Artykuły

Interesują mnie pragnienia

- Interesuje mnie proces twórczy, powstawanie przedstawienia, spotkania, rozmowy. Wszystko zależy od ekipy, którą skupia projekt - rozmowa z HALINĄ RASIAKÓWNĄ, aktorką wrocławskiego Teatru Polskiego.

Małgorzata Matuszewska: Na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Boska Komedia w Krakowie dostała Pani nagrodę za pierwszoplanową rolę kobiecą w "Poczekalni.0". W notatkach pisze Pani: "Nagrody nie czynią aktora większym. Jeżeli ich nie otrzymuje, w niczym nie pomniejsza to tego, co robi". Cieszy Panią ta nagroda?

Halina Rasiakówna: Bardzo, co nie znaczy, że zmieniłam zdanie. To, że dostałam nagrodę, nie czyni mnie większym. Ale cieszy, że jury doceniło moją pracę, tym bardziej że było międzynarodowe: Max Philip Aschenbrenner ze Szwajcarii, Dario Loperfido z Argentyny, So Kwok Wan z Hongkongu.

Sztuka Krystiana Lupy jest rozumiana na całym świecie?

"Poczekalnia.0" pokazuje kondycję, rozpad współczesnego społeczeństwa, jego gorzki obraz; grupa ludzi, która wysiadła z pociągu na przypadkowej stacji, wyniosła z niego swoje problemy, nieudane związki, negatywne emocje. Spektakl mówi o bezradności, lękach, samotności, niepewności. Taki teatr intryguje i nie pozostawia widza obojętnym. Krystian otrzymał główną nagrodę za reżyserię "Poczekalni.0" na Boskiej Komedii. Po premierze, w czasie Kongresu Kultury Polskiej, przedstawienie zostało źle przyjęte przez rodzimą krytykę, więc tym bardziej raduje jego nagroda.

Czym jest dla Pani "Poczekalnia.0"?

- Nową jakością, przygodą, marzeniem. Powstawała bez tekstu dramaturgicznego, punktem wyjścia były improwizacje, oczywiście Krystian doskonale wiedział, do czego zmierza i co chce osiągnąć.

Pani Hubert. Co to za postać?

- Każdy mógł wykreować swoje marzenie na scenie - zagrać postać, którą bardzo chciałby być. Z mojego marzenia powstała Pani Hubert, czyli "PaniH" - tak figuruje w scenariuszu, lubię ten skrót. To bardzo ważna dla mnie rola, jak swego czasu Hanna Wendling w dyptyku "Dama z jednorożcem", w reżyserii Krystiana.

Obie bohaterki coś łączy?

- Żyją w zawieszeniu między świadomością a marzeniem. Obie łączy samotność w związku, brak miłości, pragnienie prawdziwego bycia z drugim człowiekiem. U Hanny dochodzi niezaspokojona seksualność, która przeradza się w obsesję, w senne koszmary. Pani Hubert żyje w pustym związku. Budując postać, założyłam, że nigdy nic nie było między nią a jej mężem.

A więc dlaczego jest w tym związku?

W jednej ze scen mówi, że "nie może zrozumieć tamtej swojej decyzji", nie może zrozumieć, dlaczego wyszła za tego mężczyznę. Jakby wyszła za niego przypadkiem. Może pomyślała, że w trakcie związku zrodzi się uczucie, ale tak się nie stało. Nawet dzieci nie mają.

Dziecko jest ważne w związku?

- Czasem potrafi zawładnąć i zaspokoić ukrytą sferę uczuć. Pani Hubert nie miała na kogo przelać miłości, nie miała gdzie jej ulokować, a jest miłości spragniona, decyduje się na odejście. Krystian nie do końca się ze mną zgadzał, uważał, że to niemożliwe, by po 20 latach związek się rozpadł, że będą się kłócić, ale będą w nim tkwić, że nie można przekreślić przeżytych 20 lat. Koledzy z obsady go w tym wspierali. Dla mnie to jest taka prawda oczywista, prawda ogółu. Prawda oczywista nie jest prawdą absolutną. A czy istnieje prawda absolutna? Sądzę, że takie rozstanie jest możliwe.

To efekt Pani obserwacji życia, literatury?

- Intuicji, myślenia wolnością. Człowiek w pełni może się realizować, rozwijać duchowo, gdy go nic nie uwiera, gdy nie pozostaje w jakiejś psychicznej niewygodzie, gdy jest absolutnie uwolniony od myśli i sytuacji, które go przytłaczają. PaniH dostrzegła to, wie o tym i nie uważa, że życie ma za sobą. Wierzy w miłość, wierzy, że ją spotka. Takie myślenie dopuszcza rozstanie.

To wymagało odwagi.

- I determinacji. Nie chce już tkwić w związku, w którym nie było nic, nie było niczego, co mogło się wypalić, a który pomimo tego trwał. Ona rozmawia z mężem bez emocji, myśli i mówi o nim w czasie przeszłym. Chce zacząć żyć w zgodzie z sobą.

A ją co interesuje?

- Sfera duchowa, nie materialna. Jakby szukała swojej drugiej połowy. Chce doświadczyć zjednoczenia, pełni z drugą osobą. Wie, że można z mężczyzną rozmawiać godzinami i kompletnie nie chodzi o seks. Jakby była poza wiekiem, nieistotny jest dla niej czas. W scenie z Alfą mówi: "Myślisz, że jak się ma pięćdziesiąt lat, to zostają same kompleksy?". Nie, jak się ma pięćdziesiąt lat, można zacząć wszystko od nowa, tylko trzeba się na to odważyć.

Mężczyźni ograniczają kobiety?

- Nie jesteśmy już społecznie i kulturowo uzależnione od mężczyzn. W normalnym związku mężczyzna nie jest w stanie kobiety ograniczać, bo jest między nimi równowaga. Powinna być.

Pani teatralna droga zaczęła się od spotkania z Kazimierzem Braunem?

- Tak, byłam tuż po szkole teatralnej, miałam dobry start, bardzo dużo grałam. Zaczęłam rolą Paulinki w "Białym małżeństwie", potem przyszły role w "Operetce", "Biesach", "Dziadach", "Przyroście naturalnym".

I dla Pani Kazimierz Braun napisał monodram "Hollywood, znaczy święty las".

- Ale się nie przyznawał. W programie wystąpił pod nazwiskiem Jerzy Bolmin. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych wręczył mi tekst i powiedział: "Halina, przeczytaj". Nie przepadam za formą monodramu, ale poniekąd byłam przyparta do muru.

I stąd postać reżysera w spektaklu?

- Tak, zaproponowałam postać reżysera, który słucha aktorki,

Mam szczęście, że pracuję z młodymi reżyserami

opowiadającej swoją historię. Pojechałam z tym do Torunia, na festiwal OFTJA. I dostałam nagrodę za kreację aktorską.

Czym różni się praca z Kazimierzem Braunem od pracy z Krystianem Lupą?

- Lupa i Braun to dwie bardzo różne osobowości. Praca z Braunem jest daleko za mną, wyjechał z Polski niedługo po stanie wojennym. Wszystko wtedy było inne, okoliczności, rzeczywistość, ja byłam inna, poza tym absorbuje mnie teraźniejszość, nie bardzo potrafię rozmawiać o tym, co było wczoraj. Braun wystawił kilka znakomitych spektakli. "Dżuma" (1983 r.) była bardzo odważnym przedstawieniem, pod teatrem stały milicyjne suki. W finałowej scenie wieszałam pieluchy na drucie kolczastym. "Przyrost naturalny" miał niespotykaną wówczas formę. Prapremierę "Białego małżeństwa" w warszawskim Teatrze Narodowym wystawił w styczniu 1975 roku Tadeusz Minc, dość lekko traktując tekst. Tutaj, we Współczesnym, Kazimierz Braun zrobił spektakl parę miesięcy później, dotykając go głębiej. O jego "Operetce" mówiono wówczas, że była najlepsza. Prapremierowo wystawił "Pułapkę" Różewicza. Tadeusz Różewicz był powodem mojej wielkiej satysfakcji. To on dał mi rolę Grety.

Jak to się stało?

Różewicz przyszedł do teatru, a mieliśmy już zacząć próby do "Pułapki". I powiedział do Brauna: "Wiesz, Kazimierzu, ja bym chciał, żeby Gretę zagrała pani Halina". A Braun już obsadził mnie w roli Felicji. Życzenie pana Tadeusza zostało spełnione i byłam Gretą.

I to dwa razy...

- O tak, to dla mnie niezwykła historia, ponieważ do tej pory, raz zdarzyło mi się powtórnie zagrać tę samą rolę. Parę lat później zagrałam Gretę w "Pułapce" w reżyserii Jerzego Jarockiego w Teatrze Polskim. Ta sama Greta, a jednak inna: ostrzejsza, bardziej zdeterminowana. Pierwsza Greta była przełomem w moim życiu zawodowym. Pracowałam nad nią wkrótce po urodzeniu pierwszego dziecka. Zabawne, że Gretę u Jarockiego zagrałam krótko po przyjściu na świat mojego drugiego syna.

Którą rolę lubi Pani najbardziej?

- Zawsze myślę o sprawach aktualnych, więc dziś mogę powiedzieć, że Panią Hubert. Uwielbiam to jej pełne treści bycie na scenie. Jest mi bliska, interesują mnie pragnienia drzemiące w człowieku, palące aż do bólu, a nie znajdujące ujścia. Ona jest taką kobietą.

Z kim z reżyserów chciałaby Pani pracować?

- Mam szczęście, że pracuję z młodymi reżyserami. Z Krzyśkiem Garbaczewskim, Janem Klatą, Rubinem, pojawił się Łukasz Twarkowski. Interesuje mnie ich spojrzenie, rozczytanie tekstu, który nierzadko jest tylko punktem startowym, to jak postrzegają rzeczywistość, problemy, które zaprzątają ich uwagę. Pewnie spyta pani o Lupę? (śmiech). W tym przypadku to nie jest kwestia wieku, tylko myślenia. Krystian się nie starzeje.

Często bywa Pani asystentką Krystiana Lupy?

- Raz zostałam poproszona o asystenturę przy "Prezydentkach". To już było po premierze, Krystian powierzył mi opiekę nad spektaklem. Obecnie gramy go rzadziej, ale jeśli pojawia się w repertuarze, mamy nadkomplety. Zdarzyło mi się być asystentką ds. artystycznych przy "Trzech siostrach" Moniki Pęcikiewicz, która mnie o to poprosiła, podobnie było przy pracy nad "Woyzeckiem". Nigdy nie zajmowałam się formalnymi, technicznymi sprawami, które funkcja asystenta spełnia.

Marzy Pani o jakiejś roli?

Nie, nie marzę i nigdy nie marzyłam o czymś konkretnym. Przyjmuję to, co się nadarza. I jestem wdzięczna, bo lubię

pracować. Interesuje mnie proces twórczy, powstawanie przedstawienia, spotkania, rozmowy. Wszystko zależy od ekipy, którą skupia projekt. Użyłam słowa "ekipa", ponieważ obecnie pracuje się nie tylko z reżyserem, ale z dramaturgiem, muzykiem, osobą od wideo, światła, ruchu, kostiumów, scenografi. Oni wszyscy uczestniczą od początku w próbach, plus obsada aktorska. Zdarza się, że jest nieznośnie trudno i ciężko, gdy aktorzy próbują reżyserować kolegów. Pojawiają się negatywne emocje, zazdrości, których reżyser nie umie poskromić. Beznadziejnie źle mi się wówczas pracuje, bowiem zabiera energię, która powinna być twórczo spożytkowana na rodzący się spektakl i na rozwój zawodowy i osobowy aktora.

Co Panią zajmuje na co dzień?

- Życie, po prostu żyję. Czytam, oglądam filmy, chodzę na jogę.

Czym jest joga dla Pani?

- Jej zwolniony rytm uspokaja mnie, wycisza. Nie jestem aż tak zaawansowana, by stać na jednej ręce (śmiech). To są ćwiczenia rozciągające, wzmacniające kręgosłup, korygujące postawę. Ćwiczę od roku, te spotkania dużo dają. Dbanie o siebie sprawia mi przyjemność. Ale w końcowych fazach prób - miesiąc przed premierą, trzeba odpuścić, ze wszystkiego rezygnować . Tak było niedawno przy "Kliniken". Poza tym czytam książki, prozę polską i zagraniczną, ostatnio "Godziny" Michaela Cunnighama, "Księgę o niewidzialnym" Erica Emmanuela Schmitta. To zbiór jego najlepszych opowieści, o prawdziwym sensie życia, największych wartościach, mówiące w sposób bardzo prosty i dające nadzieję. W kolejce czeka "Rozwiązła" Kamińskiego i "Kochanie, zabiłam nasze koty" Masłowskiej. Z obejrzanych filmów to znakomity aktorsko "Mistrz", ciekawy dokument "Samsara" czy godni polecenia "Kochankowie z Księżyca".

Gdzie Pani spędza wolny czas?

- Teraz w domu, przy piecu (śmiech). Nie lubię zimy, jestem ciepłolubna, lubię morze. Mam dom w Tatrach, jest tam przepięknie o tej porze roku, ale jednak wolę morze.

Ma Pani ulubione wrocławskie miejsca?

- Nie, nie mam... Nie wiem, gdzie we Wrocławiu należy bywać, aż wstyd, bo pewnie powinnam to wiedzieć (śmiech). Nie mam szczególnych miejsc, choć lubię Rynek. Mieszkam na Grabiszynku, więc gdzież będę się wybierać poza tamte piękne rejony?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji