Artykuły

Metafizyka przegrywa z realizmem

"Sąd Ostateczny" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze A.K. w Polityce.

W planach była adaptacja "Spalonych słońcem" Nikity Michałkowa, ale z jakiegoś powodu Agnieszka Glińska zmieniła zdanie i wróciła po raz czwarty w swojej karierze do zmarłego rok przed wybuchem drugiej wojny światowej Austriaka Ódona von Horvatha. Po "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego" i "Nieznajomej z Sekwany" wystawiła "Sąd Ostateczny", opowieść o małej społeczności z jej małymi podłościami i wielkiej katastrofie, kolejowej i moralnej jednocześnie. Horvath realia przedwojennego miasteczka - tych wszystkich jowialnych karczmarzy (Paweł Wawrzecki), z pięknymi córkami na wydaniu (Agnieszka Pawełkiewicz), służbistow naczelników stacji (Łukasz Simlat), układy rodzinno-towarzyskie - płynnie łączy ze światem metafizycznym: sumienia, winy, kary, przebaczenia. Z duchami i Sądem Ostatecznym w pakiecie.

Całość zaś jest ciekawym i nieoczywistym portretem podłoża, na które za moment padnie ziarno faszyzmu i wykiełkuje. Glińska próbowała oddać wszystkie poziomy teatru Austriaka, ale metafizyka przegrywa u niej z ciężkawym, przeładowanym realizmem rodem raczej z Bawarii, który z trudem się ogląda. A reżyserka w bonusie dorzuca jeszcze m.in. wiejską orkiestrę przemierzającą scenę i widownię, swingującego Nieznajomego (diabeł?), córkę karczmarza w białym gieźle śpiewającą wiersz Leśmiana i niemiłosiernie wdzięczące się dziecko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji