Artykuły

Wnętrzem a nie gestem

Człowiek, który nie ma dokąd uciekać, ginie. Oczywiście, powoli, duchowo. Coś w nim stopniowo zamiera, on sam traci wiarę w siebie, w innych, w sens dalszego życia, istnienia, w życie jako wartość, jako takie i wybiera śmierć. O tym - najogólniej - traktuje "Iwanow". Albo też - takim człowiekiem przedstawia się Iwanow, tytułowy bohater wczesnego dramatu Czechowa.

W dramatach Czechowa ważne są przede wszystkim postacie. Niezależnie od tego czy są dramatyczne, czy błazeńskie, mądre czy głupie, myślące czy bezmyślnie odęte. Tak jest w "Wujaszku Wani", "Trzech siostrach", "Wiśniowym sadzie", tak jest w "Iwanowie". Może tylko w "Płatonowie" większość wydaje się jakby wyjęta z krotochwili, ale może właśnie krotochwilne jest czasami nasze życie, czy też pewien jego obszar, kiedy zmysły biorą górę nad rozumem, uczuciami, zwłaszcza wtedy, kiedy osacza nas nuda, pustka, brak znaczących celów, duchowa inercja. Wtedy instynkty biorą górę, niehamowane przez racjonalne myślenie na poziomie średnim, nawet bardzo średnim.

Jacek Bunsch, biorąc na warsztat sztukę "Iwanowa", nie bez powodu miał pewne obawy, czy inscenizacja się powiedzie. "Iwanow" jest trudny nie dlatego, że jego treść jest wyjątkowo skomplikowana tylko dlatego, że główny bohater jest skomplikowany, zaś cała reszta - prawie cala reszta - nie jest zupełnie dopasowana do tej postaci, ponieważ reszta jest właśnie galerią schematyczną, banalną, zamkniętą w obrębie typowych osobowości, jako to właśnie "fircyk" (np. Borkin) albo "kutwa" (np. Zinajda Sawiszna).

Natomiast w Iwanowie kłębią się doznania rozmaite, złożone, robi on stale coś, czego nie rozumiemy litera po literze, my - to znaczy przeciętność. Więc przeciętność nie jest w stanie odebrać prawdy i złożoności tej postaci. Jeśli zatem jakikolwiek reżyser miewa zawczasu obawy przystępując do wystawienia owej sztuki, to nie są one bynajmniej bezpodstawne. "Iwanow" na scenie musi mieć przede wszystkim wspaniałego odtwórcę roli tytułowej. W budowaniu owej postaci najważniejsze jest to, ile aktor jest w stanie "oddać" swojemu bohaterowi wewnętrznego bogactwa i prawdy, zapisanej w sztuce i opisanej dodatkowo w didaskaliach (Czechow ich wyjątkowo nie skąpił).

Wojciech Ziemiański wywiązuje się z tego zadania perfekcyjnie, na ile może - zgodnie z zapisem i uwagami autora. Jest to zresztą zdecydowanie najlepsza rola w spektaklu. Na szczęście. Bowiem tytułowy bohater dźwiga ciężar całej sztuki. Ziemiański stara się, jak może. Wprawdzie nie w każdym momencie mu się to udaje. To bardzo trudna i złożona rola, ponieważ złożona jest osobowość Iwanowa: mieści w sobie tyle z pozoru niezrozumiałych niuansów, tyle zachowań nie tłumaczących się dość jasno, że trzeba by w tej roli obsadzić wybitnego aktora, aby Iwanow sceniczny stał się zgodny z wolą i zapisem autora.

Oglądając inscenizację Bunscha, zastanawiałam się ilu aktorów w Polsce mogłoby w tej chwili zagrać Iwanowa. Trzydziestopięcioletniego mężczyznę, w stanie duchowej depresji, rosyjskiego inteligenta końca XIX stulecia, którego silna melancholia ma z pozoru nieznane źródło. Ilu więc mogłoby zagrać, tę postać? Nie widzę. Paru rozreklamowanych - niektórzy nadmiernie - aktorów warszawskich przed trzydziestką? Kilku warszawskich i krakowskich czterdziestolatków? Ale wspaniały w tej chwili Huk (wspaniały w "Wiośnie Narodów w cichym zakątku", w "Operetce") nie nadaje się do tej akurat roli. Może Olgierd Łukaszewicz, o którym inscenizatorzy jakby zapomnieli. Tak, na pewno, on.

Wojciech Ziemiański daje sobie wprawdzie radę z rolą Iwanowa, jednak czuje się w jego grze pewien wysiłek. Nie z jego winy. Po prostu Czechow, jego dramaty, ich nośność i bohaterowie wymagają wybitnych kreacji. Umiał sobie z tą wspaniale trudną materią poradzić Axer i Jarocki, zaś Jacek Bunsch nie miał tu zapewne najłatwiejszego zadania.

Spektakl poprowadził czysto, spokojnie - zgodnie z duchem i zapisem autora. Ale zabrakło w spektaklu kreacyjności i kreacji. Myśl dramatu została ocalona, jednak Czechow wymaga pielęgnacji dokładnej, drobiazgowej, wręcz cieplarnianej, tak, by nie uroniła się z jego sztuki ani jedna nutka, z owych licznych, które jakby stale pobrzmiewają w jego bogatej, mozolnie dopracowywanej twórczości.

Tak, dramaty Czechowa mają swoją szczególną dźwięczność: klimatu, stanów emocjonalnych, atmosfery, która trwa, zastyga, a pod koniec nieomal boleśnie się rozprasza: w "Wiśniowym sadzie", "Trzech siostrach", "Wujaszku Wani". Co do "Iwanowa" - zawsze następuje jakieś gwałtowne crescendo, nieoczekiwane, jak wybuch po długotrwałym stanie wręcz rozłażącej się ciszy.

Dramaty Czechowa są w zasadzie do siebie podobne, mimo swej odmienności, ale ich wspólnota ma swoje źródło konkretne - przede wszystkim społeczne, a już dalej - tylko mistrzostwo pisarza czyni je bogatymi, nasyconymi wszelkimi rodzajami, skomplikowanych interakcji.

Wystawianie "Iwanowa" nie polega na tym, że się go będzie czytało na głos i wyraźnie. W ten sposób możemy sobie poczytać dramat w chłodne wieczory przy nocnej lampce. Anna Pietrowna nie kocha Iwanowa bez powodu - tak, jak on, nie żeni się z Anną dla jej pokaźnego majątku, którego i tak w rezultacie nie otrzymuje - ona, wyklęta przez rodziców za narodowościowy mezalians. Semickie pochodzenie Anny nie odgrywa roli w tej miłości. Z bezpośredniej relacji samego Iwanowa dowiadujemy się o jego uczuciu do żony, które istniało i wygasło. Natomiast doktor Lwow, pełniący rolę "sprawiedliwego sędziego", widzi sprawy prosto i jasno, w przerażającym wręcz uproszczeniu.

Niestety, kreacja ta wydaje się śmieszna przez swoją nieporadność i dosłowność, a szkoda wielka, ponieważ jest to postać bardzo ważna w tej sztuce. Natrętnie deklamatywna gra aktora, kreującego tę postać, osłabia dramatyzm postaci Iwanowa. W sztuce Lwow jest bynajmniej nie śmieszny, nie żałosny, wręcz przeciwnie - raczej okrutny i groźny ze swoim stałym ferowaniem wyroków moralnych o innych. Zaś Anna Pietrowna jest osobą wrażliwą, delikatną, acz zdecydowaną, o silnej woli, ambitną. Kamila Sammler, którą z wielką przyjemnością ogląda się również na tutejszej scenie jako panią de Tourvel w "Niebezpiecznych związkach", tu jest zupełnie nieprzekonująca. Gra z nadmierną ekspresją, podczas gdy grę swoją powinna maksymalnie wyciszyć, aby dało się słyszeć ból jej ranionej nieustannie miłości i lęk przed czyhającą śmiercią. Anna jest utkana przez Czechowa z delikatności i namiętności. Być może aktorkę poraziła trema na premierze i być może w dalszych spektaklach poprowadzi ona swoją rolę równo i spokojnie.

Bliższa opisowi Czechowa jest Sasza Ewy Skibińskiej. Nie tyle zakochanej w Iwanowie, co zaborczej, zachłannej, rodzaj "kobiety zadaniowej", której uczucie jest bardziej zracjonalizowane, chłodne, niż wynika z samych uniesień, ze spontanicznego rodzaju zakochania. Czy Sasza naprawdę kocha Iwanowa, czy raczej swoje ambicje: chęć zdobycia Iwanowa za wszelką cenę, jakiś rodzaj dziwnej chęci zdobycia jego duszy, której nie rozumie, która jest dla niej całkowicie tajemnicza, a przez to tak nęcąca, tak łakoma do zdobycia? A ponieważ w trakcie spektaklu stawiamy sobie to pytanie, przeto należy sądzić, że w tym akurat przypadku nie ma inscenizacyjnej i obsadowej pomyłki.

Podstawowe pytanie: dlaczego Iwanow się wypalił, dlaczego jest znużony, obojętny, straszliwie cierpi, dlaczego w końcu odbiera sobie życie - nie powinno nastręczać trudności, o ile psychologia postaci Iwanowa i całej, otaczającej go, reszty - która jest odpryskiem społecznego i obyczajowego tła, a nade wszystko ówczesnej sytuacji inteligencko-szlachecko-ziemiańskiej, będzie dostatecznie mocno, acz bez wysiłku, wyartykułowana przez aktorów. Jacek Bunsch liczy tyle lat, co Iwanow. W przypadku bohatera Czechowa jest to wiek klęski, jego własnej, duchowej, jest wynikiem syndromu, który toczył ówczesną rosyjską inteligencję, szybko spalającą się w reformatorsko-racjonalizatorskich zapałach. Dla Bunscha - jako inscenizatora tej sztuki - miał to być w założeniu sukces, z podobnym nastawieniem każdy podchodzi do wystawianego dramatu. Może wybór dokonany przez reżysera był zbyt gwałtowny, może należało trochę jeszcze poczekać, ale przede wszystkim nie należało tak drobiazgowo trzymać się czechowowskich didaskaliów, jeśli idzie o poszczególne postacie, na skutek czego aktorzy grają dosłownie, ilustracyjnie, zewnętrznie.

Tymczasem cały Czechow, wielkość jego pisarstwa, polega właśnie na tym, że pokazuje on człowieka i jego relacje z otoczeniem jako wysoce skomplikowane, pełne niuansów i z pozoru dziwnych tajemnic. Do tego w tle miał XIX-wieczną Rosję - prowincjonalną, gnuśną, zaspaną, na której rosyjski inteligent ze swoim rozumem, ale i gasnącym w tych warunkach zapałem, czuł, że gdzieś - tam świat oddycha szerzej, głębiej i z powodu tej tęsknoty za szerszym oddechem podejmował decyzje nieoczekiwane, gwałtowne, a niekiedy straceńcze.

To bardzo trudne zadanie, żeby tamten dramat sprzed stulecia przenieść w czas teraźniejszy. Czy Bunschowi uda się jeszcze wycieniować ów spektakl? Może. Będzie miał większą nośność i klimat bliski dramatom Czechowa, jeżeli większość aktorów zarzuci manierę ilustracyjno-deklamacyjną - zacznie grać wnętrzem, a nie gestem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji