Artykuły

Kiedyś to dopiero był rock

"Courtney Love" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Monika Strzępka i Paweł Demirski w nowym wrocławskim spektaklu przenoszą nas do lat 90., czasów kaset magnetofonowych i wyciągniętych swetrów. Nie wiadomo jednak, czy chodzi im o satyrę na muzycznych idoli, czy opowieść o lękach pokolenia, które wtedy dorastało

Ich "Courtney Love" to opowieść o zespole Nirvana, a zarazem swoisty powrót do początków III RP. W roli tytułowej - wokalistki, gitarzystki i żony Kurta Cobaina - Katarzyna Strączek, zmarłego samobójczą śmiercią lidera Nirvany gra Marcin Pempuś. Na scenie Teatru Polskiego aktorzy znani z wcześniejszych spektakli Strzępki w Wałbrzychu i we Wrocławiu - wypróbowani i brawurowi. Premierowa publiczność po kolejnych rockowych kawałkach oklaskami przerywała spektakl. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że próbując opowiedzieć o społeczeństwie przez historię rocka, duet poniósł porażkę.

Jak to w sztukach Demirskiego bywa, przenikają się tu różne miejsca, czasy, osoby. Dwa podstawowe plany to historia legendarnego zespołu z Aberdeen w stanie Waszyngton oraz grupy Polaków po trzydziestce, którzy powracają do czasów swojej młodości, lat 90. spędzonych w cieniu grunge'u i wielkiej polskiej transformacji. Chłopaki z prowincjonalnego domu kultury wysyłają swoje kasety do Jarocina - i kolejny raz nie udaje im się dostać na scenę. Agnieszka Kwietniewska jest tu Tracy Marander, dziewczyną Cobaina z czasów sprzed Courtney, a jednocześnie współczesną, pogrążoną w depresji kobietą z klasy średniej i w już średnim wieku, która bezsenne noce spędza z butelką wina przy YouTubie. W kółko odtwarza piosenki z lat młodości. Razem z mężem - informatykiem z korporacji (Adam Cywka) - błądzą między scenami festiwalu Open'er, chcąc jeszcze raz przeżyć muzyczne uniesienia, a znajdują bezosobowy tłum, komercję i kiełbaski z grilla. Michał Mrozek a cappella śpiewa piosenki z Jarocina, tęskni za "tamtym" buntem. Aktorzy na żywo wykonują piosenki Nirvany, nie zaznaczając żadnego nawiasu czy dystansu, który musi ich przecież dzielić od oryginału. I to rozwiązanie się broni. Jest w tym jakiś gest desperacji, bezwstydny patos marzenia o innym życiu i lepszym świecie, w czasach gdy marzyć za bardzo już nie wypada.

Strzępka i Demirski chcieli pokazać Courtney Love jako zdeterminowaną kobietę, która chce wyjść z roli przeznaczonej jej w męskim świecie rocka. Z tego pomysłu zostało właściwie tylko kilka scen. Z tym wątkiem wiąże się za to najmocniejszy moment spektaklu - ostentacyjnie wydłużony monolog Michała Majnicza. Jako fan Cobaina miażdży w nim Courtney Love - choć to zbyt delikatnie powiedziane. Z maniakalnym, mizoginicznym resentymentem wyzywa ją, nie przebierając w słowach. Przytłacza werbalną przemocą wyciągniętą z zakamarków patriarchalnej mentalności. Mijają kolejne minuty, początkowo publiczność śmieje się przyzwyczajona już trochę do szorstkiego języka i poczucia humoru duetu. Ale sytuacja trwa - to nie kolejny żart, to coś poważniejszego.

Nirvana ze swoim pomysłem na zmianę świata muzyki rockowej ponosi tu klęskę. Nie udaje się wyrwać rocka z kapitalistycznych mechanizmów. Przychodzi celebrowany moment podpisania umowy z wielką wytwórnią, a Kurt żąda zmiany zasad podziału zysków - na swoją korzyść. Wreszcie - historia alternatywna: narysowane grubą, groteskową kreską 70. urodziny zespołu w drugiej połowie XXI w. Cobain, wciąż żywy, z wyciętym żołądkiem i butlą tlenową, nie pamięta, który to już raz gra "Smells Like Teen Spirit". Narkotyki i alkohol to przeszłość, weterani rocka wygłaszają umoralniające pogadanki. Przy aktualnej modzie na kolejne comebacki, trasy jubileuszowe i reedycje - trafione w punkt.

Materiału na dobry spektakl jest tu więc sporo, ale wszystko grzęźnie w chaosie i dłużyznach. Na ile to grunge'owa nonszalancja, a na ile zwykły bałagan? Spektakl gubi rytm i znaczenia między monologami i piosenkami. To trochę wypowiedź o transformacji i społecznym pejzażu "tu i teraz", a trochę próba zrobienia filmu biograficznego na scenie. Momentami robi się z tego satyra na świat rocka, chwilami - opowieść o lękach i neurozach pokolenia, który dorastało w III RP i od początku kształtowane było przez strach o sytuację materialną, poniżane przez zmieniające się hierarchie społecznego prestiżu. To coraz ważniejszy w teatrze Strzępki i Demirskiego wątek. Ale lękom i neurozom też nie pozwala się tu wybrzmieć. W wymiarze politycznym brak tu tej bezczelnej celności, która była w najlepszych przedstawieniach duetu. Bo co chcą nam powiedzieć twórcy? Że każdy chce się dobrze sprzedać, bo tak skonstruowany jest świat? Że z młodzieńczych ideałów niewiele zostaje? Nie jest to odkrywczy wniosek, którego można by oczekiwać od radykalnej reżyserki oraz najważniejszego dziś polskiego dramatopisarza. No, tośmy powspominali, ponarzekali na zły świat, pośmiali się - i po noworocznym winie możemy wracać przed YouTube. Idole ciągle tam są, jak żywi, jakby wczoraj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji