Artykuły

Wybrałem swój Heimat

Reżyser JANUSZ KIJOWSKI od wielu lat nie robi filmów, pracuje w teatrze i pomaga młodym twórcom. - Zostałem wierny temu, co robiłem, ale moje miejsce na ziemi jest w Olsztynie, a moją miłością jest teatr. Jestem czuły na młode talenty, staram się im pomagać, rozwijać. Bo nie ma nic gorszego niż komercja i skundlenie, które zataczają coraz szersze kręgi i demoralizują, psują artystów. Na to nie może być zgody.

Twórca filmowy i teatralny. Wykładowca akademicki. W swoim dorobku ma wiele realizacji filmowych, takich jak "Indeks" czy "Kung-fu", a także spektakle teatralne i telewizyjne. W 2002 roku został wiceprezesem Europejskiej Federacji Reżyserów Filmowych FERA. W latach 2005 - 2008 był członkiem Rady Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Od 2004 roku jest dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Pomaga też młodym twórcom filmowym.

Jedno z olsztyńskich osiedli. To tutaj, w betonowym kompleksie handlowym, ma teraz swoją siedzibę Teatr im. Stefana Jaracza. - To była ruina po pawilonie, którego właścicielem jest Spółdzielnia Mieszkaniowa "Pojezierze". Historia dość kuriozalna. O remoncie naszego teatru wiedzieliśmy już rok wcześniej. W swojej naiwności myślałem, że władze miasta zainteresują się losem bezdomnego teatru, że ktoś zadzwoni i coś zaproponuje.

Telefonu się nie doczekał. - Spotkaliśmy się ze wzruszeniem ramion. Ot, że najwyżej zamknie się tę budę na kilka lat. I tylko dzięki Wiesławowi Barańskiemu, prezesowi spółdzielni, znaleźliśmy przytułek. Tylko on się o nasz teatr zatroszczył i go uratował. Pomógł, proponując to miejsce. To był ogromny wysiłek, ale się udało. Mamy dwie sceny, które zrobiliśmy sami. Prezes poszedł jeszcze teatrowi na rękę, bo skredytował remont. My nie mieliśmy pieniędzy. Dobrze, że są jeszcze tacy ludzie, którym sztuka nie jest obojętna.

Olsztyńskim teatrem kieruje od ośmiu lat. Dyrektorski gabinet, choć tymczasowy, jest przytulny i funkcjonalny. - Na remont starego teatru pozyskaliśmy środki europejskie. Połowę pieniędzy dołożył marszałek województwa. I za 42 miliony remontujemy nasz teatr, a tak naprawdę, to budujemy go od nowa. Całe wnętrze jest rewitalizowane. To będzie taki teatralny multipleks. Trzy sceny z osobnymi wejściami, zapleczem, garderobami, kulisami, które nie będą sobie przeszkadzały akustycznie. Podobnie jak ludzie chodzą do multikina i wybierają film, tak i tu będą mieli możliwość wyboru.

- Taka nowoczesna forma. Widz będzie miał alternatywę, np. między komedią a dramatem. I jeszcze scena studencka. Bo teatr prowadzi Studium Aktorskie, policealne studia dramatyczne.

Przed nami jeszcze jeden sezon na wygnaniu.

Dopiero za rok rozpoczniemy występy na nowej scenie.

Mimo trudności teatr prezentuje 50 spektakli miesięcznie, ma około 10-12 premier w roku. Organizuje także Olsztyńskie Spotkania Teatralne i Międzynarodowy Festiwal Teatralny Demoludy. - Ta ostatnia impreza miała już szóstą edycję. To prezentacja teatrów Europy Środkowej i Wschodniej. Przyjeżdżają do nas artyści wybitni, zupełnie w Polsce nieznani. Zapatrzeni na Londyn, Nowy Jork, nie zauważamy, co dzieje się wielkiego i wartościowego za teatralną miedzą. Bo my za bardzo jesteśmy skupieni na sobie.

Tegoroczna edycja poświęcona była kobietom w krajach postkomuny. - Wolność zamiast kwiatów! W festiwalu uczestniczą teatry z Litwy, Rosji, Rumunii, Węgier i z Czech, a także dwa teatry polskie - z Wałbrzycha, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego i nasz Jaracz. Prezentujemy "Królową ciast" węgierskiego dramaturga Beli Pintera. To jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziś dramaturgów węgierskich.

Ponadto teatr prowadzi szkołę, studium aktorskie, organizuje cykle okołoteatralne: "Teatr przy Stoliku", "Czytania performatywne", w ramach których przedstawiane są teksty nieznanych szerokiej publiczności twórców i utwory autorów z Warmii i Mazur. - Szkolimy też nauczycieli języka polskiego, prowadzimy kółko zainteresowań dla licealistów, takie przedszkole teatralne, z którego czasami wyrastają talenty. Tym samym prowadzimy nie tylko działalność artystyczną sensu stricte. Jesteśmy dużym balonem kultury.

Czasem się zastanawia, ile jest teatru w teatrze. - Czy teatr może być tylko świątynią sztuki? Myślę, że to ma być miejsce spotkań, debat, nauki, miejsce kulturotwórcze. I taki teatr mi odpowiada. Bo taki autorski, egoistyczny, niekoniecznie. Traktowałbym to jako klęskę.

Zaledwie cztery razy był reżyserem w swoim teatrze. - Raz, że nie mam czasu, a dwa, że inaczej widzę swoją rolę. Nie przyjechałem tu, by leczyć swoje kompleksy. Zapraszam innych reżyserów. Młodych, mało znanych i czasem udają się wspaniałe rzeczy. Ten teatr "wybił się" na miejsce dojrzałej refleksji teatralnej, ale nie tylko teatralnej, lecz i cywilizacyjnej. Więc mamy tu co robić, w Olsztynie.

Urodził się w Szczecinie.

- Jestem jak pies, przybłęda.

Rodzice po wojnie miotali się po różnych miejscach. Mając dopiero 30 lat, poznałem tamto miasto i bardzo mi się spodobało. Gdy miał dwa lata, rodzice zamieszkali w Warszawie. Tam ukończył szkołę, zdał maturę. Ukształtowało go harcerstwo. - "Czarna Jedynka" i Chór Skoraczewskiego przy Operze Warszawskiej. Wiele się nauczyłem, wartości, postaw, hierarchii. W chórze byliśmy takimi maskotkami artystów. Wszyscy nas znali. Słuchaliśmy muzyki. To były cudne lata, do mutacji.

W "Czarnej Jedynce" przeszedł wszystkie szczeble kariery harcerskiej. - Wielka przygoda. Zostałem nawet komendantem szczepu, Harcerzem Orlim! Mając 23 lata, prowadziłem zgrupowanie obozów na Mazurach. Pięć podobozów, 120 uczestników. Odpowiedzialne zadanie w moim wieku. Nie wiem, czy dzisiaj bym się tego podjął... I nikt się nie utopił!

Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim. - Wiedziałem, że nie ma możliwości studiowania reżyserii filmowej ani teatralnej bez ukończenia innych studiów, a to było dobre miejsce.

Był też gorszy okres, rok 1968. Był na II roku. - Porwał mnie ten wir. To była tak naprawdę wielka nauka. Egzamin dojrzałości. Po raz pierwszy musiałem wybrać, po której jestem stronie. I do dziś jestem temu wierny: wartości lewicowe, ale myślenie antykomunistyczne.

Po 1968 roku rozpoczęła się, jak określa, brutalna nagonka moczarowska. - Byłem na roku z Adamem Michnikiem, przyjaźniłem się z Sewerynem Blumsztajnem, ale też z Antonim Macierewiczem. Wielu ludzi wyjeżdżało. Wszyscy to bardzo przeżywaliśmy. Straciliśmy wtedy wielu wspaniałych ludzi. A ja nie wiedziałem, dlaczego. Kiedy to przemyślałem, to tak jak młodzież we Francji, na znak solidarności, stwierdziłem, że "ja też jestem Żydem". I chciałem uciec.

Po III roku wyjechał właśnie do Francji na winobranie. Paszport dostał cudem. I został tam półtora roku. - Dzięki listom polecającym od prof. Samsonowicza trafiłem do Wyższej Szkoły Nauk Praktycznych. Założyli ją profesorowie z Sorbony. Bo na Sorbonie tylko się strajkowało! Wróciłem do kraju po namowie kolegi, który przyjechał do Paryża i przekonywał, że "trzeba pomóc". Było już po wydarzeniach grudnia 1970 roku. A Edward Gierek, w istocie, zaczął coś zmieniać.

Zainteresowanie sztuką towarzyszyło mu od zawsze. - Cały czas ocierałem się gdzieś o świat kultury. Przez rok był w szkole muzycznej, w klasie klarnetu. - To były inne czasy, powszechnej dostępności do edukacji, do kultury. Pieniądze nie były potrzebne. W domu się nie przelewało, a stać mnie było na wiele...

Ukończył historię, a właściwie historię sztuki. Był rok 1972. - Prot. Piekarczyk zaproponował mi, abym zapisał się na studia doktoranckie. Tematem pracy były "Sekty wczesnochrześcijańskie w II i w III wieku w Afryce". Zacząłem uczyć się greki i języka etiopskiego. Te sekty miały ogromny wpływ na kształtowanie się chrześcijaństwa, bardzo mnie to wciągnęło. Ale po pół roku dowiedziałem się, że Komitet Warszawski PZPR odrzucił moje podanie o doktorat. Szkoda, bo byłem bardzo zaawansowany w przygotowaniach do tej pracy.

Został nauczycielem historii w jednym ze stołecznych liceów. - Więc zamiast sterczeć w bibliotekach nad rękopisami, zacząłem demoralizować młodzież. Zapraszałem na swoje lekcje Sewka Blumsztajna, Antka Macierewicza, Piotra Naimskiego, Andrzeja Celińskiego. Starałem się uczyć prawdziwej historii. Były nawet tajne komplety, po lekcjach.

Długo jednak na posadzie belfra nie wytrzymał. Zdał do łódzkiej Filmówki. - Skończyło się dzieciństwo i młodość. Trzeba było wszystko ograniczyć: sport, żeglarstwo, wino i śpiew!

Studiował przez dwa lata, ale w cyklu czteroletnim. - Na II roku, mój mentor, prawdziwy nauczyciel, Wojciech Jerzy Has zabrał mnie przed oblicze Aleksandra Ścibora-Rylskiego i Tadeusza Konwickiego. Poszedłem tam ze swoim scenariuszem. Spodobał im się i wspólnie z kolegą Krzysztofem Wyszyńskim, studentem, operatorem, w grudniu 1976 roku rozpoczęliśmy zdjęcia do "Indeksu". A później, w trakcie montażu, usłyszałem o krakowskich juwenaliach i śmierci Stanisława Pyjasa. Już wtedy wiedziałem, że film nie wejdzie do kin.

Wspomina, jak ówczesny szef kinematografii Janusz Wilhelmi powiedział mu, że tak bardzo ceni ten film, że nie chce go "pochlastać". - Trafił w całości na półkę. O zgrozo, dzięki temu do dzisiaj ten obraz przetrwał w integralnej wersji. Film znalazł się w szerokim rozpowszechnianiu dopiero po sierpniu 1980 roku.

- Na ekrany wszedł latem 1981 roku. Był to fatalny moment. Czym innym żył kraj i polska młodzież.

Przyznaje, że tak naprawdę, pierwszym jego filmem dla szerszej publiczności był nakręcony dwa lata po "Indeksie "Kung-fu". - Dostałem za niego nagrody, jakby chciano zasypać pamięć po "Indeksie".

Potem w krótkim czasie zrealizował obraz "Głosy" i dwa spektakle telewizyjne "Głód" według Knuta Hamsuna i "Policję" według Sławomira Mrożka. - A później otrzymałem propozycję od telewizji belgijskiej.

Chcieli, bym zrobił dokument fabularyzowany o chłopcu, który w 1968 roku wyemigrował do Brukseli, a teraz wraca do Polski i pyta, czy to jest jeszcze jego kraj.

Gdy montował ten obraz w Brukseli, wybuchł stan wojenny. 13 grudnia do domu w Polsce wkroczyła milicja. Nie wrócił. Film "Przed bitwą" wyemitowała telewizja belgijska.

- Potem, z Mirkiem Chojeckim, przygotowaliśmy wersję na VHS, którą przerzuciliśmy do Polski w 1983 roku.

Sam został w Belgii. Mieszkał tam 10 lat. Pracował w Institut National Superieur des Arts du Spectacle w Brukseli. Żona i dzieci zostały w kraju. Niestety, małżeństwo nie przetrwało.

Bywał w Polsce. Pierwszy raz na dłużej przyjechał do kraju w 1987 roku, kiedy nastała "odwilż". Wcześniej był tylko na pogrzebie ojca.

- Skończył się akurat stan wojenny. I, o dziwo, dostałem nowy paszport, wielokrotny.

Od 1987 roku kursował już między Brukselą a Warszawą. Dwa razy w tygodniu. Został szefem Rady Artystycznej Studia im. Karola Irzykowskiego. I wykładał w łódzkiej PWSFTViT. - Traktowałem samolot jak autobus. Kurs dolara do złotówki był taki, że podróże wiele mnie nie kosztowały.

Pod koniec lat 80. zrealizował "Stan strachu", film o stanie wojennym. Następny, już w nowej Polsce, był "Tragarz puchu", nakręcony w kooperacji polsko-francusko-niemieckiej, z międzynarodową obsadą. Opowieść o pomocy Żydom, którzy uciekli z getta.

W 1993 roku został dyrektorem naczelnym i artystycznym Studia im. Irzykowskiego. - Postanowiłem, że pomogę młodym ludziom. To bieganie po Warszawie i Brukseli już tak mnie zmęczyło, że kiedy w 2003 roku ogłoszono konkurs na dyrektora teatru w Olsztynie, wystartowałem.

Do innego bym nie przystąpił, ale z tą placówką byłem związany. W latach 90. reżyserowałem tu spektakle, m.in. "Mszę za miasto Arras". Poznałem zespół. To wspaniali artyści, znakomita ekipa techniczna.

Wspomina, że jego wuj był autochtonem, Mazurem. - W dzieciństwie spędzałem u niego wiele miesięcy. Opowiadał o wszystkim, co związane było z tą ziemią. Tak więc ani Szczecin, gdzie się urodziłem, ani Warszawa... To tu wybrałem swój Heimat. Chciałem być w tym miejscu. Niedawno pochowaliśmy wujka... Myślę, że dobrze go reprezentuję.

Nie brakuje mi stolicy

To tu, w Olsztynie, odżyłem psychicznie i artystycznie.

I choć w Studiu Irzykowskiego sporo się działo, była to kropla w morzu jego aspiracji. - Kilku moim wychowankom się udało. To m.in. Jan Jakub Kolski, Teresa Kotlarczyk, Ryszard Brylski. Powstało wiele ciekawych filmów, ale to było wyszarpywanie pieniędzy z gardła TVP w czasach zapaści finansowej polskiej kinematografii.

W latach 90. zrealizował kilka spektakli Teatru TV, m.in. "Piękny widok" Sławomira Mrożka. Na przełomie 2000 - 2001 nakręcił film i serial "Kameleon". - Od tego czasu trzymam się daleko od kręcenia filmów. Staram się pomagać młodzieży.

Nigdy nie ukrywał swoich poglądów. W wyborach w 2005 roku był liderem listy wyborczej Partii Demokratycznej do Sejmu w okręgu olsztyńskim. W 2010 znalazł się w komitecie poparcia Bronisława Komorowskiego na urząd Prezydenta RR W wyborach w 2011 ponownie, bezskutecznie, startował do Sejmu, jako bezpartyjny, z listy SLD.

Od 2005 do 2008 roku był członkiem Rady PISF. Jest wiceprezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Od czterech lat - dyrektorem programowym Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych. - Zostałem wierny temu, co robiłem, ale moje miejsce na ziemi jest w Olsztynie, a moją miłością jest teatr. Jestem czuły na młode talenty, staram się im pomagać, rozwijać. Bo nie ma nic gorszego niż komercja i skundlenie, które zataczają coraz szersze kręgi i demoralizują, psują artystów. Na to nie może być zgody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji