Odyseusz w Pałacu Kultury
Młody reżyser krakowski zadebiutował w Warszawie, należy mu się chwila cierpliwej uwagi. Liczne bowiem przeszkody stoją na drodze tego Odyseusza do sukcesu u warszawskiej publiczności. A najpierw, prawdę mówiąc, sam Wyspiański, krakowianin neoromantyk, budzący sympatię tylko wówczas, kiedy zgryźliwie mówi o Polsce i Polakach, a wyśmiewany po kryjomu (bo to przecie wielki klasyk), kiedy zajmuje się czym innym. Potem tedy sam temat antyczny, a więc odległy, obcy i szkołą pachnący, choć Odysei, mimo pięknego przekładu Parandowskiego, nikt nie czyta nawet w szkole. Po trzecie więc nieznajomość i trudna orientacja w sytuacji ludzkiej w dramacie przedstawionej, bo stanowi ona, jak tego na ogół właśnie nie wiadomo tylko fragment i to najbardziej symboliką naładowany, całej homerowej epopei.
Dalej wreszcie wiersz sam, forma podniosła i język autora, mowa dziwacznie stylizowana, nie budzą sympatii i do oporu skłaniają ucho nawykłe do telewizyjnego mamrotania. Najważniejsze jednak, że sprawa w utworze Wyspiańskiego przedstawiona, choć daje się naciągać, nawet bez wielkiego trudu, w stronę aktualności naszej (ale cóż nie daje się tak naciągać? Każdemu dziś na świecie wszystko lub prawie wszystko kojarzy się z Polską), w istocie jednak niewiele ma wspólnego z tą ludzką sprawą, której na imię Polska dzisiejsza: z jej, że taki powiem, emocjonalną barwą i tonacją.
Teatr jest dziś zaiste w trudnej sytuacji w naszym kraju: gdy bezpośrednio odnosi się do wydarzeń bieżących, by towarzyszyć społeczeństwu, okazuje się tylko mizerną teatralizacją rzeczywistości, a gdy odwraca się od wydarzeń bieżących, by uprawiać wielką sztukę niezależną i autonomiczną, okazuje się błazeństwem tylko. Reżyser ....przede wszystkim od strony samej, że tak rzeknę, psychosocjologii odbioru. Tym bardziej że utwór Wyspiańskiego daje w każdej psychospołecznej sytuacji odbiorczej pole do nieporozumień zasadniczych: prowokuje decyzje stanowcze i jednostronne, domaga się twardej ręki, bo ma ambicję, jak i inne utwory Wyspiańskiego, godzić sprzeczności: naturalistyczny w swej odrazie i wstręcie obraz społeczności ludzkiej z symbolistycznym, wzniosłym, metafizycznym duchem poezji tragicznej. Tragizm wywieść chce z miernoty, podniosłym wierszem mówić o plugastwie. Ambicja ta (romantyczna z pochodzenia, lecz szczęśliwie zrealizowana tylko w "Fantazym" Słowackiego) pozostaje niestety, tylko ambicją w tym "Powrocie Odysa". Dlatego na scenie rzecz trzeba potraktować po męsku: z dwu sprzecznych rzeczy wybrać jedną.
Otóż młody reżyser, a do tego krakowski, więc przed Wyspiańskim na kolanach, takiej decyzji podjąć nie był w stanie. I dał na warszawskiej scenie i plugastwo, i wzniosłość, i tragizm, i miernotę obok siebie jakby, jako organicznie nie powiązane, luzem chodzące, elementy. A do tego wszystkiego, że młody, plugastwa bał się pokazać (jak umiał to Swinarski) bez ogródek, a i wyobraźni w tej materii (co najlepiej o młodym człowieku świadczyć może) nie okazał wielkiej. Aktorzy zaś - dobrzy w pokazie miernoty - w partiach tragicznych zawiedli.