Artykuły

Czechow monotonny i jałowy

Dramat Czechowa "Iwanow" zaczyna się żartem. "Borkin w długich butach i ze strzelbą pojawia się w głębi ogrodu. Jest podchmielony. Ujrzawszy Iwanowa zbliża się do niego na palcach i podszedłszy, mierzy mu ze strzelby prosto w twarz." - Kończy zaś następującą uwagą autora: "Odbiega na bok i strzałem z rewolweru odbiera sobie życie". Między wybrykiem podpitego Borkina a samobójczym, śmiertelnym wystrzałem Iwanowa upływa niecały rok. Przez ten czas dopełnia się jego tragedia, a także dramat ludzi przegranych, Skazanych na życie "z pustką w duszy i pustką naokoło".

Didaskalia są liczne i szczegółowe. Czechow określa stany emocjonalne postaci, wymierza i stopniuje ich reakcje. Opisuje drobiazgowo, co piją, czym "przegryzają". W "Iwanowie" jest to "karafka z wódką, talerzyk ze śledziami, kromki chleba i ogórki". Czechow jest wylewny nie tylko w didaskaliach. Lubił pisywać listy. Z iście lekarską pedanterią kreślił w nich wizerunki ludzi przez siebie wymyślonych. W jego dramatach niemal wszyscy mówią o sobie i innych dużo i chętnie.

O Mikołaju Aleksiejewiczu Iwanowie na przykład wiemy wszystko. Ma 35 lat, skończył gimnazjum, potem uniwersytet, ożenił się, gospodaruje w swoim majątku "gdzieś w powiecie", i jest obecnie "stałym członkiem urzędu do spraw mieszczaństwa", skąd otrzymuje pensję. Iwanow to popularne w Rosji nazwisko, jak u nas Kowalski albo Nowak. Wiedzie zwykłe życie, dość monotonne, ale przecież nie pozbawione uroków. A jednak czuje się osamotniony i głęboko nieszczęśliwy. Egzystencja na pozór spokojna i ograniczona może kryć rozpacz, udręki wątpliwości, poczucie bezsilności, rodzi pytania o sens życia, skoro wydaje się ono miałkie, wulgarne i jałowe... "Pod trzydziestkę już jesteśmy znużeni i do niczego niezdolni" - mówi Iwanow. W wieku, w którym - u nas młodzi utalentowani zaczynają atakować swój los, on jest zgorzkniały pod wpływem cierpienia i samotności, której nie może wypełnić świat zewnętrzny. Iwanow nie jest sam. Ten świat zewnętrzny, bliskie i dalsze otoczenie, rysowany jest przez Czechowa plastycznie i z równą pieczołowitością. Wszyscy tu są mali i w jakiś sposób skompromitowani, choć nie wszyscy czują się winni. Kochają, przestają kochać, dręczą się wzajemnie, nie rozumieją, popełniają czyny haniebne, to znów szlachetne, piją wódkę i umierają. Niektórzy wybierają śmierć z własnej ręki. Wygląda to trochę sentymentalnie, bardzo sielsko i niewinnie. Tyle że maszynka codzienności miele właściwie wszystkich, bez wyjątku i litości. Tu nikt nie jest szczęśliwy. Słowo "nuda" pojawia sie stale niby ponury refren. Za każdym razem ma jednak inny sens i znaczenie.

Wyobraźmy sobie miasto, w którym "sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców zajmuje się wyłącznie jedzeniem, piciem, płodzeniem dzieci... Położenie miasta cudowne, skarby ziemi nieprzebrane, a mimo to mieszkańcy są gnuśni i ospali. Są muzykalni, niezwykle inteligentni i wrażliwi, mają bogatą fantazję, ale cóż z tego, skoro nie potrafią tego wykorzystać. Nie uświadczysz pośród nich patrioty, człowieka interesu, poety, a nawet przyzwoitego piekarza" - pisał Czechow w jednym z listów. Charakterystyka trafna, klucz interpretacyjny gotowy. Równie pasjonujący, co pojemny. Wystarczy pokazać na scenie ludzi inteligentnych, wrażliwych, z bogatą fantazją, a przecie gnuśnych i bezradnych. Przeszłość pełną nadziei mają już za sobą. Teraz tkwią w teraźniejszości, przyziemnej i nudnej. Możliwości dla teatru ogromne, dla aktorów wprost nieograniczone. Pozornie.

Nigdy nie widziałam "Iwanowa" na scenie. Po raz pierwszy obejrzałam przedstawienie dramatu we wrocławskim Teatrze Kameralnym. Reżyserował Jacek Bunsch.

Na scenie nie ma żadnych ogrodów, ani też salonów, które tak drobiazgowo opisuje Czechow w didaskaliach. Wojciech Jankowiak i Michał Jędrzejewski zbudowali dekorację ograniczającą jeszcze i tak niewielką scenę Teatru Kameralnego. Czarne okotarowanie, w głębi jakby wielkie okna z folii, odrapane drzwi. W tej absolutnie obojętnej i neutralnej scenerii rozgrywa Bunsch zmagania "niepotrzebnych ludzi" z ich "niepotrzebną gadaniną". Pomysł jest zrozumiały. Bunsch unika melodramatu, pragnie wydobyć ludzi z obyczajowej, sielskiej ramki. Poniekąd słusznie. Od dawna zresztą nie gra się u nas Czechowa na tle wiśniowych sadów.

Można uciec od pokazywania na scenie dekoracyjnego tła. Nie uda się jednak wymigać od ustawienia drugiego planu, tak u Czechowa ważnego. A więc wszystkich tych ludizi - mądrych, wrażliwych na swój sposób, mijających się w uczuciach. A tym samym nie uda się zagrać Czechowa bez poszanowania psychologii, rozszyfrowania tych postaci z przenikliwością powściągliwą a subtelną. Trudne to dla teatru zadanie. Chyba już zbyt trudne, jak się wydaje.

W przedstawieniu Bunscha drugi plan właściwie nie istnieje. A raczej istnieje pozornie i tylko wtedy, gdy nie da się go uniknąć. Bunsch kreśli tekst, wyrzuca postaci. Wszystko tu rozgrywa się w dialogu, czyn owej "niepotrzebnej gadaninie" granej wprost, bez cienia podtekstu, drugiego dna, ukrytego znaczenia. Tych ludzi można określić jednym zdaniem, tak są nieciekawi i nieskomplikowani. Według programu, kolejno. Anna Pietrowna (Kamila Sammler) jest nieszczęśliwą ofiarą. Szabelski (Bogusław Danielewski) zapowiada wprawdzie, że zrobi wielkie świństwo, ale uwierzyć w to trudno, tak jest poczciwy i łagodny z kościami. Lebiediew (Zygmunt Bielawski) to fajtłapa, safanduła i pantoflarz. Zinaida (Łucja Burzyńska) jest skąpa, a Sasza (Ewa Skibińska) bardzo ładna i bardzo zakochana. Z roli Babakinej (Aldona Orman) pozostały jedynie strzępki; Borkin (Andrzej Mrozek) to głupi kawalarz, pokręcony niczym Gargamel. Ten od smerfów. Tak naprawdę podobała mi się jedynie Janina Zakrzewska w malutkim epizodziku. Miała klasę i wymiar.

No i przede wszystkim jest to "Iwanow" bez Iwanowa. Wojciech Ziemiański snuje się po scenie ponury, nadąsany, stale niezadowolony i bardzo niegrzeczny. Od początku do końca jest tak samo osowiały.. Zerwie się wprawdzie do szalonego tańca na stole tuż przed samobójstwem, ale tak na dobrą sprawę mógłby sobie strzelić w łeb już po pierwszym akcie. Byłby spokój.

Życie wewnętrzne przeciętniaków jest u Czechowa pospolite. Być może. Ale z pewnością nie jest prostackie. Czyżby naszemu teatrowi i naszym zdolnym artystom nie starczało wyobraźni i talentu do rozwiązania i zagrania zagadek ludzi prostych, choć wrażliwych? Przecież nie zajmują się oni wyłącznie jedzeniem, piciem i tak dalej... W każdym razie zamiast tragicznego smutku Czechowa i zadumy nad monotonnym i jałowym życiem pokazano nam przedstawienie monotonne i jałowe. A to nie to samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji