Nie zachwyciło nas
"Nienasycenie" (według Witkacego) - balet Zofii Rudnickie] w dwóch częściach do muzyki Tomasza Stańki. Teatr Wielki w Warszawie.
Gdyby Witkacy żył, nie miałby chyba za złe, że jego utwory mogą stanowić inspirację dla choreografa. Eksperyment wszak i szaleństwo to dwie immanentne cechy jego twórczości. Ale pomysł, natchnienie czy przelotna myśl to jedno a jej realizacja, urzeczywistnienie to drugie. Można się o tym naocznie przekonać oglądając balet Zofii Rudnickiej oparty na "Nienasyceniu", do którego muzykę napisał nasz słynny trębacz jazzowy i kompozytor Tomasz Stańko.
Rzecz składa się z dwóch części jednakowo rozczarowujących. Pierwsza jest ilustracją choreograficzną kolejno Prologu, Przebudzenia, Wizyty u Tengiera, Wieczoru u Księżnej, Spraw domowych, Teatrzyku Kwintofrona Wieczorowicza, Persów Zwierzontkowskaja, Wodza, Obłędu i Ostatniej Przemiany. W serii mało oryginalnych obrazków - z ciekawym co prawda podkładem muzycznym - nie ma niczego nowego, zaskakującego, oszałamiającego czy szokującego w sferze ruchu scenicznego. Jest natomiast poprawny, na przeciętnym poziomie balet z elementami pantomimy nie zawsze trafnie korespondujący z tym, co dobywa się z głośników.
Zawodzi także część druga, która ma w jakiś sposób współgrać z "Wizjami Peyotlowymi" Witkacego. Przede wszystkim jest za mało dynamiczna, za mało żywiołowa i za mało "nieziemska". Spektakl ratuje się jedynie muzyką i witkacowskim mitem, dla których to głównie jest tłumnie nawiedzany przez młodzież. Niewiele jednak dostarcza estetycznych przeżyć skoro oklaski na koniec są nikłe i milkną tuż po opadnięciu kurtyny.