma dramatu bez człowieka , nie ma teatru bez aktora. W "Śmierci na raty" jest dramat, bo jest aktor. Aktorstwo tego przedstawienia stoi na najwyższym poziomie. Stając dosłownie twardą w twarz z widzem, aktor nie ma szans na techniczne zakamuflowanie myślowej pustki. Musi rzeczywiście przeżyć swoją tragedię, musi unaocznić stan swego wnętrza, by urealnić swoje "tu i teraz". Mózgiem przedstawienia jest Zbigniew Lesień, tak jak kreowany przez niego Kuźma Jest motorem zdarzeń. Rzadko można obejrzeć na naszych scenach takie zdyscyplinowanie emocjonalne, przy jednoczesnym użyciu pełnego wachlarza środków. Ta rola może prowokować najwytrawniejszych artystów do szarż. Lesień nie tylko unika takich pokus, ale udaje mu się ściągnąć na siebie uwagę przy pomocy najprostszych środków - ledwie zauważalnego gestu, lekkiego grymasu ust, nerwowego tiku... Siedzimy pilnie każdy jego krok, tak jak obserwuje go bacznie jego współtowarzysz z celi - Oleś, który jest jakby negatywem Kuźmy. Jeden aktywny, władczy, sprytny, drugi bierny, zamknięty w sobie, poddańczy-obaj są portretem tego samego zdeterminowanego człowieka. Oleś - Edwina Petrykata jest właśnie słabszą jego połową. Smutek i nerwowe napięcie oczekiwania na nieuniknione - to zasadnicze elementy roli Petrykata. Zawłaszcza smutek, przebijający się nawet przez śmieszność czy wręcz wywołujący ją i będący jej pointą, jest znakomitym kontrapunktem dla momentami kabaretowo budowanego dialogu.

Zvgmunt Bielawski zagrał rolę Skazańca z lekkim przymrużeniem oka, rozbawiając publiczność ironiczno-pastiszowym przedstawieniem postaci jednocześnie naiwnego, przemądrzałego i przestraszonego inteligenta. Sugerowana "polityczność" sprawy Skazańca dodaje tej roli specjalnego smaku. Do bardzo wysokiego poziomu tego przedstawienia dołączają również Tadeusz Skorulski i Cezary Kussyk, grający Strażników. Pierwszy - dobroduszny, ufny, pełen naiwnego współczucia, drugi - oschły, zasadniczy, przekonany o swojej władzy - stanowią trafne dopełnienie tej przedziwnej galerii typów i zachowań ludzkich. Wkrótce odbędzie się 50 przedstawienie "Czapy". Bilety są wyprzedane na kilkanaście następnych spektakli, a przecież sztuka Janusza Krasińskiego nie znajduje się w spisie lektur szkolnych. Cóż, prawdziwa publiczność teatralna wie co dobre!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji