Artykuły

Zemsta 1983

Jeszcze warszawska pu­bliczność pamięta "Ze­mstę" z 1978 roku, pyszną, lekką, dowcipną zabawę, wyreżyserowaną przez Zyg­munta Hubnera w Teatrze Powszechnym. Aktorzy na równi z widzami bawili się fredrowskim wierszem, ko­mediową intrygą, iskrzącą się złotym humorem, bez cienia zjadliwości i goryczy.

"Zemsta", wystawiona po pięciu latach w Teatrze Polskim, wydaje się być zu­pełnie innym utworem, jak­by napisanym przez innego pisarza. Można byłoby rzec, że to nie komedia, ale pasz­kwil na Sarmatów, na dum­ną ze swego rodowodu brać szlachecką, choć nie

można przyłapać reżysera na przerysowaniach służą­cych ośmieszaniu i oczer­nianiu postaci. Przeciwnie. Ta "Zemsta" przedstawio­na jest zgoła beznamiętnie, jakby reżyser chciał zaak­centować cały swój obiektywizm, wydobywając jedy­nie to, co przecież w arcykomedii Aleksandra hrabie­go Fredry tkwiło od zawsze. I na co zresztą wcześniej interpretatorzy zwracali uwagę.

Inscenizacja "Zemsty" AD. 1933 jest ważnym gło­sem w nie kończącej się dyskusji pod tytułem: jacy jesteśmy. Aneksem do wy­stawy "Polaków portret własny". Z tym, że portret przedstawiony w Teatrze Polskim jest bez retuszu, zimny i bezwzględny, pełen surowej i okrutnej prawdy. Ale to nie wina portrecisty, że model nie jest bez skazy, mówiąc najoględniej.

Przypominają się też na­miętne spory: kto bardziej zawinił, że Rzeczpospolita szlachecka upadła, podli sąsiedzi, czy my sami, stwa­rzając dla nich dogodną sy­tuację.

Nie można powiedzieć, aby Cześnik (Tadeusz Bar­tosik) bądź Rejent Ignacy Machowski) byli odrażają­cy, mimo iż zalet trudno się w nich dopatrzyć. Tym, co rzuca się najbardziej w oczy, jest chciwość, zachłanność na cudzy mają­tek, będąca motorem dzia­łań. Tuż obok - zacietrze­wienie, mściwość połączo­na z małostkowością i za­ślepieniem, a o tak wielkiej sile, że Cześnik bądź Rejent skłonni są nawet samych siebie zniszczyć, byle po­gnębić przeciwnika. Prywa­ta połączona z umysłową tępotą, z takim ogranicze­niem horyzontów, że nie widzi się dalej poza czubek swego nosa. Samowola i pogarda dla słabszego. Bezwzględność i egoizm, nie liczące się nawet z dobrem własnego dziecka.

A jednaka mimo tych po­ważnych wad, wspomniani protagoniści nie budzą wstrętu. Raczej irytują, oburzają. Nie można też po­wiedzieć, że pozbawieni są jakichkolwiek zasad. Nie brak im odwagi (szkoda je­dynie, że służącej marnym celom); można też mówić o ich szacunku dla obowią­zującej staropolskiej goś­cinności. "Nie wódź nas na pokuszenie/ojców naszych Wielki Boże/skoro wstąpił w progi moje/włos mu z głowy spaść nie może..." - mówi Cześnik na widok Re­jenta w swoim domu, choć nieco wcześniej gotów był go zastrzelić z gwintówki.

Odrażający i żałosny jest natomiast Papkin (Tadeusz Łomnicki). Jeśli wywołuje śmiech, to tylko tego same­go rodzaju, co kaleka pobu­dzający do ordynarnego re­chotu prymitywnych osob­ników. Jego fanfaronady nie są wesołe. Raczej za­wstydzające, pokrywają bo­wiem upokorzenia i nędzę, o których wiemy już od pierwszej sceny, a potwier­dza to jego nader wymowny testament.

Ba, iluż Papkinów chodzi ciągle po świecie, zasłania­jąc fantastycznymi prze­chwałkami, szpanerstwem, jak to się dziś mówi, swą żenującą nicość. Istota po­zostaje niezmienna, choć forma się unowocześnia.

W jakim stopniu Papkin odpowiedzialny jest za swą postawę, na ile uwarunko­wana jest okolicznościami? Okoliczności wiele tłuma­czą, ale odpowiedzialność za to, jak się postępuje, spoczywa na jednostce, bo zawsze pozostaje jej pe­wien margines na dokony­wanie wyborów.

Nadzwyczaj sympatycz­na, pełna uroku, jest Podstolina(Anna Seniuk). Moc­no kontrastuje z Papkinem. A przecież nie ma wątpli­wości co do moralnej war­tości jej postępowania. I, podobnie jak się ma sprawa z Papkinem, w znacznym stopniu działania Podstoliny dyktowane są sytuacją, w jakiej się w danym mo­mencie znajduje. Pienią­dze, ot problem. Określają pozycję społeczną. Decy­dują o być albo nie być. Wtedy się jest, kiedy się ma. Śmieszny tu byłby dy­lemat: mieć czy być.

"Zemsta" w Teatrze Pol­skim, wyreżyserowana przez Kazimierza Dejmka, może być rodzajem lustra, w którym powinni przejrzeć się i uważnie przestudio­wać swe odbicie współcześni. Niech nas nie zwo­dzą kontusze czy pasy słuckie. Kostiumy się zmieniają w zależności od epoki, od mody. Dzisiejszy Papkin nosi dżinsy i mimo zmiany dekoracji wciąż pozostaje Papkinem, chociaż nie mó­wi pięknym fredrowskim wierszem, tylko dzisiejszą, nieco niechlujną prozą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji