Artykuły

Na północ

Płyta nagrana z R.U.T.Ą. została okrzyknięta wydarzeniem ubiegłego roku i przyniosła mu Paszport Polityki. Z Kapelą ze Wsi Warszawa właśnie wrócił z Vancouver, gdzie wziął udział w operze "A Blessing On The Moon" Andy'ego Tersteina, a z okazji 15-lecia zespołu przygotowuje kolejny album, "NORD". Maciej Szajkowski opowiada nam o współpracy z zagranicznymi gwiazdami, podróżach na północ i dlaczego ciągle ma flow - pisze Malwina Wapińska w Machinie.

Malwina Wapińska: Jak się czujesz z Paszportem Polityki?

MACIEJ SZAJKOWSKI: Traktuję tę nagrodę jako wyróżnienie dla pewnej formacji, pewnej grupy ludzi, sprawy, idei. I bardzo mnie to cieszy.

Przez długi czas mówiło się, że to co robisz, zwłaszcza w ramach Kapeli Ze Wsi Warszawa, jest bardziej znane i doceniane zagranicą. W końcu dostaliście jedną z najbardziej prestiżowych nagród w kraju. Coś się zmieniło?

- Chyba zaczęto poważniej nas traktować. Do tej pory, to co robiliśmy, było uważane za fanaberię oberwańców, odszczepieńców i cudaków (śmiech). Nawet w Polskim Radiu traktowano mnie jako ciekawostkę przyrodniczą i koleżkę, który ma jakieś flow. Teraz zauważono: wow, oni mają coś do powiedzenia, o coś im chodzi, o coś nawet walczą.

Jeśli dostajecie zaproszenie od uznanego kompozytora w Vancouver, to chyba dokonania Kapeli są czymś więcej niż fanaberią

- To rzeczywiście coś niesamowitego. Nie do końca wierzyliśmy, że się wydarzy. Na początku traktowaliśmy to jako kolejną ciekawostkę i niezupełnie wiedzieliśmy, z czym się mierzymy. Materia okazała się trudna - mieliśmy do czynienia z muzyką współczesną i operą.

Kto napisał muzykę do przedstawienia?

- Autorem jest Andy Tierstein, który pracował nad tą partyturą około trzech lat. To bardzo uznany kompozytor. Mieszka w Nowym Jorku i reprezentuje tamtejszą bohemę. Współpracował m.in. z Frankiem Londonem i Davidem Krakauerem. Jest multiinstrumentalistą. Gra na banjo, na harmonii, na pianinie, skrzypcach.

To on was zaprosił do współpracy?

- Tak. Andy odkrył muzykę Kapeli dzięki płycie "Wiosna Ludu", która jakoś go zachwyciła. Wydaje mi się zresztą, że ten album stał się naszą przepustką w świat. Od "Wiosny Ludu" zaczęło się wydawanie naszych płyt na zagranicą przez Jaro Med. Jack Wall, z którym robiliśmy w 2005 roku muzykę do gry komputerowej razem z Peterem Gabrielem, też usłyszał "Wiosnę Ludu" i to ona go zainspirowała. Ta płyta w jakiś sposób okazała się magiczna i otworzyła nam wiele drzwi. Teirsteina zachwycił na niej "Taniec chasydzki" i historia, która jest w niego wpisana. Uznał, że chciałby skonfrontować operę z dziką muzyką Kapeli.

Przedstawienie "A Blessing On The Moon" powstało na podstawie powieści Josepha Skibella. Akcja dzieje się w Polsce, ale w centrum wydarzeń znajduje się społeczność żydowska. Co zadecydowało o wyborze KzWW, która odwołuje się przede wszystkim do polskiego folku?

- Gdy o tym rozmawialiśmy, Andy podkreślał, że zachwyciło go unikalne brzmienie, którego nie dałoby się powtórzyć z muzykami, rezydującymi w Ameryce. Jako dla fachowca, była to dla niego kwestia fundamentalna. Myślę, że ekspresja wokalna dziewczyn była dla niego czymś nowym. W Kapeli wykorzystujemy technikę śpiewu białogłosowego nie tylko w kontekście unisono, ale i wielogłosowości. To się rzadko wykonuje, nawet w Polsce. Drugim powodem był pewien sentyment i fakt historyczny naszych związków z kulturą żydowską. I to, że "A Blessing On The Moon" toczy się w Polsce. Ta historia jest pewną metaforą i trochę mistyczną opowieścią, która siłą rzeczy odwołuje się do polskiego kontekstu.

Dla Polaków temat jest chyba niełatwy

- To smutna opowieść, bo dotyczy zamordowania rodziny żydowskiej - nie do końca wiadomo, czy przez Polaków, czy przez Niemców. Akcja dzieje się tuż po drugiej wojnie światowej, kiedy dom rodziny żydowskiej zostaje zajęty przez Polaków. Zjawia się w nim duch właściciela i zderza się z nową rzeczywistością, nie mogąc do końca się z nią pogodzić. Poznaliśmy autora powieści, na podstawie której powstało przedstawienie. To skromny facet z polskimi korzeniami. Jego dziadek został zamordowany w Polsce, a to wywarło ogromne piętno na całej jego rodzinie i na nim. Będąc tam zrozumiałem dopiero pewną kwestię, dla Polaków bardzo drażliwą: jak wielki Żydzi noszą w sobie ból traumy wojennej. Nie tylko Holokaustu, o którym wiemy, ale i zawiedzenia się na Polakach. Dopiero tam zdałem sobie z tego sprawę.

To było dla was trudne, uczestniczyć w tym spektaklu?

- Dla nas miało to aspekt oczyszczający. Był to rodzaj katharsis. Przez to, że tam jesteśmy, że jest to forma jakiegoś spotkania, dialogu i przebaczenia. Tak to czułem. Chyba taki był cel.

Jakoś tak się złożyło, że znów poprzez muzykę udaje cię odkłamać kilka polskich mitów. Polacy chcieliby wierzyć, że są potomkami wywijających szabelką szlachciców i szykanowanych powstańców. A ty na przykład serwujesz im płytę R.U.T.Y., która dowodzi, że jesteśmy też potomkami niewolników, czyli pańszczyźnianych chłopów.

- Ja się temu nie dziwię. Te 123 lata rozbiorów, wojna, komuna, jednak bardzo sponiewierały naszą narodową dumę. To naturalne, że chcieliśmy jakoś ją odbudować. Ale prawda jest zgoła inna. Dla wielu jest to ciężkim szokiem, ale przecież czterysta lat pańszczyzny będzie jeszcze długo ciążyć nad naszą mentalnością.

Kapela Ze Wsi Warszawa w marcu obchodzi 15-lecie, a wy szykujecie nową płytę. Po raz pierwszy do udziału w nagraniu waszego albumu zapraszacie zagranicznych gości. Na płycie "NORD" pojawi się m.in. szwedzka grupa Hedningarna. Ich muzyka chyba jest bliska waszej?

- Oni też grają głównie na chordofonach, czyli instrumentach strunowych, też opracowują je w bardzo współczesnym duchu. Dla nas to jest grupa, która w latach 90. w dużym stopniu wpłynęła na kształt sceny folkowej w Polsce. To był jeden z zespołów, które trafiły tutaj za sprawą wydawnictwa Folk Time i wzbudził sensację. Hedningarna była dla sceny folkowej tym czym dla sceny punkowej był Dezerter czy Moskwa. To, że doszło do naszego spotkania jest niesamowite, bo oni nigdy nie zgodzili się współpracować z żadnymi zespołami. Nigdy też nie zgodzili się wcześniej na żadne występy w Polsce.

Dlaczego tak się stało?

- Kiedy chciano ich zaprosić, mieli bardzo wysokie honorarium, a później zrezygnowali z koncertowania i grali tylko lokalnie. Gdy już dostali Grammy i sprzedali parę milionów płyt, najdalej występowali w Norwegii. Dopiero w lipcu zeszłego roku zagraliśmy razem koncert w Warszawie. Nagraliśmy razem trzy numery, z czego dwa są na płycie. Dwa utwory są wokalnie polskie, ale zbudowane wokół instrumentarium Hedningarny - dud szwedzkich, liry korbowej. A jeden utwór to jest "Polska" - narodowy taniec szwedzki.

Podróżując na północ podobno zamierzacie też zahaczyć o Kanadę. Kim jest Sandy Scotfield, która również wystąpi na waszym albumie?

- Sandy to uznana artystką związaną ze sceną roots, world music i folk. Jest szamanką, Indianką i córką wodza indiańskiego. Co zabawne, ona też poznała Kapelę dzięki "Wiośnie Ludu". Twierdzi, że to jest jej ulubiona płyta.

Wspomniałeś, że od takich zespołów jak Hedningarna zaczął się w Polsce boom na muzykę folkową. My chyba mieliśmy inny stosunek do własnej kultury ludowej niż Skandynawowie. Oni zawsze się z nią identyfikowali, my przez lata mieliśmy z tym pewien problem

- Na pewno. To wynika z kilku powodów. Pierwszym jest pokolenie naszych rodziców i dziadków, które często mając wiejskie korzenie, migrowało do miast. Nikt nie chciał się przyznawać do swojego pochodzenia, bo wieś kojarzyła się z nędzą, biedą, wyzyskiem. Za nimi szedł awans społeczny, odruchem było więc odrzucenie korzeni. Drugim powodem było wprzęgnięcie kultury ludowej przez system. Cepelia, folklor, który służył propagandzie - to się kojarzyło z reżimem. Dopiero teraz do nas to dotarło, ale jesteśmy już kompletnymi analfabetami. Nie wiemy o sobie nic.

Pozostała nam Polska prowincjonalna bez świadomości korzeni?

- Wiem z doświadczenia, że Polska prowincjonalna ma dwie twarze. Pierwsza to ta chamska Polska rzezimieszków i tych wszystkich prymitywnych istot - często przesiedlonych, zapijaczonych. To jest wynik wieków zniewolenia. Chłop, rodząc się nie mógł mieć przed sobą perspektywy żadnych zmian, żadnego awansu, że wyrwie się z tego zaklętego kręgu bycia niewolnikiem i narzędziem w rękach pana. To chyba miało wpływ na pewne zezwierzęcenie. Ale są regiony, na przykład Podhale, Kurpie, część Lubelszcyzny, gdzie system feudalny nie był aż tak dotkliwy i pomimo biedy, istniał pewien kręgosłup i świadomość korzeni. To jest bardzo ważne, bo stanowi o bogactwie tej kultury, do której my się odwołujemy.

Pieśni chłopskiego buntu w wydaniu R.U.T.Y. okazały się doskonale współgrać z czasami kryzysu ekonomicznego i "ruchu oburzonych". Teraz występujecie jako rozgrzewka przed marcową Manifą? Czy w polskich tekstach ludowych da się wygrzebać takie, które nadałyby się na feministyczny manifest?

- To, co prezentuje R.U.T.A. jest bardzo subiektywnym spojrzeniem. To pewna wizja, jak mogłoby to być, choć wcale nie musiało. Z tekstami feministycznymi jest trudniej, bo kobieta była tak naturalnie wpisana w krajobraz mężczyzny, gospodarstwa, społeczności, że nikt nie wyobrażał sobie innego porządku. Kobiety bardzo rzadko bywały na przykład muzykantami. Zdarzały się znakomite harmonistki czy skrzypaczki, ale było to bardzo źle postrzegane. Żeby się wybić, musiały być naprawdę genialne. Chcielibyśmy jednak odgrzebać teksty, w których kobieta się upomina o więcej swoich praw. Myślę, że R.U.T.A. otworzyła pole do wielu działań i odkryć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji