Artykuły

Szekspir w celi

"Cezar musi umrzeć" to poruszający paradokument braci Tavianich o więźniach przygotowujących szekspirowskiego "Juliusza Cezara". W kinach od piątku - pisze Barbara Hollender w Rzeczpospolitej.

W znakomitym prologu odbywa się coś w rodzaju castingu. Reżyser teatralny Fabio Cavalli wybiera aktorów, którzy zagrają w "Juliuszu Cezarze". Kandydaci muszą podać imię, nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania przed aresztowaniem. I zaimprowizować scenę. Raz mają być zrozpaczeni jak w czasie rozstania z żoną, raz wściekli.

Przed kamerą stają amatorzy, którzy prawdą wyrazu nie ustępują najlepszym artystom. A na ekranie pojawiają się napisy: informacje o wieloletnich, czasem dożywotnich wyrokach, jakie odsiadują za ciężkie zbrodnie - od handlu narkotykami po mafijne morderstwa. Bo ten casting odbywa się w rzymskim więzieniu Rebibbia.

"Cezar musi umrzeć" to paradokument o grupie więźniów, która przygotowuje "Juliusza Cezara" pod kierunkiem Fabio Cavallego.

Bez znieczulenia

Włoscy weterani kina, bracia Vittorio i Paolo Taviani wspominają, że zostali zaproszeni na spektakl "Boskiej komedii" Dantego, którą Cavalli zrobił w Rebibbii. Nie bardzo wierzyli w takie metody resocjalizacji, ale poszli z ciekawości. Po spektaklu mieli ściśnięte gardła. - Do dzisiaj pamiętam, jak 40-letni więzień recytował pieśń Franceski i Paolo z "Piekła" - mówił Paolo Taviani w rozmowie z "Rz". - Zanim zaczął, rozejrzał się po sali i powiedział: "Nikt tak jak my nie rozumie, co to znaczy nie móc kochać. Żyjemy rozdzieleni z naszymi żonami i dziewczynami. Rozmawiamy z nimi podczas widzeń przez szklaną szybę, nie możemy ich dotknąć i wcale nie mamy pewności, czy po odbyciu kary będziemy mieli jeszcze do kogo wrócić". Gdy potem mówił słowami Dantego o miłości niemożliwej, jego głos drżał od emocji.

Właściwie od razu postanowili wrócić do Rebibbii z kamerą. Namówili Cavallego, by wyreżyserował tam kolejne przedstawienie. Tym razem "Juliusza Cezara". Wybór sztuki o idach marcowych i zabójstwie Cezara nie był przypadkowy.

- W Rebibbii siedzą mordercy z wieloletnimi, często nawet dożywotnimi wyrokami, bossowie i żołnierze mafii neapolitańskiej - tłumaczy Vittorio Taviani. - Oni doskonale wiedzą, czym są: lojalność, zdrada, manipulacja, zbrodnia, rozpacz. Tekst Szekspira zmusił ich do skonfrontowania się z własną przeszłością. Już nie na sali sądowej, gdzie zakładali różne maski, lecz w odosobnieniu zmuszającym do zrobienia rachunku życiowych strat i zysków. Ale też do rachunku sumienia. I oni na naszych oczach pękali. Miotały nimi ogromne emocje.

Te emocje bracia Taviani zapisali na taśmie. Co ciekawe, wszyscy wykonawcy mówią w tym filmie z neapolitańskim akcentem. Reżyserzy pozwolili im nawet zmieniać słowa, używać określeń, jakimi posługują się na co dzień. Dzięki temu powstał film o nich. O rodzeniu się w ciężkich zbrodniarzach człowieczeństwa. Ale też o sile sztuki. "Odkąd poznałem sztukę, cela stała się dla mnie więzieniem" - mówi jeden z "aktorów".

Sztuka i życie

Wstrząsające wyznanie i niezwykły film. Trudno nawet określić jego gatunek. Bracia Taviani napisali precyzyjny scenariusz, ale na planie zawierzyli chwili. Kamera rejestrowała zachowania więźniów, ich reakcje, rozmowy, zamyślenia.

Reżyserzy świadomie zrezygnowali w "Cezarze..." z koloru. Czarno-biały obraz jeszcze bardziej podnosi ich dzieło. Nadaje mu nowy wymiar, podkreśla surowość i uniwersalizm. Zmagania z własnym człowieczeństwem nigdy nie są przecież łatwe. To nie jest telenowela do oglądania w wygodnym fotelu. "Cezar musi umrzeć" boli wykonawców, ma boleć i widzów. Kolor pojawi się w filmie dopiero pod koniec, gdy Taviani pokażą premierę sztuki.

Oglądając ich film, przypomniałam sobie nakręconą w 1969 roku "Psychodramę" Marka Piwowskiego. Piwowski razem z Januszem Głowackim wystawiali bajkę o Kopciuszku w poprawczaku dla dziewcząt, bracia Taviani z szekspirowskim "Juliuszem Cezarem" weszli do rzymskiego więzienia o zaostrzonym rygorze. Ale w obu tych filmach obcowanie ze sztuką zdejmuje z bohaterów maski. Odziera z pozy twardziela, wydobywa ukrywane głęboko traumy.

Vittorio i Paolo, czyli 164 lata w kinie

Vittorio (rocznik 1929) i Paolo Taviani (rocznik 1931) przenoszą na ekran własną wiarę w siłę sztuki. Synowie prawnika, represjonowanego włoskiego antyfaszysty, po wojnie, jako bardzo młodzi ludzie, zobaczyli na ekranie własne lęki i nadzieje, gdy poszli do kina na "Paisę" Rosselliniego. Twierdzą, że to wtedy postanowili zostać reżyserami.

Po 60 latach mają w swoim dorobku blisko 20 filmów, canneńską Złotą Palmę za surowy obraz buntu przeciwko autorytetom "We władzy ojca", Złote Globy za "Chaos", w którym przenieśli na ekran osobiste opowiadania Pirandella i za "Noc świętego Wawrzyńca" o masakrze dokonanej przez nazistów w czasie II wojny światowej w katedrze w ich rodzinnym San Miniato. A wreszcie berlińskiego Złotego Niedźwiedzia za "Cezar musi umrzeć". I wciąż wierzą w kino. Kiedy o nim mówią, to choć razem mają 164 lata, oczy błyszczą im jak nastolatkom. I potrafią udowodnić, że skromny, czarno-biały film może zrobić większe wrażenie niż cuda w 3D.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji