Idźcie na Zemstę!
Zawsze zastanawiało mnie: jak to możliwe, że taki arcymajster teatralny jak Fredro zaaranżował w "Zemście" sytuację, z której wynika, iż oddalona o kilkadziesiąt metrów od części zamku należącej do Rejenta Podstolina nie wie, że przebywa tam jej były kochanek, zaś Cześnik nie ma pojęcia jak wygląda syn jego najbliższego sąsiada. Dopiero inscenizacja Dejmka dowiodła, że ten stan to nie fantazja komediopisarza, lecz coś, co naprawdę mogło się zdarzyć. Nowe odczytanie, czy może raczej wierność literze tekstu sprawiła, że świat "Zemsty" jawi się jako kraina pełnej izolacji od wpływów zewnętrznych, gdzie jałowość egzystencji (rytuał posiłków, wspominków z lat młodości i przekomarzanek z famulusami) uzupełniona zostaje jedynym przejawem aktywności: ciągnącą się od niepamiętnych czasów zwadą o mur graniczny. Ta waśń to całe życie umysłowe zwaśnionych, gdyby im ją odebrać - zwariowaliby z nudów. Dlatego świetnym konceptem jest ów odczytywany razem z didaskaliami finał. Reżyser nie bardzo wierzy, że zgoda uciszy serca pieniaczy i nienawistników... Inną kwestią, która w tym przedstawieniu zasługuje na uwagę jest silnie zaakcentowany obraz minionego pasożytnictwa. Nikt nie myśli o zarabianiu pieniędzy; fortunę powiększa się wyłącznie drogą mariaży. Odwyk od trzeźwego myślenia sprawia, że i w tym wypadku dane wzięte są z sufitu. A już najbardziej izolacja i ociężałość umysłowa przypominają o sobie gdy bohaterowie obmyślają chytre pułapki, w które sami wpadają. Tak pokazana "Zemsta" nie tracąc nic ze swych poetyckich uroków staje się dziwnie aktualną opowieścią, głosem w dyskusji o nawykach postępowania i manowcach bezmyślności. Na to, że na scenie Teatru Polskiego oglądamy nie czcigodny rupieć, ale rzecz żywą i pasjonującą składa się nie tylko reżyseria Dejmka i oprawa scenograficzna Jana Polewki, lecz doskonałość propozycji aktorskich. Przynajmniej trzy role: Podstolina - Anny Seniuk, Papkin - Tadeusza Łomnickiego i Dyndalski - Bogdana Baera zasługują na miano kreacji, gdyby słowo to nie było zdewaluowane jak złotówka. Bardzo dobry jest, już dawno nie widziany w Warszawie, Tadeusz Bartosik (Cześnik). Ignacy Machowski (Rejent) nie wykorzystał chyba wszystkich atutów, w jakie wyposażona została ta postać. Cudem, możliwym jedynie u Dejmka, stało się odkonwencjonalizowanie pary Klara (Dorota Dobrowolska) i Wacław (Jan Frycz). Okazało się, że to również są role, a młodzi aktorzy potrafią mówić sławne fredrowskie wiersze bez dukania i seplenienia.