Artykuły

Norwid - dada

DADAIZM w swym na poły heroicznym, a na poły komicznym pragnieniu wyzwolenia wyobraźni, zmierzając do najpełniejszej dowolności skojarzeń, sięgał - do kapelusza: wiersz składano z wylosowanych słów. Wieczór Norwidowski w Teatrze Narodowym do tej właśnie poetyki zdaje się odwoływać, prezentując nam Norwida - z kapelusza. Bardzo dowolnie, żeby nie rzec, przypadkowo dobrane teksty poety zostały połączone równie dowolnymi zabiegami inscenizacyjnymi, których naiwność bywa aż żenująca u reżysera tej miary i inwencji, co Adam Hanuszkiewicz. Nie śmiem domyślać się, które z wydań Norwida zdecydował się reżyser tak zdewastować: Miriamowskie ma wartość antykwaryczna zaś pięciotomowa edycja Gomulickiego była bardzo staranna, tak czy owak - szkoda przede wszystkim Norwida.

Nie podzielam wprawdzie dość powszechnie dających się słyszeć zastrzeżeń przeciw samemu pomysłowi montażu tekstów w sytuacji, gdy sceniczne utwory Norwida wciąż mają nader nikłą tradycję teatralną. To sprawa odrębna. Hanuszkiewicza o to winić nie można, i tak zrobił dla naszej klasyki narodowej wiele, że wspomnę tylko odkrywcze inscenizacje "Nieboskiej" czy "Kordiana". Jednak położenie w tytule wieczoru teatralnego jednego tylko słowa, nazwiska poety - zobowiązuje. Przynajmniej do rozumienia tekstów, które mają być podane. Zapewne, teatr to nie katedra historii literatury, ani nawet historii idei tworzących świadomość; narodową. Teatr natomiast jest żywym, istotnym ogniwem tej świadomości, pomaga osiągnąć jej zakorzenienie i pobudza do rozwoju.

"Norwid" Hanuszkiewicza jest ogniwem martwym, wyizolowanym. Nie buduje żadnych więzi, a więc wyzbywa się swej roli scalającej. Chciałby może stać się klejnotem, pierścieniem, ba! Istnieje przecież pewna tendencja w tym przedstawieniu, tego odmówić, ani nie zauważyć nie można. Zmierza ona do ukazania trzeźwości, krytyczności myśli norwidowskiej. Ale już nie jej lakoniczności, jeśli fraszka zostaje tak rozpisana, rozbita na głosy (i tricki), że traci zupełnie swą gnomiczną celność, rozsypuje się jej zwartość poetycka. A trzeźwość, krytyczność Norwida zupełnie pozbawiona jest swego romantycznego przecież piętna, zbliża się do dość nudnej, aczkolwiek pożytecznej, nie przeczę, publicystyki pozytywistycznej, osiąga podejrzaną klarowność.

Norwid był integralne związany z romantyzmem. Brak zaznaczenia tej więzi w inscenizacji Hanuszkiewicza zrywa również jej związek ze współczesnością. A przecież to Hanuszkiewiczowi właśnie zawdzięczamy zrozumienie związków: romantyzm - współczesność. Tym większe rozczarowanie przynosi "Norwid". Zdaje się, że aluzją do tych związków miał być pomysł inscenizacyjny zawierzający teksty - rozmowie w salonie paryskim, stanowiącym swoistą replikę (?) na Mickiewiczowski salon warszawski. Nudno w tym zaimprowizowanym salonie, trudno się połapać w pozorowanych konfrontacjach poglądów, pozorowanych, bo jak tu z tak przykrojonych tekstów dobyć jakiekolwiek racje, choćby nawet oportunistyczne, że o buntowniczych już nie wspomnę. Próba zbudowania aluzji do tradycji dramaturgicznej jest więc chybiona, zbędna.

Teksty bledną, muzyka tłumi słowo, które od muzyczności, od śpiewności świadomie stroniło. To już jednak uchybienie prawie bez znaczenia. Zwłaszcza, jeśli porównamy je z zupełnie niefunkcjonalnym wprowadzeniem pantomimy, co miało zdaje się zbudować pomost pomiędzy Norwidem i współczesnością teatralną, nie jest to w żadnym razie pomost pomiędzy teatrem Hanuszkiewicza - i teatrem współczesnym. Ten pierwszy raczej grąży się w secesyjne mroki, w których, o ile dobrze dojrzałem, Andrzej Nardelli rozgarnia przestrzeń ponawianym ruchem ramion, gdy inny punkt sceny omiata przedłużonymi włosami, kto?, przepraszam nie dojrzałem, która z aktorek wykonuje ewolucje na pętli. Epizod ten ma wprawdzie piękny rysunek choreograficzny (Conrad Drzewiecki), ale rozmija się ze słowem - z natury rzeczy, tj. i pantomimy, i poezji, w której Norwid zabiegał, by "odpowiednie dać rzeczy słowo", a nie odwrotnie. Zainscenizowanie "Assunty", również odwołujące się do ilustracyjnych elementów pantomimy, tu uzasadnionych bardziej bo treścią poematu, niemotą Assunty, odbiera poematowi Norwida subtelność, i narrator (Adam Hanuszkiewicz) przypomina rezonera-parodystę, mimo że tekst podaje dźwięcznie, ze znakomitym opanowaniem tajników Norwidowskiego rytmu.

Zatem sceniczna adaptacja tekstów Norwida krąży między pozytywizmem i secesją, byle dalej od romantyzmu i współczesności. Współcześni są tylko aktorzy. Jakby lekko zażenowani, szukają wytchnienia w piosence, i cokolwiek byśmy nie sądzili o tym pomyśle, na uwagę zasługują tutaj Gustaw Lutkiewicz i Andrzej Nardelli, zaś z powściągliwością, kryjącą szansę ocalenia istotniejszych treści, podają teksty Andrzej Szczepkowski, Henryk Machalica, Kazimierz Opaliński.

Uderza w spektaklu nikłość pozycji kobiety - tak to trzeba nazwać, bo u Norwida o pozycję, o miejsce, i to nie byle jakie, szło. Ani pozytywizm, ani secesja nie rozwijały tego wątku w tym kierunku. W pozytywizmie trwała akcja emancypacji, jej walor społeczny przesłaniał inne walory, inne wyznaczniki miejsca kobiety. Gdy na łamach "Niwy" kruszono kopie o emancypację, w życiu prywatnym kultywowano raczej walory wokalne pań, ot, zaśpiewać coś, mógł być Lenartowicz, u Hanuszkiewicza może być "Werona". Secesja akcentowała tajemniczość (milcząca dama na kozetce), urok falbanek (gromadka panienek z parasolkami) i mrok tajemnych mocy (Assunta u stóp narratora). W "Norwidzie" Hanuszkiewicza niewiele ocalało i z Norwida i z Hanuszkiewicza. Z Norwida tyle przynajmniej, by sięgnąć po jego teksty. Z Hanuszkiewicza zaś pomysłowość, którą dotąd tak ceniliśmy wołając "Chapeaux bas!" - a tu nam z kapelusza wyciągnięto Norwida.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji