Artykuły

Czar PGR-u w Operze Krakowskiej

"Napój miłosny" w reż. Henryka Baranowskiego w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.

W 180. rocznicę prapremiery Opera Krakowska wystawiła "Napój miłosny" Gaetana Donizettiego. 2 grudnia na scenie przy ul. Lubicz zobaczyliśmy tę uroczą operę komiczną. Była to zarazem jej pierwsza inscenizacja w powojennych dziejach krakowskiej sceny.

Jej twórca, Henryk Baranowski, opowieść o miłosnych perypetiach Adiny, Nemorina i Belcora rozpoczął w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, z rozwojem akcji przybliżając ją do naszych czasów. Zadbał też o widowiskowość, niestety, z pewnym nadmiarem, za którym podążyli współtwórca scenografii Paweł Dobrzycki i kostiumolożka Dorota Morawetz. W I akcie oprócz obowiązkowych kufajek i roboczych kombinezonów oglądaliśmy więc żywą kozę (uroczą!), obgryzającą ze smakiem dekorację, gdakający i śpiewający drób, gruchające gołębie, a do tego bluzgający dymem i ogniem traktor (wspaniały!) z Adiną - traktorzystką i równie dynamiczny pojazd, jakim przyjechał oszust Dulcamara z asystentkami, a także monterki elektryczności wychodzące na słupy oraz ochocze pląsy (choreografia - Emil Wesołowski) zarówno żniwiarzy, jak i desantujących się z powietrza żołnierzy (wybornych!), z Belcorem na czele. Teatru, chwilami zbyt dosłownego, jest więc w tej inscenizacji pod dostatkiem, gorzej, że w I akcie nieco gubi się w tym wszystkim muzyka, tym bardziej że kierownik muzyczny i dyrygent Evgeny Volynskiy jest w tym spektaklu także po części aktorem. Tym niemniej, oswoiwszy się z dziarskim sposobem bycia pegeerowskich pracowników, posłuchać można na krakowskiej scenie ładnego mezzosopranu Moniki Korybalskiej - Gianetty, Stanisława Kufluka, który dźwięcznym barytonem popisuje się jako Belcore, oraz podziwiać sprawność wokalną i aktorską Dulcamary - Dariusza Macheja, który swobodą artystyczną górował tym razem nad partnerami. Wyraźna niedyspozycja nie pozwoliła Adamowi Zdunikowskiemu w pełni sprostać wymogom partytury Donizettiego, choć w II akcie w duecie z Joanną Woś - Adiną miał też frazy prawdziwie piękne. Także sama Joanna Woś, po kilku zbyt ostrych, wręcz brzydkich, wysokich dźwiękach w I akcie, urzekała sztuką wokalną.

W zamieszczonym w drukowanym programie tekście Henryka Baranowskiego przeczytać można, że swą inscenizacją chciał nie tylko bawić, ale i przywołać lata dzieciństwa, w których ludzie żyjąc we wspólnocie, byli sobie bliscy, a także zaprotestować przeciw współczesnej materializacji i atomizacji życia. Czy mu się to udało? Szczerze mówiąc, nie wiem. Ja w operze nie poszukuję "wielkich filozofii". Dlatego przyznam się, że nie rozumiem znaczenia swoistej trawestacji Piramidy zwierząt Katarzyny Kozyry, która ukazuje się w finale. Czy rozbawieni spektaklem, mamy przypomnieć sobie o naszej śmiertelności? Czy wprost przeciwnie, ma być to pochwała reinkarnacji? A może to dowód na zmaterializowanie także sztuki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji