Artykuły

Aktor latający

- Mam świra na punkcie lotnictwa. Jako młody chłopak nie marzyłem o zostaniu aktorem. Ja chciałem latać - ADAM BAUMANN, aktor Teatru Śląskiego w Katowicach opowiada o swej roli w "Latających machinach kontra Pan Samochodzik" .

Regina Gowarzewska-Griessgraber: Jak wspomina pan pracę nad filmem "Latające machiny kontra Pan Samochodzik"?

Adam Baumann: Znakomicie. Zdjęcia w sporej części odbywały się na Górze Żar, gdzie byłem po raz pierwszy. Piękna pogoda, wokół nas cudowne widoki. Mieszkaliśmy w hoteliku przy szkole szybowcowej. Zdjęcia szły sprawnie. Ekipa była zgrana. Robota była przyjemna, a i efekt miły - kino dla dzieciaków i młodzieży, trochę muzyczne, trochę przygodowe. A do tego wokół mnie były "latające machiny", moja fascynacja i pierwsza miłość.

Czyżby chciał pan nimi latać?

- Mam świra na punkcie lotnictwa. Jako młody chłopak nie marzyłem o zostaniu aktorem. Ja chciałem latać. W wolnych od zdjęć chwilach, chodziłem po hangarach i oglądałem szybowce, także i te starsze typy, już wycofane z użytkowania. To była dla mnie taka podróż w czasie. Znałem je jeszcze z Aeroklubu Grudziądzkiego, z czasów młodości. W wielu scenach w filmie brali udział motolotniarze. To był sport wówczas w powijakach. Pasjonaci, sami konstruowali motolotnie. Wkładany był do nich najczęściej silnik z trabanta, bo był najlżejszy. Pewnego dnia jeden z motolotniarzy zauważył mój "dziki wzrok", gdy patrzyłem na jego maszynę i zaproponował mi, żebym z nim poleciał. W pierwszej chwili powiedziałem "tak". Potem jednak przyjrzałem się maszynie. Pasażer siedział nisko, mając głowę między nogami pilota. To mnie nie zraziło. Gorzej było gdy obejrzałem gaźnik, a w nim coś było zamocowane chałupniczo skręconym miedzianym drutem. Pomyślałem, że to mógłby być pierwszy i ostatni lot, jeżeli to "coś" odleci. Nie uwierzyłem w niezawodność maszyny i wycofałem się.

Skoro zrezygnował pan z przelotu motolotnią, jak powstały sceny, w których pan nią leci?

- To taka "prawda ekranu", jeździliśmy motolotniami po płycie lotniska, a ktoś inny fruwał. Widać nawet w scenie pościgu, że ta motolotnia wisi na kranie. Gdyby leciała, to pęd powietrza kręciłby kółkami, a tymczasem one się nie ruszają. Dziś zmieniła się technika filmowa i pewnie zrobiono by to inaczej. Wówczas nie było innych możliwości. To nie było jedyne "oszustwo". Za Krystynę Feldman z góry Żar, przyczepiony do zderzaka samochodu bandytów zjeżdżał pierwszy deskorolkarz z okolicy. Przyprawili mu tylko garb i owinęli w chustkę.

Zagrał pan w tym filmie jedną z głównych ról, w wyjątkowo ciekawej ekipie aktorskiej.

- O tak. Wówczas po raz pierwszy spotkałem Krystynę Feldman. Młodziutka i śliczna Ewa Skibińska zagrała gwiazdę filmową. Byli też Witold Pyrkosz i Joanna Jędryka, a w epizodzie pojawił się nawet "07 zgłoś się", obecny poseł Bronisław Cieślak, który mnie "aresztował". Był i Piotr Pręgowski w roli ochroniarza Franka, "przemodel", szalenie dowcipny facet, z którym od pierwszego momentu zaczęliśmy się świetnie rozumieć, bo nadawaliśmy na tych samych falach. Nie byłem jedynym aktorem z naszego regionu. W ochroniarza Zenka wcielił się Kazimierz Czapla, aktor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Czy wszystkie zdjęcia powstawały w Beskidach?

- Nie. Dom Arizony był pod Łodzią, a część zdjęć powstała w łódzkim zoo. Pamiętam, że była tam wspaniała słonica. Jeżeli ktoś rzucił jej zamiast jabłka kamień, odrzucała go w dowcipnisia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji