Artykuły

Tyran ukrywa się w każdym z nas

"Kaligula" Alberta Camus w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Trudno zagrać traktat moralny tak, by nie szeleścił papierem. Aktorom łódzkiej premiery "Kaliguli" udało się to znakomicie.

Kiedy świat zastanawia się nad motywami postępowania Breivika, a nasze rodzime media próbują zgłębić przyczynę agresji kłębiącej się w Brunonie K., "Kaligula" Alberta Camusa brzmi nader aktualnie. Zobacz na Empik.rp.pl

Siła spektaklu, przygotowanego przez Annę Augustynowicz w Teatrze im. Jaracza w Łodzi w koprodukcji z jej macierzystym Współczesnym w Szczecinie, tkwi w prostocie. Augustynowicz, co często ma w zwyczaju, zrealizowała przedstawienie niemal rapsodyczne. Główny bohater, grany przez Wojciecha Brzezińskiego, wchodzi na scenę z widowni. Mamy wrażenie, że jest jednym z nas. Mówi wprost do widzów jak reżyser, który omawia z aktorami zasady spektaklu. Słowa, które wypowiada o swoich marzeniach, o władzy, o zachwianym jego zdaniem porządku świata, brzmią przerażająco logicznie.

Spektakl grany jest niemal na pustej scenie. Całkowicie bez muzyki. Brzeziński wypowiada słowa Kaliguli ze spokojem. Mówi otwarcie, że będzie kradł na tyle, na ile mu pozwoli prawo. Zasiadający w ławie oskarżyciele, którzy chcą go skazać na śmierć za nadużycia władzy, wkrótce pojawiają się tam goli i bezbronni. Kaligula może zrobić z nimi, co zechce.

Sceniczny Kaligula wyznaje zasadę, w myśl której człowiek rodzi się i umiera nieszczęśliwy. Prawdziwy Kaligula przeszedł do historii jako szaleniec, który ulubionego konia mianował senatorem. Zapomina się, że początki jego panowania zapowiadały się wspaniale: kazał umorzyć wszystkie procesy polityczne, uniewinnił osoby zesłane, spalił publicznie akta sfingowanego procesu matki i braci.

W trakcie sprawowania władzy stopniowo jednak uzmysławiał sobie łatwość przekroczenia granicy między prawem i zbrodnią. Aby ratować budżet, rozpoczął akcję konfiskat majątków. Gromadził środki na swoje zachcianki i zabawy dworu. Namawiał do otwierania domów publicznych, by zadowolić plebs, a samemu czerpać z tego dochody.

Albert Camus uważał, że w każdym z nas jest tyle samo dobra co zła. "Kaligula" to dla niego okazja do rozmowy o kondycji człowieka, o granicach jego wolności, a także o relacjach z Bogiem. W historii polskiego teatru zapisała się inscenizacja Andrzeja Chrzanowskiego zrealizowana przed 30 laty w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Piotr Fronczewski znakomicie ukazał wówczas szaleństwo tyrana, nie odmawiając mu cech ludzkich. Anna Augustynowicz próbuje zaś odpowiedzieć na pytania: jak daleko musiałyby sięgać granice przemocy, do jakiego stopnia można kogoś poniżać, niszczyć, aby obudzić w nim terrorystę.

Można powiedzieć, że ten spektakl to przestroga dla polityków. Ale nie tylko. W jednej ze scen Kaligula pyta słynącego z prawości Chereę (Adam Kuzycz-Berezowski): - Dlaczego mnie nie lubisz? Ten odpowiada: - Dlatego, że nie sposób lubić tej ze swoich twarzy, którą usiłuje się zamaskować w sobie samym.

Ten spektakl mówi wyraźnie: Kaligula odbija się w twarzy każdego, tak jak niemal każdy znajdzie przynajmniej cząstkę Kaliguli w sobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji