Artykuły

Teatr na gorąco. "Hallo Szpicbródka" w Teatrze Syrena

"Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Nostalgia za przedwojenną Warszawą w wersji reżysera Wojciecha Kościelniaka łączy się z tęsknotą za przedwojennym polskim kinem. Aktorzy Teatru Syrena przekonująco odwołują się do dziś już niespotykanego, śmiesznego i wzruszającego aktorstwa Eugeniusza Bodo i Adolfa Dymszy.

Filmowy musical "Hallo Szpicbródka" Mieczysława Jahody i Janusza Rzeszewskiego z 1978 roku był symbolem rozrywki z epoki schyłkowego Gierka. Opowieść o królu warszawskich kasiarzy, który kupuje teatrzyk rewiowy i zakochuje się w jednej z szansonistek, grała na silnej wtedy nostalgii za przedwojenną Warszawą, światem Ziemiańskiej, kabaretów i rewii. Autor scenariusza Ludwik Starski znał go z autopsji, przed wojną pisał bowiem piosenki do teatrzyków Qui Pro Quo i Perskie Oko.

Rzeszewski nakręcił w latach 80. jeszcze dwa podobne filmy grające na przedwojennych sentymentach: musical "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" i "Miłość ci wszystko wybaczy", biograficzną opowieść o gwieździe przedwojennego kina Hance Ordonównie. Wszystkie miały ogromne powodzenie, co można tłumaczyć nie tylko modą na "retro", ale też potrzebą ucieczki od szarej rzeczywistości późnego komunizmu.

Z drugiej strony muzyczna komedia Jahody i Rzeszewskiego wpisywała się w styl telewizyjnych programów rozrywkowych z lat 70., w których roiło się od roznegliżowanych tancerek, gwiazd z piórami w pupie oraz dżentelmenów w melonikach i białych szalach, którzy stąpali po oświetlonych rzęsiście schodach. Ten nurt staro-nowej rozrywki świetnie wykpiwała Olga Lipińska w swoim "Kabareciku", który rozgrywał się w podobnym rewiowym teatrzyku, rządzonym jednak totalitarnymi metodami. I w filmie, i w "Kabareciku" główną rolę grał Piotr Fronczewski, przeżywający w tamtym czasie apogeum popularności, co w symboliczny sposób podkreślało związek między PRL-owską rozrywką i przedwojennymi rewiami.

Wojciech Kościelniak, przenosząc "Hallo Szpicbródka" na scenę Teatru Syrena, zagrał na tej samej nucie nostalgii za przedwojenną Warszawą, ale zrobił to bardziej inteligentnie. Mianowicie zamiast rekonstruować kicz rewiowego teatrzyku, wykorzystał konwencję przedwojennego polskiego kina. Dekoracje Damiana Styrny i kostiumy Bożeny Ślagi utrzymane są w kolorach sepii, czerni i bieli, część scen rozgrywa się w przyśpieszonym, slapstickowym tempie, a część w konwencji kina niemego, ze stylizowanymi napisami z projektora. Bardziej to przemawia do wyobraźni niż zdjęcia z oryginalnego filmu kręcone w plenerach odbudowanego po wojnie, fałszywego Starego Miasta.

Co ciekawe, stylizacja na stary film obejmuje także aktorstwo. Wykonawcy mniej lub bardziej świadomie nawiązują do stylu dawnych polskich aktorów, nie tylko zresztą przedwojennych. Piotr Polk jako Fred Kampinos vel Szpicbródka ze swoim przystrzyżonym wąsikiem i przedniojęzykowym "ł" to połączenie Eugeniusza Bodo i młodego Andrzeja Łapickiego, z kolei Michał Konarski jako klakier Rudy gra Adolfem Dymszą: w charakterystyczny sposób wypina pierś, stara się wyglądać na wyższego, niż jest w rzeczywistości, i mówi z akcentem warszawskiego cwaniaka zupełnie tak, jak robił to Dodek.

Stylizacja łączy się z innym pomysłem, który polega na karykaturalnym wykrzywieniu wszystkich postaci z wyjątkiem pary głównych amantów - Szpicbródki i Anity. Chodzi o podkreślenie, że w tym komicznym świecie bandytów, policjantów i artystów jedynie miłość pozostaje prawdziwa. Absolutnym mistrzostwem świata pod tym względem jest rola Mańkowskiego, szpicla, który niestrudzenie śledzi Szpicbródkę. Jacek Pluta gra ukryty całkiem pod charakteryzacją, postać buduje z przyruchów, tików, kaszlów, nerwowych śmiechów. Wzruszające i śmieszne do łez stare aktorstwo, którego dzisiaj się już nie spotyka.

Muzycznie spektakl stoi na wysokim poziomie, nowe aranżacje Marcina Steczkowskiego ożywiły oryginalną muzykę, niektóre songi brzmią, jakby napisano je dzisiaj, jak choćby dzika, rapująca "Dintojra", inne z kolei mają rozmach współczesnej muzyki musicalowej ("Klaka"). Grająca Anitę Anna Terpiłowska ma fenomenalny, silny głos, którym potrafi narkotyzować publiczność, Piotr Polk czaruje męskim wdziękiem, a Katarzyna Żak jako bufetowa Makosia śpiewa "Nogi, nogi roztańczone" z taką energią, że od wybijania rytmu trzęsą się fotele na widowni. Dobra jest choreografia Jarosława Stańka, który zrezygnował z rewiowych schodów i ograniczył tańce z piórami do minimum, w związku z czym ruch jest ekspresyjny i nowoczesny, zwłaszcza symulowana walka bandytów czy "Klaka" z choreografią rąk w białych rękawiczkach.

Muszę przyznać, że była to pierwsza moja wizyta na premierze w Teatrze Syrena od kilkunastu lat. Scenę na Litewskiej obchodziłem dotąd szerokim łukiem, bo nie było tam nic, na czym warto byłoby zawiesić wzrok. Po "Szpicbródce" zastanawiam się, czy nie zaglądać tam częściej. Oprócz niewymuszonego śmiechu spektakl przynosi także refleksję na temat kultury w czasach kryzysu. Upadającą rewię "Czerwony Młyn" ratuje bandyta okradający jubilerów i banki. Czy to nie wskazówka, skąd brać kasę na miejskie teatry?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji