Artykuły

Czucie i wiara

"Ballady i romanse" w reż. Pawła Aignera w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. Pisze Marta Kuźmiak w Teatrze Lalek.

Lepsza w kwietniu jedna chwilka, niż w jesieni całe grudnie

Adam Mickiewicz

Jakoś tak się przyjęło, że Mickiewicza to trochę strach wystawiać. Szekspir na tapecie od lat i nie strach inscenizować ani "Snu nocy letniej", ani "Tytusa Andronicusa". Rewizje antyczne trwają w najlepsze, ba - nawet oświeceniowa komedia przeżywa renesans na polskich scenach. W Wałbrzychu

całe sezony upływają, z sukcesem, pod hasłem "Znamy, znamy". Ale żeby Mickiewicza wystawiać? Jeśli już to z rzadka. Zaś Ballady i romanse szczególnie rzadko. No tak, dla szkół warto. Można grać o jedenastej i zapełniać pustą z powodu kryzysu kasę. A że dla szkół, to byle jak, bo przecież żaden krytyk się tym nie zainteresuje, a młodzież i tak się nie zna.

A błąd! A właśnie tym przedstawieniem warto się zainteresować. "Ballady i romanse" w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej ogląda się z przyjemnością. Trudno tu co prawda o tradycyjny dialog między materią ożywioną i nieożywioną, ale sam dialog trwa na scenie w najlepsze. Tyle że jest to dialog z Mickiewiczem, z postaciami, aktorów z samymi sobą. Na scenie nie widać lalek, bowiem animatorzy sami przyjęli ich role. Reżyser, Paweł Aigner, potraktował aktorów jak nadmarionety. Włożył na nich postaci i pozwolił artystom dziwić się, jak to tak można siebie animować. Aktorzy trzymają więc postaci na dystans - odgrywają je, przyglądając się sobie, czasem wręcz zaskoczeni, jak ten kostium się układa, jak ten język brzmi, jak to ciało podskakuje w galopie na koniu, co to go wcale nie ma. Zabawne gesty z pietyzmem malujące zapisane w tekście treści: rozpuszczanie włosów, załamywanie rączek, zalewanie lica łzami nie są tutaj tautologicznym odbiciem, a świadomym kreowaniem. Niezwykle śmiesznym, ale czy my nie jesteśmy trochę śmieszni, wykonując wciąż te same zadania, zagadując i zadeptując życie, nie chcąc uwierzyć, że to wszystko to przecież tylko gra, tylko teatr?

Na szczęście gorzkich momentów jest zdecydowanie mniej w bielskich "Balladach" niż romansów, które pozwalają aktorom odkrywać u Mickiewicza i w sobie ogromne pokłady humoru. Scena miłosna, w której wystrzał kozaka z broni rezonuje z wystrzałem kochanka, jest świetna. Troszkę kpią z siebie aktorzy. I troszkę z nas kpią, ale nie z Mickiewicza. Od momentu powstania "Ballad i romansów" upłynęło prawie 200 lat, a z romantyzmu garściami czerpią artyści do dziś. Jednak jest to romantyzm w formie mocno przetworzonej, przefiltrowany przez współczesną eklektyczną estetykę, popkulturę, horrory klasy B. Bo tylko taki Mickiewicz jest w stanie wciąż budzić emocje. Choćby i śmiech. Inteligentny humor bywa oczyszczający. Na poważnie byłby niewiarygodny, nieznośny, pompatyczny, a tymczasem bielski spektakl od początku do końca ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem, bowiem nikt tu nie próbuje nas przekonać, że Mickiewicz wielkim poetą był i na kolanach trzeba doń podchodzić. Reżyser ma świadomość, że widza, nawet tego najmłodszego, należy traktować poważnie.

No więc tak sobie na tej scenie z Mickiewiczem dyskutujemy, jest miło i zabawnie, bo przecież znamy te frazy na pamięć: o tym jak pani zabija pana; o tym, że dzieweczka nie słucha; o chłopcu pięknym i młodym; o Świteziance, co daje piersi dzieciątku. Ale jest nam dobrze nie dlatego, że najbardziej lubimy te piosenki, które najlepiej znamy, ale dlatego, że w ustach aktorów Banialuki ten tekst brzmi niezwykle współcześnie. Słyną oni z genialnych umiejętności animacyjnych, a tymczasem są też aktorami dramatycznymi pierwszej wody. Są wiarygodni, wypowiadając tekst zarówno w pierwszej, jak i w trzeciej osobie, pięknie harmonizują w partiach chóralnych, kiedy to raz unisono, a innym razem z podziałem na głosy wyśpiewują całe zwrotki, które muzycznie opracował Piotr Klimek, interpretując Mickiewicza lirycznie, na rockowo, a nawet hiphopowo. Jest w tym spektaklu i na co popatrzeć. Oprawa plastyczna Zofii de Inez i precyzyjnie poprowadzone światło komponują na scenie bardzo romantyczne pejzaże. Zredukowanie elementów scenografii do minimum i nadanie im różnorakich funkcji czyni konwencję czystą i klarowną. I tak drewniany stół bywa raz ławą w knajpie, raz drzwiami, raz wozem, a raz mostkiem. Dokonywane zmiany przestrzeni są umowne, ale bardzo sugestywne. Jeden gest i już jesteśmy w innym świecie. Jeden ruch i ślubny kobierzec zmienia się w mogiłę. Na jednolitym, monochromatycznym tle zamkniętym nagim horyzontem sceny aktorzy w wielobarwnych kontuszach i falbanach wyglądają zjawiskowo. Pierwszy obraz przedstawienia, po wyśpiewanym przez małą dziewczynkę Pierwiosnku, to aktorzy zatrzymani w stop-klatce. Zdają się zamknięci w kartach martwej historii, by po chwili ożyć, zejść z cokołu i z całym impetem oraz pełnią kolorów w charakterach i strojach opowiedzieć te historie, w których rzeczywistość wkradają się nadprzyrodzone siły: Lilije, Panią Twardowską, Rybkę, Rękawiczkę, Świteziankę, To lubię.

Reżyser "Ballad i romansów" w Banialuce nie uciekł w puste eksperymenty. Nie próbował budować na scenie imaginacji zapisanej w słowie i ustrzegł się niebezpieczeństwa przekroczenia granicy komizmu. Zbliża się do niej, ale wie, kiedy należy się wycofać, by nie popaść w kabaret i zgrywę, kiedy zatrzymać aktora, by nie wpadł w farsę. Choć oczywiście po scenie walają się stogi siana, dymy osnuwają postaci, trup najpierw ściele się gęsto, a potem i tak ożywa. Ale to wszystko nic, bo Aigner umie słuchać i chociaż bawi się konwencjami, rekwizytami i formą, dba o to, by prawdy żywe wybrzmiały. Czasy się zmieniły, ale nie ludzka natura. Są tu więc i potrzeba bliskości, i zdrada, i kara, i pycha, i prawda, i kłamstwo, i konformizm, i żądze, i samotność. Co prawda w dobie kryzysu, również w teatrze, sentencja Miej serce i patrzaj w serce brzmi trochę jak zaklinanie rzeczywistości, ale jeśli zawierzymy tylko szkiełku i oku, to rzeczywiście już lepiej zamknąć teatry na cztery spusty.

Dobry spektakl na kryzys. Dobrze zrobiony. Po świetnym 25. festiwalu lalkarskim, kiedy to realizacje Banialuki ramię w ramię prezentowały się z przedstawieniami z całego świata, mamy naprawdę dobry początek sezonu, bowiem Ballady i romanse to spektakl nie tylko dla szkół. Choć muszę przyznać, że młodzi, z którymi go oglądałam, "kupili" go bez najmniejszych oporów. Można? Można!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji