Artykuły

Bałuckie ślady dawnego świata

- Moim marzeniem jest, by było to miejsce otwarte, kreujące pewnego rodzaju wydarzenia czy relacje między ludźmi. Wydaje mi się, że w jakimś sensie już to realizujemy - MARCIN BRZOZOWSKI o łódzkim Teatrze Szwalnia.

Anna Gronczewska: Czy łatwo jest prowadzić w Łodzi teatr?

Marcin Brzozowski: To trudne pytanie. Z jednej strony łatwo, z drugiej nie. Z rozmów z kolegami z innych miast wynika, że stoimy przed takimi samymi problemami. Łódź sama w sobie nie utrudnia prowadzenia teatru. Wręcz odwrotnie. Wydaje mi nawet, że u nas niektóre procedury są łatwiejsze niż w innych polskich miastach. Prowadzenie teatru skupia się głównie na sprawach związanych z organizacją, pozyskiwaniem pieniędzy. Pod tym względem w Łodzi nie jest najgorzej. Oczywiście, mówimy o prowadzeniu teatru takiego jak nasz, czyli niekomercyjnego, nieinstytucjonalnego, nie obdarzonego stałą opieką państwa.

"Szwalnia" zajmuje ważne miejsce na kulturalnej mapie Łodzi?

- Bardzo chciałbym, aby tak było. "Szwalnia" jest inicjatywą przejawiającą się w bardzo różny sposób. Czasami bardziej intensywnie, czasem mniej. Bywają momenty, w których spełnia bardzo ciekawą rolę w prowokowaniu zdarzeń kulturalnych w Łodzi. Innym razem naszej pracy, działalności jest mniej. To ze względu na specyfikę miejsca, poszukiwanie środków na działanie. Moim marzeniem jest, by było to miejsce otwarte, kreujące pewnego rodzaju wydarzenia czy relacje między ludźmi. Wydaje mi się, że w jakimś sensie już to realizujemy.

Łodzianie chętnie przychodzą na wasze spektakle?

- Chętnie, chętnie. Przychodzą nie tylko na spektakle, bo nie ograniczamy się do nich. Przygotowujemy różne akcje, projekty muzyczne, koncerty, warsztaty, zabawy dla dzieci. Często jesteśmy postrzegani nie jako teatr, ale miejsce, w którym dzieją się ciekawe wydarzenia. Jak na razie nie narzekamy na odbiór. W tym sezonie praktycznie zawsze mieliśmy pełną salę. Mieliśmy satysfakcję i przekonanie, że jest dla kogo to robić.

Był jakiś hit?

- Nie ma hitu. Program "Szwalni" jest realizowany na zasadzie impresariatu. Aby mógł być hit, to najpierw trzeba mieć stały repertuar, by spektakl był pokazywany wiele razy. My bazujemy głównie na przedstawieniach, które są pokazywane raz lub kilka razy. Mamy jednak wydarzenia, które cieszą się większym zainteresowaniem. Jak choćby monodram Jacka Zawadzkiego "Moskwa - Pietruszki" z Teatru Kana. Mamy ochotę dalej go zapraszać. Graliśmy "Przy drzwiach zamkniętych" Sartre'a, przedstawienie wyprodukowane przez "Szwalnię". I ten spektakl cieszył się wielkim zainteresowaniem.

W radzie programowej "Szwalni" zasiada znany aktor Wojciech Malajkat...

- Nasz teatr jest wynikiem pracy "Stowarzyszenia Targowa 62". Założyła go grupa młodych ludzi razem ze swoimi mistrzami. Wśród nich byli Ewa Mirowska, Wojciech Malajkat i Zbigniew Zamachowski. Oni nie są na miejscu, nie prowadzą teatru, ale nas wspierają gdy potrzebujemy rady.

Pochodzi Pan z Łodzi?

- Od narodzenia do dziś jestem związany z Bałutami. Na początku mieszkałem na osiedlu położonym koło Cmentarza Żydowskiego. Tam spędziłem dzieciństwo i lata licealne. Teraz mieszkam też na Bałutach, bliżej Parku Julianowskiego.

Co w tych Batutach jest takiego niezwykłego?

- Przede wszystkim atmosfera. Składa się na to też bardzo wiele wspomnień związanych z Bałutami, znajomości, przyjaźni. Miejsca na Bałutach są piękne. Dla mnie są ikoną Łodzi. Tak jak Park Julianowski, który może być prześlicznym miejscem wypoczynku. Gdy idę tam na spacer lub jadę na rowerze, to czuję się jakbym był w jakimś europejskim parku. Niesamowita jest cała okolica Rynku Bałuckiego. Często tam chodzę. Między innymi na tak zwaną tandetę. Kilka dni temu kupiłem tam piękny landszaft, który potrzebny mi będzie do realizowanego projektu. Bardzo lubię atmosferę rynku na ulicy Dolnej. Być może dlatego, że mój ojciec był kolekcjonerem. Przejeżdżaliśmy przez wszystkie łódzkie rynki w poszukiwaniu staroci. W takich miejscach, jak chociażby Rynek Bałucki, wychowywałem się. Oprócz tego lubię tę całą część Batut związaną z Cmentarzem Żydowskim, z ulicą Zmienną. Ze skomplikowaną historią tych miejsc.

Czy rzeczywiście na Batutach czuje się prawdziwy, łódzki klimat?

- Bo tak jest. Znajduje się tam bardzo dużo śladów z tamtego świata. Niestety, z każdym rokiem ich ubywa. Na przykład coraz mniej jest bałuckich drewniaków. Niedawno spłonął przepiękny, drewniany dom stojący naprzeciw Cmentarza Żydowskiego. Jeszcze dwa lata temu nasze stowarzyszenie wspólnie z Teatrem Kana realizowało projekt wywiedziony z historii ludzi, którzy przeżyli getto.

Dobrze Pan czuje się w Łodzi?

- Bardzo dobrze! Mieszkałem poza Łodzią - za granicą, w Warszawie. Ale zawsze powrót do rodzinnego miasta stanowił dla mnie oddech. Łódź to miejsce wyskalowane na mnie. Nie jest to olbrzymie miasto, ale niezwykle zaskakujące, niejednoznaczne. Po prostu ciekawe. Pod względem inspiracji, szukania tropów Łódź jest chyba bardzo dobrym miejscem. Pobudza człowieka do działania w sferze teatru.

A Pana rodzinne miasto rozwija się tak jak powinno?

- Z tym nie jest najlepiej. Mnie to trudno oceniać. Dla mnie większym przeżyciem jest przemarsz ulicą Zgierską, od Placu Wolności do Rynku Bałuckiego, niż pójście do Manufaktury. Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadza, że Łódź się nie zmienia. Zdaje sobie jednak sprawę, że powinna się zmieniać, unowocześniać. A z tym chyba nie jest najlepiej. Trudno znaleźć wspólną wizję, jak Łódź powinna się rozwijać. Oczekujemy na nowe centrum. Liczę, że to będzie rewolucyjne wydarzenie.

Jak powinna być Łódź Pana marzeń?

- To powinno być miasto, które nie zapomina o swojej historii. O związkach z wielokulturowością, otwartością. Powinna być także miejscem bezpiecznym, otwartym na młodych ludzi. Rozmawiała /

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji