Artykuły

Kilka pytań

"Madame" Antoniego Libery w reż. Jakuba Krofty w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska, jurorka 19. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Wreszcie teatr zdobył się na sceniczną adaptację powieści, która swego czasu spowodowała sporo zamieszania, rozeszła się w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy i została przetłumaczona na dwadzieścia języków. Zdobył się jednak zbyt późno, piętnaście lat od jej powstania. Gdyby zrobił to wtedy, "Madame' stałaby się może wielkim teatralnym przeżyciem: pożegnaniem z komuną i własną biografią, uwięzioną na zawsze w nienormalnym świecie; wspólnym odreagowaniem byłego ustroju. Czyli tym, czego w teatrze lat dziewięćdziesiątych zdecydowanie zabrakło.

Teraz, kiedy tamten świat odszedł na dobre do lamusa, wywołując u niektórych no-stalgię i budząc ciekawość następnych pokoleń (których przedstawiciele zamykają się w sztucznie stworzonej rzeczywistości, by wyobrazić sobie, jak wtedy było) - sceniczna "Madame" przestała być groźna. Stała się opowieścią o latach sześćdziesiątych, o latach młodości, która we wspomnieniach zawsze jest piękna i o odległym, niemal nierealnym ustroju. Pisaną (adaptacja Marii Wojtyszko) i reżyserowaną (Jakub Krofta) przez młode pokolenie (czeski reżyser pamięta poprzedni system z jego schyłkowego okresu, kiedy sam był nastolatkiem). I zrobiła się to już zupełnie inna historia, bez drapieżności, jaka w latach dziewięćdziesiątych kryła się jeszcze za opisem zwykłej przejażdżki autobusem czy rozmową ze stróżem porządku - za sprawą naszej żywej traumy, którą zręcznie pokazywał autor. Wtedy czytaliśmy powieść odnajdując się w tych scenach, dziwiąc się, że można było tak po prostu tę rzeczywistość opisać i rozbroić.

Teraz bohater-narrator oprowadza nas po własnym życiu i tamtej rzeczywistości trochę jak po interaktywnym muzeum socjalizmu, gdzie wyświetla się projekcje filmowe. Waldemar Barwiński robi to zresztą bardzo zręcznie wdając się w rozmowę ze swoimi scenicznymi uczniami, naciągającymi go na wspomnienia. Z przewieszoną na skos tułowia torbą jest jednocześnie współczesnym chłopakiem i tamtym sprzed lat. Rozpoczyna od założenia jazzowego zespołu, a historia sama mu płynie

Młodzi aktorzy wcielają się w szereg drobnych ról, by opowiedzieć o najbardziej charakterystycznych postaciach, portretujących absurd tamtego porządku. Dobra uczennica, zawczasu wybierająca uległość wobec przełożonych, przykład bezmyślności i konformizmu zarazem (Anna Gryczkówna/ Olga Sarzyńska), najładniejsza koleżanka w klasie, do której wzdychają koledzy, póki co uchylająca się od takich wyborów (Agata Wątróbska/ Zuzanna Grabowska), aktywiści bądź służbiści systemu: przewodniczący szkolnego ZMS-u, Docent Dołowy, Kontroler, Milicjant (kolejne wcielenia Pawła Domagały), przeżarty rutyną dyrektor liceum (Robert T. Majewski), pani z uniwersyteckiego dziekanatu, trzymająca władzę nad egzystencją studentów, którym może udzielić, ale może też nie udzielić informacji (Anna Gryszkówna/ Olga Sarzyńska), czy pani z urzędu, bardziej obcesowa w obejściu, ale funkcjonująca na tej samej zasadzie (Agata Wątróbska/ Zuzanna Grabowska) - wszystkie te osoby pokazują jak działała maszynka systemu, jak każdy miał w niej swoje miejsce, nawet jeśli usiłował zachować twarz. Obrazu dopełnia naukowiec Jerzyk, zatrzaśnięty w swoich frustracjach jak w pudełku i już zawsze dla systemu bezpieczny (Robert T. Majewski) oraz jego ojciec Konstanty (Zdzisław Wardejn/ Stanisław Brudny) - przedstawiciel przedwojennej inteligencji, usiłującej bronić dawnego porządku.

No właśnie - Jerzyk. W powieści wygłasza drobiazgowy, ale poruszający wywód o mechanizmach działania socjalistycznego ustroju, na konkretnym przykładzie wydziału romanistyki. Bohater marzący tylko o rozmowie z ojcem gaduły i zdobyciu informacji o Madame, w końcu mu przerywa. Wiemy jednak że Jerzyk jeszcze nie raz był życzliwym i pomocnym przewodnikiem bohatera po meandrach systemu. W spektaklu, w sugestywnej interpretacji Majewskiego, jest po prostu frustratem i dziwakiem. Wspomnienia kosztują go tak wiele, że wycofuje się z rozmowy, by się położyć, a narrator wyraźnie daje do zrozumienia, że uważa wywód za zbyt długi i nieco maniacki. Znak czasu, współczesnej niecierpliwości wobec tego typu tyrad? Czy jednak celowe zlekceważenie?

Mści się to na postaci samego bohatera narratora. Jego młodzieńcza dociekliwość i, co tu dużo mówić, besserwisserstwo ujęta była w powieści w wyraźny ironiczny cudzysłów. Na scenie nie ma po nim śladu. Bohater wydać się więc może przemądrzały, usilnie popisujący się wiedzą; dostrzec też można lekką pogardę, jaką żywi dla kolegów. Gdy jednak lekceważeniem obejmuje również Jerzyka, coś się gubi: cały dramat ludzi utrzymywanych latami w atmosferze podejrzeń i insynuacji, leżakujących w zawodzie i mieszkających z rodzicami w wieku trzydziestu pięciu lat. Narrator z powieści z pewnością rozumiał ten dramat, tymczasem narrator ze spektaklu jedynie stwierdza z niechęcią, że nie będzie grzebał, jak Jerzyk, w walizce docenta Dołowego. I z tego zdania czyni kluczową kwestię.

To jest zresztą ciekawy problem: na ile niechęć do komuny wynikała u bohatera Libery z odrazy do przeciętności i chęci odróżnienia się, a więc bycia lepszym, a właściwie najlepszym - na ile zaś z reakcji na elementarną niesprawiedliwość? Czy był to inaczej mówiąc protest natury etycznej czy estetycznej? Skok lorda Jima czy skok na parnas (a raczej mozolne zdobywanie parnasu niczym Mont Blanc, będące zarazem wybijaniem się na niepodległość)?

W pogoni za swoją fascynacją - nieosiągalną i doskonałą Madame, nauczycielką francuskiego, o której krążą legendy - bohater chodzi do teatru, ogląda wystawy, uczestnicząc w życiu warszawskiej elity. Sam Picasso (bardzo przekonujące wcielenie Wardejna) i jego sztuka wprowadza przykładnie wychowanego młodzieńca, podchodzącego idealistycznie do życia, w dorosły świat pokazując, że ludzie ulegają instynktom, mają ciało i zmysły. Historia rodziców Madame, zaplątanych w hiszpańską rewolucję, pokazuje z kolei sympatie polskiej inteligencji, odepchniętej brutalnie przez system, a filmowe projekcje informują nas o cynizmie sowieckiej Rosji, która uprowadziła hiszpańskie dzieci pod pretekstem stworzenia im lepszych warunków życia.

Aleksandra Bożek, odtwórczyni Madame, dobrze poradziła sobie ze swoją rolą. Ma klasę i rasę, świetnie się porusza, dobrze mówi tekst i ani razu nie przesadza zachowując swobodę i naturalność. Waldemar Barwiński robi wszystko, by wprowadzić do swojej narracji luz, a nawet nonszalancję i dzięki temu nawiązać kontakt ze współczesnym widzem.

Nie zmienia to jednak faktu, że groteskowe scenki portretujące funkcjonowanie systemu, choć cięte i zabawne, to nieco szkolny teatr, łącznie z filmowymi wstawkami o rodzicach Madame czy projekcjami edukacyjnymi. Dojrzalsi widzowie mogą się poczuć trochę zawiedzeni. Magnesem dla nich ma być zapewne wątek kilku pokoleń polskich inteligentów (z niejasną i kłopotliwą dla twórców postacią Jerzyka), przekazujących sobie jak sztafetę pakiet pewnych wartości i upodobań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji