Artykuły

Strzępka i Demirski: To będzie nasz najsmutniejszy spektakl

- Bardzo nam zależało na tym, żeby ta sztuka nie była tylko o nas samych. I wydaje mi się, że można ją odczytywać dużo szerzej. My oczywiście zawsze sporo czerpiemy z własnych emocji i doświadczeń. Ale "Courtney Love" rozpinamy między Stanami Zjednoczonymi lat 90. - Aberdeen, Olympią, Seattle, miastami związanymi z historią Nirvany - a Polską tego samego okresu - Monika Strzępka i Paweł Demirski przed premierą "Courtney Love" we wrocławskim Teatrze Polskim.

W "Courtney Love" [próba na zdjęciu], najnowszym spektaklu Teatru Polskiego, tytułową rolę gra Katarzyna Strączek, Kurtem Cobainem jest Marcin Pempuś. Ale choć ze sceny słychać przeboje Nirvany, jest to też opowieść o Monice Strzępce i Pawle Demirskim, którzy są autorami przedstawienia. O którym mówią, że to najsmutniejsza historia w ich dorobku

Premierę "Courtney Love" zaplanowano na przedostatni dzień roku - 30 grudnia na Scenie na Świebodzkim. W rolach głównych poza wcześniej wymienionymi także m.in.: Adam Cywka, Mariusz Kiljan, Andrzej Kłak, Agnieszka Kwietniewska i Igor Kujawski. A wśród scenicznych postaci - muzycy Nirvany, córka Cobaina i Love, Axl Rose, Bill Clinton, szef wytwórni płytowej i Kevin Arnold bohater serialu "Cudowne lata".

***

Rozmowa z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim

Magda Piekarska: Czy ten spektakl jest o was?

Monika Strzępka: Do pewnego stopnia - tak. Zrobiliśmy go z kilku powodów. Pierwszy impuls pojawił się trzy lata temu. Wtedy jednym z powodów były sytuacje, jakich doświadczaliśmy w naszej wspólnej pracy, a w których traktowano nas nierówno. I to dotyczyło właściwie w porównywalnym stopniu krytyki, współpracowników, co naszych znajomych. Ujmując to najkrócej, mówiło się o nas: "jest taki wybitny dramaturg i durna cipa, która uparła się, żeby mu zniszczyć życie "

Paweł Demirski: Co niespecjalnie różni się od rzeczywistości (śmiech ).

Monika Strzępka: i która wciąga go w ten swój plebejski teatrzyk.

Demirski: Ten wątek później zszedł na drugi plan, ale wciąż jest obecny w spektaklu.

Strzępka: Bo z czasem dużo istotniejszym tematem stała się sytuacja pseudosukcesu, w której się znaleźliśmy.

Dlaczego "pseudo"? Za swoje spektakle zbieracie najważniejsze nagrody, robicie jedno przedstawienie za drugim

Strzępka: No właśnie - tak to wygląda z zewnątrz. Mogłoby się wydawać, że jest to coś najwspanialszego, co nam się mogło wydarzyć. Bo z takiej perspektywy widać właściwie tylko te dowody uznania i wszelkie profity, jakie się z nimi wiążą. A nam ta sytuacja doskwiera i jest potwornie męcząca. Wciąż czujemy napięcie między naszymi oczekiwaniami z nią związanymi a jej realnym kształtem. Bo nam się wydawało, że osiągniemy taki stan, w którym nareszcie nie trzeba będzie zapieprzać. Że znajdziemy czas na oddech, że nareszcie nie będziemy musieli robić spektaklu za spektaklem. Że gdzieś blisko szczytu tej górki czeka na nas bezpieczeństwo, także to finansowe - sytuacja, w której nie trzeba się martwić, czym opłacić mieszkanie i nakarmić dziecko, ani dziś, ani jutro. A tu raptem okazuje się, że tak naprawdę najlepiej i najpiękniej było na początku, kiedy dopiero zaczynaliśmy tę wspinaczkę.

Demirski: Ale nie chcielibyśmy, żeby "Courtney Love" stała się spektaklem o parze hamletyzujących artystów. To raczej próba uchwycenia tego stanu, kiedy człowiek dorasta i ma już tę świadomość, że musi coś robić w życiu. Dostaje pracę, zaczyna ją wykonywać i nagle uświadamia sobie boleśnie, że klamka zapadła, drzwi się zamknęły - żeby utrzymać stabilizację, musi pozostać w tym pokoju. No, chyba że okaże się, że klątwa w "Tęczowej Trybunie 2012" jednak się spełni

I roku 2013 nie będzie. Póki co jednak - tak właśnie się czujecie? Uwięzieni w swoim sukcesie jak w pułapce?

Strzępka: Trochę tak, ale bardzo nam zależało na tym, żeby ta sztuka nie była tylko o nas samych. I wydaje mi się, że można ją odczytywać dużo szerzej. My oczywiście zawsze sporo czerpiemy z własnych emocji i doświadczeń. Ale "Courtney Love" rozpinamy między Stanami Zjednoczonymi lat 90. - Aberdeen, Olympią, Seattle, miastami związanymi z historią Nirvany - a Polską tego samego okresu. Twórczość Nirvany, która rodziła się w tym okresie w Stanach, była od samego początku ściśle związana z ideologią, bardzo lewicowa w swoim przekazie. Wydaje się, że chciała zmienić nie tylko scenę muzyczną tamtego czasu, ale i sam świat. Z drugiej strony, punktem odniesienia jest dla nas polski rynek muzyczny lat 90., kiedy kończył się Jarocin, pojawiło się MTV, a rozgłośnie radiowe były zdominowane przez idiotyczne playlisty z kretyńskimi przebojami w stylu "I love you, kocham cię". Muzyka była wtedy ostentacyjnie wręcz wyprana z ideologii - totalnie jej pozbawione wydawało się społeczeństwo po tej transformacyjnej masakrze, która się tu dokonała. A przeboje Nirvany, serwowane nam przez MTV, funkcjonowały jako nowe kawałki, w oderwaniu od ich treści - kolejna moda z Zachodu, tym razem na grunge i kraciaste koszule. Więc chcemy tu opowiedzieć o rozczarowaniach, o obietnicach sukcesu, które brzmią najpiękniej jako obietnice właśnie.

Demirski: O tej złudzie stabilizacji, bezpieczeństwa, które wciąż się oddala.

Strzępka: W sumie wydaje mi się, że to będzie nasz najsmutniejszy spektakl.

Ale mówicie też o tym, jak np. wielkie wytwórnie płytowe mielą artystów, jak próbują z nich wycisnąć ostatnie soki. I kiedy szukam punktów stycznych z innymi waszymi spektaklami, znajduję choćby postać Amy Winehouse graną przez Agnieszkę Kwietniewską w wałbrzyskim "O dobru".

Strzępka: Ten wątek też się pojawia, ale jest na dużo dalszym planie niż w "O dobru" - funkcjonuje jako jeden z mniejszych kluczy do tej układanki.

Sama Courtney Love też się wcześniej pojawia - są jej piosenki i jej stylizacja w "Tęczowej Trybunie 2012", w wykonaniu Michała Chorosińskiego. I trudno znaleźć postać, za którą ciągnęłaby się bardziej przekonująca czarna legenda. Każdy, kto choćby pobieżnie zna historię Nirvany, słyszał o Love jako o tej, która zniszczyła Cobaina.

Strzępka: Albo wręcz go zabiła, doprowadzając wcześniej do kompletnego upadku.

Demirski: Są i tacy, co twierdzą, że wynajęła płatnych morderców, żeby go zastrzelili.

Ta mroczna opowieść ma swój ciąg dalszy - z plotkarskich portali można się dowiedzieć, że traktowała córkę tak źle, że ta nie chce mieć z matką dzisiaj do czynienia. Mówiąc krótko: mało sympatyczna postać. Dlaczego warto się nią zajmować?

Strzępka: To jest właśnie powszechnie dystrybuowany wizerunek Love. A jak było naprawdę? Nie chcę wchodzić w tani feminizm, ale jeśli mówić o nierównym traktowaniu kobiet, to trudno znaleźć na to przykład równie jaskrawy, więc dla nas była idealną bohaterką. Trochę światła rzuca na to książka Everetta True, która nas zainspirowała.

Demirski: To dziennikarz muzyczny, biograf Nirwany, przyjaciel Cobaina i Love. I autor książki "Nirvana. Prawdziwa historia", która, opowiadając także o niej, nie jest - jako jedyna albo jedna z niewielu - opowieścią o beztalenciu, które zniszczyło wybitnego człowieka. Pokazuje ją z bliska - jako osobę, z którą się przyjaźnił. Ale i jego relacja obnaża cały banał tego powszechnie kolportowanego twierdzenia, że w jej osobie objawiła się destruktorka, która zniszczyła cały ten idealny, piękny, czysty świat. W tej powszechnej opowieści o Love zamiatany pod dywan jest choćby temat narkotyków.

Strzępka: Na tę łatwość traktowania Courtney w ten sposób wpływa bez wątpienia jej temperament - to ostra panienka, która wali prawdę między oczy, bez owijania w bawełnę i bez zastanowienia. Jeśli nie spodobało jej się pytanie zadane przez dziennikarkę, potrafiła ją wytargać za włosy i wykopać z baru. I nie mogła się spodziewać, że po czymś takim zostanie opisana w ciepłych słowach.

W spektaklu usłyszymy przeboje Nirvany. Musieliście je słyszeć, dorastając. Czy to było wtedy dla was ważne doświadczenie?

Demirski: W żadnym wypadku. Nie znosiłem Nirvany. Byłem dzieckiem muzyki alternatywnej, a MTV, które serwowało nam te przeboje, uważałem za samo zło, stację promującą totalnie zeszmacone zespoły.

Strzępka: Słuchałam tego, jak całej muzyki, która się wtedy tłukła z telewizora. I teraz, przy okazji pracy nad spektaklem, okazało się, że ten przekaz był niezwykle skuteczny - melodie wszystkich tych przebojów wryły mi się w świadomość tak głęboko, że po pierwszych taktach mogłam sobie resztę dośpiewać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji