Artykuły

Nuda bez czechowowskiego stylu

"Płatonow" w reż. w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Gabriela Żuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Realizacja Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w adaptacji Dany Łukasińskiej nie przybliża współczesnemu widzowi ani genialnej twórczości Antoniego Czechowa, ani w zarysowanych postaciach nie oddaje złożoności ludzkich charakterów

Uniwersalność i nabierająca na sile aktualność "Płatonowa" ginie w tej niejasno, chaotycznie i bez wyraźnego pomysłu poprowadzonej inscenizacji, z której wynieść można tyle, ile wspierając się tekstem dramatu, dopowie się samemu.

Mówi się, że "Płatonow", pierwszy dramat Czechowa, jest z jednej strony jego najtrudniejszym, a z drugiej najbardziej wdzięcznym tekstem do wystawienia na scenie. Zawierający w sobie niemal kompilację wszystkich najważniejszych wątków charakterystycznych dla dokonań rosyjskiego twórcy i jednocześnie najbardziej obszerny, daje ogromne pole możliwości i swoistą dowolność zaznaczenia akcentów, poukładania ich na wiele różnych sposobów, a z zaproponowanych tematów wybrania tych kluczowych dla realizacji reżyserskich zachcianek. Ale także potrafi przytłoczyć, zagubić, co zdaje się, że właśnie przytrafiło się twórcom lubelskiej realizacji.

Historia gimnazjalnego nauczyciela Michała Płatonowa nie traci i jeszcze długo nie straci na swej aktualności - kobiety nadal zakochują się nie do końca mądrze i szczęśliwie, miłość skłania do nie zawsze racjonalnych i rozsądnych wyborów, umiejętność budowania trwałych relacji pozbawionych chwytów poniżej pasa to wciąż umiejętność nie dla wszystkich osiągalna. Don Juan to już klasyka nie tylko literatury, filmu, czy teatru ale rozpracowany na kozetkach terapeutycznych typ osobowości, do którego kobiety, choć powinny trzymać się z daleka, lgną jak ćmy do ognia. Geniusz Czechowa tkwi w ogromnej umiejętności mówienia o tym wszystkim w sposób delikatny, subtelny, ale też głęboki i wielowymiarowy, bez utraty znaczenia i powagi spraw - tak, że stworzonych przez niego postaci trudno poddać jednoznacznym ocenom. W realizacji Agnieszki Korytkowskiej-Mazur wszystko to wydaje się płytkie, nudne, sztywne, niepotrzebnie zachowawcze i dość odpychające.

Na pierwszy plan spektaklu została wyciągnięta wypowiedź Płatonowa (Krzysztof Olchawa) sugerująca, że to właśnie miłość i niekiedy wręcz desperacka potrzeba jej istnienia i zdobywania będą głównym tematem rozgrywających się na rosyjskiej prowincji, w małostkowym, gnuśnym, kołtuńskim towarzystwie, dramacie. To właśnie Płatonow staje się po nim głównym przewodnikiem, przedstawia postacie, stoi jakby z boku, poza a nawet ponad panującą nudą przyziemnych spraw. Wykreowany przez Krzysztofa Olchawę cyniczny i prześmiewczy czarny charakter o dziwo budzi sympatię, a jeśli współczucie - to bardziej z powodu refleksji nad jego nieszczęśliwym życiem i splotem niepomyślnych zdarzeń, niż oceną jego dwuznacznie moralnej postawy. Praktycznie nie podejmując kolejnych kroków bierze to, co mu życie przyniesie a jego jedyną wadą wydaje się być bark opanowanej sztuki odmawiania. Bo to działania kobiet, ich namiętności, pogoń za uniesieniami, których brak w codziennym życiu, napędzają tragizm kolejnych sekwencji, z których raz po raz wyłania się desperacka nadzieja na nowe życie - nawet jeśli "ze starym nie wiadomo co począć".

Zdecydowanie jednak zabrakło reżyserskiej ręki, która z dramatu Czechowa wyciągnęłaby złożoność i wielobarwność postaci, piękno i rozpacz ludzkich losów, niespełnionych marzeń, zawiedzionych nadziei, czy zwyczajną prozę i tak charakterystyczną dla jego twórczości nudę i marazm życia. Zmarnowany został także ogromny, będący jedynym atutem tego spektaklu i przecież wyraźnie widoczny choćby w postaci Płatonowa, Anny (Marta Ledwoń) czy Mikołaja (Daniel Dobosz) potencjał aktorów, którzy przez większą część spektaklu zwyczajnie tułają się po scenie, jakby pozostawieni sami sobie panicznie próbowali ocalić z każdą chwilą coraz bardziej nie układającą się w żaden kształt inscenizację. Nawet najsilniejsze osobowości zarówno ze sztuki Czechowa jak i aktorskie, dziwacznie karleją w tym źle poprowadzonym przedstawieniu. Giną w chaosie niepotrzebnych spazmów, podrygów, dreptań bez żadnego celu ani potrzeby. Jeśli nawet pojawia się kilka pomysłów inscenizacyjnych - jak choćby w scenie obiadu u Anny, kiedy wszyscy uczestnicy siedząc przodem do widowni, wtłoczeni w pewną konwencję, z całą jej sztucznością odzwierciedlają charakter łączących ich relacji, wzajemnych zależności, kłamstw i udawanek - to za chwilę znikają za zasłoną niekonsekwencji. Nieciekawa także pozostaje warstwa wizualna spektaklu - surowa scenografia z raz po raz wysuwającym się stołem i opadającymi krzesłami, w której umieszczeni zostali bohaterowie sztuki w tradycyjnych, sztampowo określających ich rolę kostiumach.

Coraz bardziej dla mnie niezrozumiałe są przyczyny, dla których w Teatrze Osterwy pojawia się kolejny spektakl, który wygląda nudno, wręcz odpychająco, jakby raz, dawno już przyjęty dość ubogi i niezmienny zestaw realizatorskich chwytów miał wystarczyć na całe lata galopujących poszukiwań i ewolucji teatralnych. Już nie tak bardzo, ale jednak ciągle nowy dyrektor, pojawienie się w nowych, młodych i niezwykle zdolnych aktorów, do tego zewnętrzni realizatorzy, których osiągnięcia w innych miastach potrafią być imponujące, nowe tłumaczenie autorstwa Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, tak często przytaczane w zapowiedziach przedpremierowych - a efekt tej współpracy - mdły. Może to jakaś klątwa? Bo racjonalne wytłumaczenia przestały już zdawać egzamin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji