Artykuły

Mieszkowski: Teatr powinien być wolny od komercji

Teatr jest tą przestrzenią, która powinna być wolna od komercji. Po to, żeby pracujący tu artyści mogli w sposób nieskrępowany portretować naszą rzeczywistość. I nie tylko - także, zajmując ostre stanowisko w sprawach politycznych czy społecznych, wpływać na nią, a w efekcie - ją zmieniać - mówi Krzysztof Mieszkowki, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Magda Piekarska: "Courtney Love" [próba na zdjęciu], najnowszy spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, ma być latem pokazywany na festiwalu Open'er. Teatr chce sięgnąć po fanów Nirvany jako po publiczność?

Krzysztof Mieszkowski: Dlaczego nie? Zresztą te dwie grupy - widzów teatralnych i fanów rocka - wcale się nie wykluczają. Ja sam jestem z grunge'u. Pamiętam moment, kiedy zacząłem słuchać Nirvany i szok, jaki wówczas przeżyłem. Złożyły się na to uczucie ostry, bulwersujący, a przy tym bardzo prosty przekaz i błyskawiczny sukces, jaki odnieśli. A także sposób, w jaki Cobain komentował całe to medialne zamieszanie, jakie się pojawiło wokół zespołu. Tę presję komercyjnych wytwórni płytowych i mediów, która szybko stała się nie do zniesienia. I która - o czym jestem przekonany - przyczyniła się do tragicznego końca lidera Nirvany. W historii tego zespołu jest z jednej strony euforia związana z odkrywaniem nowej muzyki, z drugiej - ludzki dramat.

Czy można w niej znaleźć też diagnozę sytuacji, w jakiej znalazł się współczesny teatr?

- Jak najbardziej - to przedstawienie wpisuje się w debatę o niebezpieczeństwie komercjalizacji współczesnej sztuki. Na szczęście dziś teatr jest w bezpiecznej sytuacji i wiem na pewno, że nawet tłumy, które - o czym jestem przekonany - będą ciągnąć na "Courtney", w niczym nie przeszkodzą artystycznej wolności naszych twórców. Teatr jest tą przestrzenią, która powinna być wolna od komercji. Po to, żeby pracujący tu artyści mogli w sposób nieskrępowany portretować naszą rzeczywistość. I nie tylko - także, zajmując ostre stanowisko w sprawach politycznych czy społecznych, wpływać na nią, a w efekcie - ją zmieniać. Trudno znaleźć osoby, które pełniłyby tę rolę lepiej niż Monika Strzępka i Paweł Demirski. Talent inscenizacyjny Moniki i dramaturgiczny Pawła daje odrębną jakość, o potężnej sile rażenia - takiej pary nie ma dziś żaden inny teatr na świecie.

A z "Courtney" wpisują się znakomicie w program bieżącego sezonu, któremu towarzyszą trzy hasła: miłość, przemoc, władza. O przemocy mówił wcześniej Jan Klata w otwierającym sezon spektaklu "Titus Andronikus", a także - w powiązaniu z miłością - Łukasz Twarkowski w "Kliniken". Tym razem bohaterowie doświadczają jej ze strony całego systemu medialnego, który jest ogromnym zagrożeniem dla większości artystów. Także dlatego, że dysponuje tak silnymi pokusami, że trzeba mieć szaloną odwagę, żeby im się oprzeć.

Ale też wiarę, że teatr jest w stanie zaoferować artyście coś więcej niż świat rozrywkowego kina czy reklamy. Co to takiego?

- Wydaje mi się, że sens jego istnienia jest zakorzeniony w głęboko ludzkiej potrzebie przestrzeni symbolicznej - nie bez przyczyny mówi się, że teatr jest dla tych, którym kościół nie wystarcza. Wchodząc w tę przestrzeń, udaje nam się w pogłębiony sposób opowiedzieć o współczesnym świecie, który jest okrutny, ale nieodmiennie fascynujący. Ta potrzeba istnieje nie tylko w artystach, ale też w odbiorcach sztuki - na naszych spektaklach widownia często pęka w szwach, a średnia frekwencja utrzymuje się na poziomie 97 procent.

Wkrótce jej zapełnienie stanie się większym wyzwaniem - już 22 stycznia Teatr Polski odzyska, po trwającym od września ubiegłego roku remoncie, swoją największą scenę - im. Jerzego Grzegorzewskiego. Z widownią liczącą 700 miejsc.

- To wyzwanie wcale nas nie przeraża. A perspektywa powrotu bardzo cieszy. Tym bardziej że teraz, po remoncie, będziemy mogli pochwalić się najnowocześniejszą sceną w Polsce, wyposażoną w niemal wszystkie nowoczesne udogodnienia, jakie można sobie wymarzyć. Jeśli czegoś nam jeszcze do szczęścia brakuje, to sceny obrotowej w tej przestrzeni, ale wierzę, że uda się uzupełnić ten brak. Tak samo będę starał się o jak najszybsze wyremontowanie widowni - tak żeby publiczność miała równie komfortowe warunki jak pracujący na scenie artyści.

Jeśli chodzi o nich, widać staranie o ciągły dopływ świeżej krwi - do zespołu w tym sezonie dołączyło kilku aktorów, ale jego skład mają uzupełnić też reżyserzy.

- Dbanie o odmładzanie wizerunku teatru jest bardzo ważne. Barbara Wysocka, Jan Klata, Monika Pięcikiewicz, ale też Strzępka i Demirski, którzy nie tak dawno tworzyli tę generację najmłodszych twórców współczesnego teatru, dziś są jego klasykami, mistrzami. A na scenę wchodzi właśnie Paweł Świątek, który wychował się na ich spektaklach - trwają próby do spektaklu w jego reżyserii, który będzie miał premierę 2 lutego przyszłego roku. Swoje spektakle realizuje też w Polskim Łukasz Twarkowski. Zależy mi na tym, żeby tych twórców najmłodszych pokoleń związać z teatrem i mam nadzieję, że już niedługo uda mi się zatrudnić na etatach dwóch reżyserów - Świątka i Tomasza Węgorzewskiego. Tak jak Jerzy Grotowski, uważam, że trzeba chronić młodych mistrzów - mam nadzieję, że za przykładem Polskiego pójdą też inne sceny. I dadzą podobną możliwość rozwoju innym artystom.

Ten rok Teatr Polski kończy z dużym sukcesem - z festiwalu Boska Komedia przywiózł nagrody dla Krystiana Lupy i Haliny Rasiakówny - za "Poczekalnię.0". To nie był oczywisty werdykt, raczej niespodzianka - spektakl po premierze zebrał raczej chłodne recenzje.

- Część z nich była prawdziwie druzgocąca. Chociaż np. Paweł Mykietyn powiedział po wyjściu z "Poczekalni", że to najlepsze przedstawienie, jakie widział w życiu. Tym większa jest nasza satysfakcja i radość z tych nagród. Bo dostaliśmy wraz z nimi kolejne potwierdzenie, że inwestycja w Lupę to gra warta świeczki. Pierwszym na to dowodem były reakcje publiczności, która na spektaklach "Poczekalni" wypełnia salę do ostatniego miejsca. Na pewno dla naszych aktorów możliwość pracy nad tym przedstawieniem przez dwa lata była ogromną wartością - współpraca z Lupą to proces, który jest nieodwracalny, który zostawia trwałe ślady i którego żaden inny reżyser nie jest w stanie uruchomić. Mam też pewność, że nagrody na Boskiej Komedii to dopiero początek naszej podróży z tym spektaklem, który został już zaproszony na pokazy w Moskwie i Buenos Aires. Ale ten mijający rok był szczęśliwy nie tylko z powodu tych nagród, i nie tylko dla Teatru Polskiego. Wydaje mi się, że udało nam się otwartą debatą uświadomić ludziom odpowiedzialnym za funkcjonowanie polskich scen konieczność zmiany ich systemu organizacyjnego. Tak, żeby były godnie finansowane - bo na to zasługują. Polska, obok Niemiec, Belgii i Holandii, jest dziś najistotniejszym krajem na teatralnej mapie Europy.

Czy dostrzega pan miejsce dla Teatru Polskiego w strategii Europejskiej Stolicy Kultury, która opiera się przede wszystkim na polityce wykorzystania lokalnego potencjału twórczego?

- Uważam, że to znakomita idea. Zawsze będę podkreślał siłę lokalności. Trzeba inwestować w to, co mamy tu, na miejscu. Znacznie większy sukces osiągniemy właśnie w ten sposób, niż ściągając tzw. gwiazdy ze świata. Bo świat już je zna, a nas jest ciekawy. I już się zaczął nami interesować - trzeba to wykorzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji