Artykuły

Halka na jubileusz

"Halka" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Ciekawe, ilu też czytelników "Ruchu Muzycznego" potrafiłoby prawidłowo odpowiedzieć na pytanie, który z naszych teatrów operowych ma w dorobku najwięcej polskich premier, czyli pierwszych wykonań dzieł ze światowego repertuaru, poprzednio w naszym kraju nie granych? Naturalnie, trzeba w tym celu poszperać trochę w starych programach, sezonowych zestawieniach oraz księgach pamiątkowych, ale rezultat takich poszukiwań jest oczywisty: bezwzględny prym wiedzie Opera Śląska w Bytomiu - notabene pierwszy teatr operowy, jaki po II wojnie światowej podjął działalność na polskich ziemiach występując już 14 czerwca 1945 roku z przedstawieniem Moniuszkowskiej "Halki".

To tutaj bowiem mogła polska publiczność po raz pierwszy oglądać "na żywo" tak wybitne i ważne dla historii gatunku dzieła, jak m.in. "Rusłan i Ludmiła" Glinki, "Rusałka" Dargomyżskiego, "Mądra" Orffa, "Zaręczyny w klasztorze" Prokofiewa, "Kościej nieśmiertelny" Rimskiego-Korsakowa, "Albert Herring" Brittena, "Krutniawa" Suchonia czy "Arabella" Ryszarda Straussa. To tutaj także miały miejsce prapremiery polskich oper, jak powstałego jeszcze w 1920 roku "Zaczarowanego koła" Jerzego Gablenza, jak "Cyrana de Bergerac" Romualda Twardowskiego i "Wita Stwosza" Józefa Świdra czy baletów "Królewskiego błazna" Tomasza Kiesewettera oraz "Klementyny" Piotra Perkowskiego. Warto też wspomnieć, że to stąd wyruszył w triumfalną podróż po polskich scenach "Nabucco" Verdiego, którego świetna premiera w maju 1983 pod batutą Napoleona Siessa i w reżyserii Lecha Hellwig-Górzyńskiego odbiła się szerokim echem w całym naszym muzycznym i nie tylko muzycznym świecie (także ze względu na wyrazistą wymowę treści dzieła w ówczesnej sytuacji politycznej).

Ale bogaty i oryginalny repertuar, to nie jedyny tytuł do chwały śląskiej sceny operowej na przestrzeni minionych lat. Założony bowiem przez wielkiego śpiewaka Adama Didura, a po jego nagłej śmierci w fachowy sposób prowadzony przez innego znakomitego artystę europejskich scen operowych Stefana Belinę-Skupiewskiego, od początku osiągnął ten teatr rewelacyjnie (jak na owe czasy) wysoki poziom i długo wiódł prym pośród powstałych później lub wznawiających swą dawniejszą działalność innych scen polskich.

Warto przypomnieć, że to tutaj właśnie stawiali swoje pierwsze sceniczne kroki tacy m.in. artyści, jak Wacław Domieniecki, Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki i Krystyna Szczepańska, a później także Krystyna Szostek-Radkowa i Wiesław Ochman. Przedstawienie "Carmen" zaś (oglądałem je jako student jeszcze) podczas gościnnych występów Opery Śląskiej w zrujnowanej stolicy latem 1947 roku (z kapitalnymi kreacjami Franciszki Denis-Słoniewskiej i Franciszka Arno) po dziś dzień uważam za piękniejsze od wszystkich, jakie później dane mi było oglądać.

Warto o tym wszystkim przypomnieć sobie teraz, kiedy zasłużony ten teatr święcił właśnie 60-lecie swojej chlubnej działalności. Święcił je zaś, jak to już weszło w zwyczaj przy okazji kolejnych okrągłych jubileuszy, nową inscenizacją Halki. I, jak nieraz bywało (nie tylko zresztą w Bytomiu), właśnie owa inscenizacja - tym razem dzieło Marka Weiss-Grzesińskiego - wydała się najbardziej kontrowersyjnym elementem spektaklu. Można bowiem zrozumieć jako podyktowany oszczędnością zupełny prawie brak dekoracji (jakkolwiek Boris F. Kudlićka podpisał się był pod "scenografią"). Trudniej już pojąć, czemu poloneza w I akcie nikt nie tańczy, a muzyka tego tańca towarzyszy uczcie, podczas której miejsca przy stołach wystarcza notabene tylko dla co dostojniej szych gości, za którymi tłoczy się reszta skromniejszej szlachty.

Jeszcze dziwniejszy okazuje się w akcie drugim widok towarzyszącego "nieszczęsnej Halce" chłopczyka w wieku na oko więcej niż przedszkolnym i w ładnym góralskim stroju; jeśli bowiem dziewczyna dochowała się zdrowego kilkuletniego dziecka, to - można by zapytać - co działo się przez te lata i skąd cała późniejsza tragedia z "dzieciątkiem umierającym z głodu"? Trudno również pojąć, czemu w III akcie młody Góral zamienił się w starego zakonnika i co ma z tego wynikać? Albo czemu w IV akcie znikła postać Dudarza i oczywiście jego, skromna zresztą, partia wokalna?

Podobnie fałszywych sytuacji można by wskazać więcej, a kilka ciekawych pomysłów reżyserskich i ładnie rozegranych epizodów sprawy tej niestety nie ratuje. Cieszyły natomiast oko piękne, barwne stroje szlachty projektu Marii Balcerek, a muzyka Moniuszki płynęła wartko i dynamicznie pod sprawną batutą Tadeusza Serafina.

Pośród solistów w oglądanym przeze mnie (drugim z kolei) przedstawieniu obok zasługującego na uznanie Włodzimierza Śkalskiego (Janusz) i Bogdana Kurowskiego (Stolnik), warto na pewno odnotować wielce obiecujący debiut młodej odtwórczyni tytułowej partii Jolanty Wyszkowskiej, wyróżnionej niedawno zaszczytnie na Międzynarodowym Konkursie im. Adama Didura. Czy zaś partia ta - trudna i ryzykowna mimo pozorów prostoty, na co zwracała ongiś uwagę wielka Janina Korolewicz-Waydowa - jest dobrym sposobem debiutu dla młodych i niedoświadczonych śpiewaczek, to już inna sprawa...

Do uświetnienia jubileuszowych uroczystości przyczynił się także atrakcyjny koncert galowy zasłużonych artystów Opery Śląskiej, ze swadą i humorem prowadzony przez Wiesława Ochmana, a także - interesujące sympozjum naukowe poświęcone dziejom i dokonaniom tego niezwykłego teatru. Istotnie bowiem - ma on czym się chwalić...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji