Prawa klona
Ostatnie odkrycia w genetyce podziałały silnie na wyobraźnię scenarzystów filmowych. Mnożą się filmy, których bohaterami są ludzkie klony. Od "Ataku klonów", kolejnej części "Gwiezdnych wojen", po "Szósty dzień" z Arnoldem Schwarzeneggerem kino pokazuje niebezpieczne konsekwencje powielania ludzi na podstawie ich materiału genetycznego. Problem dotarł także do teatru - niedawno Marek Modzelewski w futurystycznej grotesce "Starsza pani prycha", nagrodzonej w konkursie dramaturgicznym "Radom Odważny" przedstawił rodzinę, w której pojawia się kopia pani domu, prowokując tragikomiczne wypadki i dylematy nie do rozwiązania. Czy klon ma prawo do uczuć? Jakie jest jego miejsce w rodzinie? Jak klonowanie ma się do tradycyjnej moralności? Czy na przykład syn może się przespać z klonem własnej matki?
21 synów w XXI wieku
Podobne pytania stawia brytyjska autorka Caryl Churchill w swojej najnowszej sztuce wystawionej właśnie w warszawskim Teatrze Powszechnym. Ale w analizie problemu idzie bez porównania dalej.
Bohaterem "Egzemplarza", uznanego w ubiegłym roku w Londynie za sztukę sezonu, jest ojciec, który, chcąc przywrócić do życia zmarłego pięcioletniego synka, zlecił w przeszłości jego sklonowanie. Nie wiedział jednak, że naukowcy zamiast jednego egzemplarza, wyprodukują 21 sztuk i kiedyś będzie musiał stanąć twarzą w twarz z dorosłymi kopiami swego dziecka. To spotkanie staje się momentem zwrotnym nie tylko w jego życiu. Jak się bowiem okazuje, oryginał nie zginął, ale żyje i musi się również określić wobec swych kopii.
Ta historia rodem z literatury fantastyczno-naukowej daje okazję do przedstawienia skomplikowanych relacji między ojcem a jego prawdziwymi oraz rzekomymi synami, ale nie tylko. Przede wszystkim wywołuje zasadnicze pytania o tożsamość człowieka. Okazuje się bowiem, że klony, które z założenia miały być identyczne, w wyniku wychowania w odrębnych środowiskach różnią się cechami charakteru. Te różnice są jednak powierzchowne - kiedy w jednej z najlepszych scen sztuki ojciec pyta kolejnego klona o tę jedną, niepowtarzalną cechę, która go czyni wyjątkowym, w odpowiedzi słyszy jedynie komunały o poglądach "syna" na wojnę, o jego miłości do żony i psów oraz o ulubionym kolorze skarpetek (niebieskim).
W tym momencie "Egzemplarz" przestaje być futurystyczną sztuką o kopiowaniu ludzi, a staje się sztuką o uniformizacji życia, która obejmuje współczesne społeczeństwa. Mamy nie tylko 99 proc. wspólnych genów, ale także 99 proc. wspólnych doświadczeń i znalezienie tego jednego różniącego nas procentu jest diabelnie trudne, jeśli w ogóle możliwe. Churchill zdaje się sugerować, że armia klonów nie zagraża nam tak jak klonowanie idei i poglądów, z jakim mamy do czynienia na co dzień, i to zagrożenie wydaje się największym odkryciem "Egzemplarza", który angielska krytyka nazwała pierwszym dramatem XXI wieku.
Ascetycznie na kanapie
Jest to zarazem główny mankament przedstawienia w reżyserii Piotra Cieplaka. Grający role syna i jego dwóch klonów Cezary Kosiński nie znalazł charakterystycznego, jedynego tonu dla każdej postaci. Gdyby nie informacje podawane przez głośniki o różnym wieku "synów", długo nie zdawalibyśmy sobie sprawy z tego, że w kolejnych odsłonach gra on różne osoby. Dopiero w ostatniej części Kosiński wchodząc w rolę trzeciego z kolei "syna", zmienia sposób zachowania, gesty, temperament i znakomicie wygrywa zderzenie między fizycznym podobieństwem a różnicami charakterologicznymi.
Jego partner Władysław Kowalski świetnie pokazuje moralną pułapkę, w jaką wpadł ojciec, z jednej strony odpowiedzialny za rozrzutne stworzenie 21 istot, z drugiej - ciekawy ich spotkania i na swój sposób dumny. Kiedy rwanymi od emocji słowami próbuje jednemu z synów (nie jestem pewien, oryginałowi czy kopii) przypomnieć dzieciństwo, potrafi wycisnąć łzy na widowni.
Co do przekładu - trzeba powiedzieć, że używane przez bohaterów słowa takie jak "szurnięty" czy "ździebko, ździebełko" brzmią nieco archaicznie jak na XXI wiek, w którym ma się rozgrywać akcja sztuki. To ascetyczne przedstawienie z kanapą jako jedynym elementem dekoracji potrafi wciągnąć. Najlepiej jednak wcześniej przeczytać sztukę, by objąć jej misterną konstrukcję, co chwilami jest trudniejsze niż rozgryzienie tajemnicy DNA.