Artykuły

Kulturalne Odloty - nominacje. Joanna Kulig: - Tylko nie gwiazda!

- Nigdy nie marzyłam o karierze aktorskiej. Zawsze chciałam śpiewać. Bakcyla aktorskiego połknęłam w krakowskiej szkole teatralnej, gdzie dostałam się na wydział aktorski ze specjalizacją wokalno-estradową - mówi JOANNA KULIG.

Tomasz Handzlik: Pamięta pani swój pierwszy występ na scenie?

Joanna Kulig: Takiej "prawdziwej"? Oczywiście, było to wykonanie piosenki Grzegorza Turnaua "Między ciszą a ciszą" w programie "Szansa na sukces". Miałam 15 lat. To było dla mnie niesamowite przeżycie, bo wygrałam ten program. Potem wraz z innymi laureatami jeździłam po Polsce z koncertami "Szansy...".

Ma pani muzyczne wykształcenie?

- Ukończyłam szkołę muzyczną I stopnia w klasie fortepianu w Krynicy, a potem w Krakowie szkołę muzyczną II stopnia w klasie śpiewu solowego.

Stąd pani występ w "Szansie na sukces"?

- Tak, nigdy go nie zapomnę. To był przełom w moim życiu, uwierzyłam wtedy, że wszystko jest możliwe, odważyłam się chcieć więcej. Mam do "Szansy..." ogromny sentyment, jak zresztą wielu innych uczestników. Cały czas jestem w kontakcie z Elżbietą Skrętkowską i z przyjemnością wzięłam udział w specjalnych świątecznych wydaniach.

To wtedy zaczęła pani marzyć o karierze aktorskiej?

- Nigdy nie marzyłam o karierze aktorskiej. Zawsze chciałam śpiewać. Bakcyla aktorskiego połknęłam w krakowskiej szkole teatralnej, gdzie dostałam się na wydział aktorski ze specjalizacją wokalno-estradową.

Debiutowała pani w filmie Grzegorza Packa "Środa, czwartek rano", ale to chyba "Sponsoring" Małgorzaty Szumowskiej był dla pani tym najważniejszym, najmocniejszym wejściem na polskie ekrany.

- To dziwne, bo emocje towarzyszące mi podczas kreowania tych dwóch ról były tak samo silne. Może nawet rola Tereski u Packa była trudniejsza i przeżywałam ją bardziej, bo to był mój pierwszy film i główna rola. Ale "Środa, czwartek rano" to film offowy, a "Sponsoring" miał ogromną promocję, więc w tym znaczeniu na pewno był ważniejszy. Zresztą to bardzo dobra kolejność, najpierw śpiew i teatr, potem rola w filmie Grzegorza i dopiero później u Małgośki Szumowskiej. Grając Alicję, miałam już spore doświadczenie aktorskie.

Trudna była ta rola?

- Bardzo trudna. Zarówno psychologicznie, jak i emocjonalnie. Alicja jest moim przeciwieństwem, więc musiałam ją w sobie zbudować, aby wyszło wiarygodnie. Do tego grałam w obcym języku, którego wcześniej nie znałam. To był naprawdę intensywny i trudny czas, ale wspaniałe i inspirujące doświadczenie.

W tym samym czasie posypały się propozycje ról filmowych i serialowych. Filmoznawca Tadeusz Lubelski wyróżnił pani rolę w "Kobiecie z piątej dzielnicy". I tak pisał w swoim uzasadnieniu: "W filmie Pawła Pawlikowskiego też występuje na drugim planie, tyle że na pierwszym oglądamy tam Ethana Hawke'a i Kristin Scott-Thomas. I w takiej konkurencji Joanna Kulig jest najlepsza! A że w dodatku śpiewa tam Tomaszów Tuwima i Koniecznego tak, że wcale nie tęskni się przez tych parę minut do wykonania Ewy Demarczyk (choć w ogóle się tęskni), dość jest powodów, by karierze młodej krakowskiej aktorki chcieć się odtąd przyglądać".

- Dziękuję panu Lubelskiemu za tak piękne słowa, jest mi niezwykle miło (przy okazji gratuluję mu Nagrody im. Bolesława Michałka!). Rzeczywiście cudownie pracowało się na planie "Kobiety...". To ogromna zasługa Pawła Pawlikowskiego, który stwarza atmosferę spokoju i poczucia bezpieczeństwa dla aktorów i całej ekipy. A Ethan Hawke był bardzo otwarty i serdeczny. Traktował mnie naprawdę partnersko, nie stwarzał dystansu. Co do "Tomaszowa", to trochę się go bałam, zmierzenie się z taką ikoną interpretacji było dla mnie gigantycznym wyzwaniem. A jest to w filmie ważny moment.

Jak to się robi? Ten olbrzymi przeskok z polskiego filmu do światowego kina?

- Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, po prostu wykonywałam swoje zadania aktorskie i starałam się robić to jak najlepiej. Świadomość zasięgu tych produkcji przyszła potem, podczas udziału w promocji, szczególnie "Sponsoringu". Jeździłam z filmem na festiwale - Gdynia, Berlinale, Tribeca, Luksemburg. Udzieliłam mnóstwa wywiadów, uczestniczyłam w wielu konferencjach prasowych. W Nowym Jorku wzięłam udział w sesji zdjęciowej do prestiżowego magazynu o wydarzeniach kulturalnych "The Untitled Magazine". To niesamowite czytać recenzje filmu, w którym się gra, w "New York Timesie".

Po tym filmie krytycy nazwali panią "naszą eksportową gwiazdą", a w dzienniku "San Francisco Chronicle" okrzyknięto panią jedną z najpiękniejszych i najbardziej pociągających aktorek 2012 r.

- Nie przepadam za określeniem "gwiazda". Wolałabym, aby mówiono o mnie "artystka", ale rozumiem, że na to trzeba jeszcze trochę czasu i wielu dobrych ról. Pozostańmy więc przy aktorce. Cieszę się, że "Sponsoring" jest pokazywany w kinach na całym świecie, a moja rola, moja osoba została zauważona. To bardzo miłe, staram się jednak mieć do tego zdrowy dystans. To są przecież tylko chwile, a na co dzień są praca, nowe role, nowe wyzwania. To one pozwalają mi oswajać się jako aktorce, nie rankingi. Nawet jeśli te rankingi przyznawane są przez krytyków filmowych.

Z drugiej strony ma pani na koncie całkiem sporo - jak na swój młody wiek - ról teatralnych. Teatr to pani największa miłość?

- Nie powiedziałabym tego, choć lubię grać w teatrze, szczególnie spektakle muzyczne, Moliera, Szekspira, Witkacego, Gombrowicza. Rzeczywiście zanim zaczęłam przygodę z filmem, miałam szczęście zagrać kilka ciekawych ról teatralnych. Szczególnie ciepło wspominam rolę Haliny Szwarc w spektaklu telewizji "Doktor Halina" w reżyserii Marcina Wrony.

Grała pani m.in. u Mikołaja Grabowskiego, Jana Klaty i Petra Zelenki. To trzy bardzo różne osobowości teatru...

- Jan Klata zrobił na mnie ogromne wrażenie, jest niezwykle precyzyjny w pracy z aktorem. Peter Zelenka jest pedantem, jeśli chodzi o tekst, przywiązuje ogromną wagę do każdej kropki i przecinka. Mikołaj Grabowski jest bardzo muzykalny, ma wspaniałe wyczucie rytmu, a to dla mnie ogromnie ważne, pomaga mi w pracy. Tak naprawdę to dzięki niemu jestem aktorką, to on zaprosił mnie do pierwszej współpracy w Starym Teatrze. Tam kształtowałam mój warsztat aktorski i to będzie dla mnie zawsze wyjątkowe miejsce.

A do którego teatru chciałaby pani wrócić?

- Z radością zagrałabym u każdego z nich. Tymczasem dosłownie za chwilę zaczynam próby u Marcina Wrony, który reżyseruje musical "Chopin musi umrzeć" według scenariusza Wojciecha Saramonowicza, z piosenkami autorstwa Marcina Macuka i Jacka Szymkiewicza. Zagram w nim Kornelię, główną rolę kobiecą. Będę grać i śpiewać, czyli robić to, co kocham najbardziej. Premiera w kwietniu w Warszawie, potem w Londynie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji