Artykuły

"... jeść czy śnić ..." czyli musical z rockiem

"Ludu mój ludu, dokonałeś cudu" - śpiewa Król-Błazen w rockowym musicalu granym na deskach Teatru Polskiego z udziałem GRUPY LOMBARD. Owo "dokonałeś cudu" można by odnieść do dyrektora Mrówczyńskiego, bowiem na "Łyżkach i księżycu" Emila Zegadłowicza - komplety na widowni, a do tego mnóstwo młodych ludzi.

Sceptyk powie: No pewnie,skoro na scenie jest Lombard. Tedy odpowiem, brawa po spektaklu przeznaczone są dla wszystkich twórców i wykonawców, a po wtóre - cytowany już tu Król-Błazen powiada w II akcie: "Moje królowanie to lombard" czyli - krótko mówiąc - "numer" z popularna kapelą rockową to żaden tani chwyt reklamowy czy przynęta na widza, zaprogramował go już bowiem Jego Emilencja Zegadłowicz równo 60 lat temu. Teatr wypełnił tylko jego proroczą wolę.

"Łyżki i księżyc" mają wszystkie cechy dobrego musicalu. Widowisko jest zatem atrakcyjne dla oka i ucha. Ma nadto interesujący temat, niezłe libretto i dowcip (chociaż w II akcie nazbyt często "mechaniczny") i głębsze znaczenie. Przede wszystkim zaś posiada kilka autentycznie przebojowych kompozycji Grzegorza Stróżniaka (od ballady i muzycznej groteski po coś w rodzaju rock and rolla) do zgrabnie napisanych i niebanalnych tekstów Józefa Ratajczaka, Wymienię tu choćby tytułowy song "Łyżki i księżyc", "Piosenkę herszta" (" Trzeba zawsze krzyczeć brawo, czy jest lewo, czy jest prawo..") i "Piosenkę króla" (" ale zawsze ja tu rządzę, nawet kiedy w głowach mącę, gdy łeb strącę i gdy błądzę ") - tę ostatnią wykonuje Mariusz Puchalski, zabawnie groteskowy w roli błazeńskiego władcy Mamerta.

Obok dynamicznej, jak zawsze, Małgorzaty Ostrowskiej (śpiewa teksty Zegadłowicza, występując w roli Poezji) zdecydowanie najlepiej, pod względem wokalnym, prezentuje się Wojciech Pilarski - jako Herszt, a następnie władca-dyktator. Zresztą i pozostali śpiewający aktorzy radzą sobie całkiem nieźle.

Niewątpliwie uznanie budzi też techniczna sprawność tego zespołowego spektaklu-Mam tu na myśli zbiorowy ruch sceniczny i taniec, nawet drugi i trzeci pian zakomponowany został, przez choreografa Zofię Rudnicką, ze sporą inwencją. Pomysłowo i sprawnie na ogół zainscenizował rzecz całą Grzegorz Mrówczyński. Pomysłów nie brakowało także przy projektowaniu kostiumów. Scenograf Henryk Regimowicz umieścił groteskową, uwspółcześnioną fabułę w okrągłej budowli, wzniesionej jakby ze stalowych czy raczej betonowych segmentów, z niewielkim stalowym pomostem dla Lombardu i areną pośrodku. W tym chłodnym, monumentalnym wnętrzu widowiskowej hali toczą się losy bohaterów musicalu.

Jest w tym widowisku - przyznać muszę - kilka znakomitych scen np. bardzo dobry muzycznie i wokalnie, a przede wszystkim brawurowo tańczony song rockersów - punków (" świat cały jeden wielki kłam"), żywiołowy, zbiorowy taniec, w podniecających rytmach, towarzyszący "Piosence błazna o babie" czy wreszcie ostro poprowadzona scena ujarzmiania tłumu przez "mocnych" ludzi, której ekspresja muzyczna i pantomimiczna robi wrażenie.

Z drugiej wszakże strony nie twierdzę wcale że ten musical nie ma słabych miejsc. Zabrakło także paru jeszcze songów (nie w pełni wykorzystano możliwości autora współczesnych tekstów i kompozytora). Można było również - jak sądzę - dokonać większych, jeszcze skrótów w tekście sztuki, rozbudować muzycznie i tanecznie widowisko oraz zdynamizować kilka nieco statycznych scen.

Twórcy i wykonawcy "Łyżek" proponują taki musical rockowy (pierwszy zresztą na polskich scenach) na jaki ich stać, i robią to dobrze, a jak na krajowe warunki - więcej niż dobrze. Jest to przy tym ich musicalowe debiut. Niektórzy rodzimi eksperci musicalowi, o ponadeuropejskim niewątpliwie szlifie, powiedzą zapewne z niesmakiem: To nie jest "Hair" ani "Cabaret". Oczywiście, ale nie jesteśmy na Broadwayu. A swoją drogą, tych którym udało się za Oceanem stworzyć musicalowe arcydzieła jest naprawdę niewielu. Okupili to latami pracy, mordercza harówką, a często też niepowodzeniami czy nawet klęską. A tu - powiadam - mamy do czynienia z debiutem. Udanym debiutem.

Dzięki sporym zabiegom adaptacyjnym zdołano z Zegadłowicza wycisnąć niemal wszystko co się dało. Zresztą jego sztuka nie straciła, na szczęście, wszystkich swych walorów choć oczywiście nie jest już tym, czym była lat temu 60. Dlatego też dzisiejsi realizatorzy traktują ją w pewnym stopniu jako pretekst. Oglądamy zatem na scenie sen młodego, wrażliwego i zagubionego człowieka (Wędrowca), szukającego sensu życia, prawdziwych wartości, których nie znajduje w otaczającej go rzeczywistości. Ludzkie potrzeby i marzenia okazują się nader przyziemne. Ot, zwyczajna filozofia "żarcia" czy jak to się czasem określa - filozofia "bekonu".

Młody Wędrowiec odchodzi więc w finale (wraz z Poezją czy raczej Muzą Rocka) w świat marzeń. Jest to swoisty eskapizm, ale jednocześnie niezgoda na taki świat, jaki mu się jawi, i w którym - zgodnie z jego nieco naiwną młodzieńczą logiką - istnieją proste jedynie podziały: na silnych i słabych, rządzących i rządzonych, na tych, którzy mają i którzy też chcą mieć. A kiedy rewolucja przeradza się w anarchię, kiedy nie ma żadnej istotnej idei, wówczas pojawia się demagogia i pięść.

Wędrowiec i Herszt (rockersów - punków) reprezentują w tym śnie dwa oblicza świata, białe i czarne: marzenia, wrażliwość, potrzebę miłości i radości życia oraz kult siły, cynizm, chęć posiadania. Odchodząc w swój własny świat młody Wędrowiec aplikuje, postaciom nieprzyjaznej mu rzeczywistości - narkotyk. Pod jego wpływem następuje ogólne "kochajmy się", rozładowanie napięć w fizycznych zbliżeniach. Taka mini-rewolucja seksualna. Powoli ciała zamierają w uściskach, ale jakieś obce sobie wzajem. Ani fałszywa idea, ani narkotyk, ani seks nie przynoszą ukojenia, szczęścia, poczucia sensu. A potem jednostajna muzyka wprawia te "martwe" istoty w dziwaczny trans narkotyczny. I słychać słowa weterana na wózku inwalidzkim: " ..Nic nie słysom () ino granie () jakieś ich chyciło spanie..." (słowa Jaśka z "Wesela"). I próżno Krzykacz mami tymi samymi, co na początku, hasłami.

A komentarzem do tego musicalu, do młodzieńczych złudzeń Wędrowca, może być song śpiewany przez Grzegorza Stróżniaka (słowa Józef Ratajczak): "Łyżki i księżyc, co zwycięży I? Jeść czy śnić, marzyć czy żyć jak pies na uwięzi. "Łyżki i księżyc, kto marzy. zwycięży, pozrywa "więzy, poleci jak Ikar, już leci - i znika".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji