21 powodów do szczęścia
Kiedyś w stołecznym Biurze Kultury Justynie Sobczyk powiedziano, że chyba pomyliła adresata, bo to raczej sprawa dla Biura Polityki Społecznej. "Downy" to nie kultura, "downy" to problem społeczny. Dzisiaj już dostaje wsparcie z funduszy kulturalnych, jednak ciągle zbyt małe. Ale Teatr 21 gra i to coraz lepiej - pisze Mike Urbaniak w Przekroju.
Na dobre zaczęło się osiem lat temu, kiedy Justyna Sobczyk skończyła swoje rozliczne studia: pedagogikę specjalną w Toruniu, wiedzę o teatrze w Warszawie i w końcu pedagogikę teatru w Berlinie. Dużo studiowania. Wcześniej, jeszcze w szkole średniej, poszła na spektakl, w którym grały osoby niepełnosprawne intelektualnie. Nie podobało jej się to, ale ziarno zostało zasiane. Myślała, czy można inaczej. Ba!, wiedziała, że tak. Kiedy zdawała na akademię jej znajomy doradzał: "Powiedz na egzaminie, że chcesz robić teatr z niepełnosprawnymi". Nie rozumiała dlaczego. Jeszcze.
Szuka, szpera, riserczuje. Wyjeżdża podczas studiów w Polsce na stypendium do Niemiec. Już wcześniej widziała na festiwalu Terapia i Teatr w Łodzi belgijski TarTar i holenderski Matwerk. W Berlinie odkrywa, że teatr z niepełnosprawnymi aktorami może mieć własną scenę i publiczność. Szok, jednak można. Ogląda i studiuje, studiuje i ogląda. I już wie, co chce robić w życiu. - Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy Teatr RambaZamba na Prenzlauerbergu, oniemiałam. Na scenie niepełnosprawni intelektualnie grali spektakl i to na poważnie. Nie żadne: a teraz chłopczyk z "downem" opowie wierszyk. Chłonęłam w Berlinie wszystko, także spektakle Franka Castorfa i Rene Polescha, nie wychodziłam z Schaubühne. W Polsce swój teatr zaczął robić Grzegorz Jarzyna. Zrozumiałam, że może być fajnie, że teatr współczesny daje mi nieograniczone możliwości.
Nigdy, nigdy nie poznasz prawdziwej miłości
Nigdy, nigdy nie zaznasz prawdziwej radości
Nigdy nie będzie tak źle i tak wesoło jak w życiu
Justyna wraca do Polski z mężem. Ona - pedagożka teatru, on - mediator. Kiedy rodzi się ich dziecko, pielęgniarka środowiskowa pyta ze zdziwieniem: "Jeszcze raz, jakie macie zawody?". Brzmiały jakoś tak niepoważnie. Ale Justyna zaczyna rozglądać się za pracą w zawodzie. Spotyka Macieja Nowaka, dyrektora Instytutu Teatralnego, który po pół godzinie daje jej pracę. - Ale od razu zaznaczyłam, że jak chce mnie zatrudnić, to musi wiedzieć, że dwa razy w tygodniu prowadzę teatr z niepełnosprawnymi - mówi. W instytucie zajmuje się edukacją teatralną, po godzinach robi swój teatr.
Stworzyła go sama. Ot, zwyczajnie, poszła do Zespołu Szkół Specjalnych "Dać Szansę" na warszawskim Mokotowie i zaproponowała zajęcia teatralne. Dostała grupę dzieciaków z różnymi rodzajami upośledzenia intelektualnego i świetlicę, do której cały czas ktoś wchodził i wychodził. Warunki do pracy były trudne. W końcu dyrektorka szkoły dała teatrowi do dyspozycji salę gimnastyczną. To był prawdziwy luksus. Zaczyna się żmudna praca z aktorami, większość ma zespół Downa, jest też kilka osób z autyzmem. Znajomi mówią, że podziwiają ją za ten nieprawdopodobny wysiłek pracy z niepełnosprawnymi, za heroiczną postawę. Ona się tylko na nich patrzy z uśmiechem: - Jaki herozim? Ja to uwielbiam.
Fotograf Oiko Petersen, autor projektu "Downtown", w którym udział (w sesji modowej) wzięły osoby z zespołem Downa, zauważa: - Praca nad wystawą, która trwała rok, dała mi wiele radości, ale czułem także zmęczenie. Odczuwa je wiele osób pracujących na co dzień z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. A Justyna, odnoszę wrażenie, nie tylko nie wyczerpuje swoich baterii, ale je wręcz nieustannie doładowuje.
Ja cię proszę, ja cię błagam, daj mi zagrać w tym serialu
Może spróbuję Może się uda
Po prostu wejdę w rolę i wyjdę
Wejdę i wyjdę, wejdę i wyjdę
Na krótko, na chwilę
Na krótko, na chwilę
Grupa zaczyna działać pod szyldem Teatr 21, nazwa pochodzi od dodatkowego dwudziestego pierwszego chromosomu, którego obecność powoduje zespół wad wrodzonych. Teatr działa wbrew trudnym warunkom: nie ma odpowiedniej przestrzeni i pieniędzy, ale zaczyna przyciągać coraz więcej profesjonalistów, którzy z niepełnosprawnymi intelektualnie aktorami chcą pracować. Scenografka Agata Skwarczyńska: - Praca z naszymi aktorami jest niezwykle inspirująca i traktuję ją poważnie. Tylko wtedy to, co robimy może się bronić artystycznie. To nie jest jakiś tam teatrzyk, ale poważna teatralna praca. Czuję, że rozwijam się razem z nimi, dajemy sobie dużo wzajemnie. Różni nasz teatr od innych to, że musimy być bardziej czujni w stosunku do aktorów, bo to przede wszystkim oni mają tworzyć sztukę.
Pierwszą premierą teatru były jasełka ("Wiadomości nie z tej ziemi", "Czekamy, czekamy"), ale - jak zaznacza Justyna - zrobione alternatywnie, żadnej sztampy. Potem zauważyła, że wszyscy aktorzy i aktorki nieustannie się w sobie zakochują, więc postanowiła poruszyć temat miłości. Tak powstał spektakl "Orfeusz + Eurydyka = WNM". - W przypadku osób z zespołem Downa Wielka Nieskończona Miłość jest zwykle Wielką Niespełnioną Miłością - zauważa reżyserka. Rok później Teatr 21 wystawia "Lot nad Panamą" na podstawie bajki Janoscha "Ach, jak cudowna jest Panama". Wielkim sukcesem była "Alicja" inspirowana "Alicją w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla pokazywana w ramach Małych Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Paweł Sztarbowski, wicedyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy: - Widziałem ich wszystkie przedstawienia i jestem zachwycony tym, jak to się rozwija. Aktorzy wychodzą na scenę ze swoimi problemami, opowiadają o tym, jak są traktowani przez społeczeństwo, jak są marginalizowani. To mi się wydaje kluczowe dla narracji Teatru 21. To zespół bezlitosny dla siebie i społeczeństwa. Pamiętam, że w "Alicji" kwiaty grane były przez osoby, które bardzo niewyraźnie mówiły. Nagle dotarło do mnie, że one mówią swoim językiem. To było genialne. Alicję grała z kolei dziewczyna z autyzmem, więc była Inna wobec Innych. Żaden profesjonalny aktor by tego nie zagrał. To naprawdę niezwykła robota teatralna.
Dziewczyna z autyzmem to Marta Stańczyk, jej Alicja zachwycała widzów. - Marta ma wspaniałą wyobraźnię plastyczną. Staramy się ją wykorzystywać tak często, jak się da - mówi Agata Skwarczyńska.
- I działać tak, żeby aktorom przede wszystkim pomagać - dodaje Paweł Andryszczyk, autor muzyki do spektakli teatru. - Muzyka musi być prosta, nieskomplikowana, co nie znaczy, że zła czy tandetna. W naszych spektaklach często prowadzi aktorów przez całość, bo określone dźwięki mówią im na przykład, że zaczynamy następną scenę. No i najważniejsze są emocje, bo nasi aktorzy wyrażają je na sto procent: jak są smutni to naprawdę są smutni, jak się cieszą, to na całego. Są mistrzami wyrażania uczuć. Kiedy przyszedłem lata temu pierwszy raz do teatru, to po paru minutach już byli do mnie przytuleni.
Nigdy nie będzie, jak w prawdziwym serialu.
Kapujesz? Nigdy, nigdy Kapujesz?
Aktorzy Teatru 21 są rzeczywiście bardzo kontaktowi, rozmowni i towarzyscy. Wygłupiają się, dużo żartują, opowiadają o swoim życiu, pracy w teatrze, marzeniach. Można z nimi siedzieć do nocy.
Piotr Swend, czyli Maciek z "Klanu", najsłynniejsza osoba z zespołem Downa w Polsce: - Chciałbym być aktorem, właściwie to trochę nim jestem. Jestem też sławny, ludzie proszą mnie o autografy.
Maja Kowalczyk: - Ja też się czuję gwiazdą.
Aleksandra Skotarek: - Publiczność bardzo lubi nasze spektakle. Przychodzą przyjaciele i znajomi, a czasami nawet prawdziwi aktorzy.
Piotr: - Ja się najbardziej stresuję, że zapomnę tekstu.
Daniel Krajewski: - Teraz gramy w nowej sztuce. Cieszę się, że jesteśmy aktorami i pracujemy z zawodowymi twórcami.
Piotr: - Kiedy zacząłem grać w "Klanie" to miałem osiem lat. Przyszedł pan i powiedział, że ja bardzo nadaję się do filmu. Dali mi do przeczytania tekst i zacząłem grać. Oni byli zaskoczeni, że ja czytam.
Magdalena Świątkowska: - Była u nas ostatnio telewizja i robiła o nas program.
Daniel: - Ja powiem szczerze, uwielbiam "Klan", ale jak pani Justyna zaproponowała nam teatr, to też się bardzo ucieszyliśmy.
Piotr: - Mam w "Klanie" dziewczynę i zaręczyliśmy się.
Maja: - Ja też mam chłopaka.
Aleksandra: - Ja też.
Magdalena: - I ja.
Aleksandra: - A nasz nowy spektakl jest o dorosłości. I ja mam bardzo trudny tekst, którego muszę nauczyć się na pamięć.
Magdalena: - A ja gram scenę o miłość. I to jest bardzo piękne. Chciałabym mieć męża, i dom, i pracę.
Daniel: - Ja szukam w spektaklu pracy i mówię, jakie mam mocne strony, ale ludzie ciągle mi odpowiadają, że się odezwą w przyszłości.
Piotr: - Jak zarobię pieniądze, to zabiorę moją mamę do Ameryki. I chcę mieć, ślub, wesele, zaręczyny i przyszłość.
Magdalena: - Chciałabym pojechać z moim chłopakiem nad morze, ale tylko we dwoje.
Aleksandra: - Ja też chcę do Ameryki pojechać i wziąć ślub, mieć pracę i grać w naszym teatrze. I uwielbiam moich kolegów.
Daniel: - A ja jestem Żydem i chciałbym zabrać wszystkich moich przyjaciół do Izraela.
Piotr: - I do Lublina, bo to takie piękne miasto.
Nigdy, nigdy nie będzie tak źle i tak wesoło
Nigdy, nigdy nie usłyszysz słowa: O miłości ty moja
Nikt cię naprawdę nie pocałuje
Nie obudzisz się w prawdziwym łóżku
- Pamiętam, jak po jednym spektaklu podeszła do mnie Stanisława Celińska i powiedziała, że oni są wspaniali i że bardzo mi gratuluje, i musimy to robić nadal - mówi Justyna, która poczuła, że trzeba teatr wyprowadzić ze szkoły. Choć bardzo się bała, bo szkoła dawała jednak wszystkim poczucie bezpieczeństwa. "Pani Justyno, pani rozbudza w nich marzenia" - słyszała od czasu do czasu. No i co?
Zaczyna szukać pieniędzy na kolejne przedstawienia. Składa wnioski o granty, których pozyskiwanie nie jest łatwe. Kiedyś w stołecznym Biurze Kultury powiedziano jej, że chyba pomyliła adresata, bo to raczej sprawa dla Biura Polityki Społecznej. "Downy" to nie kultura, "downy" to problem społeczny. Teraz to się zmieniło, biuro wspiera teatr finansowo, z ostatnim spektaklem włącznie.
Ten rok jest przełomowy, większość aktorów skończyła szkołę. Szkolnictwo specjalne w Polsce jest do 24 roku życia, a potem są warsztaty terapii zajęciowej. Osoby niepełnosprawne intelektualnie mają w nich być przez trzy lata przygotowywane do pracy, której w większości nie dostają. Mówi o tym po części najnowszy spektakl teatru pod tytułem "...i my wszyscy". Justyna: - Praca jest ich wielkim marzeniem. Michał, jeden z aktorów, dostał ostatnio zatrudnienie w szpitalu wojskowym na zmywaku i nie posiadał się ze szczęścia, bo nie będzie musiał brać więcej pieniędzy od mamy.
Ja cię proszę, ja cię błagam, daj mi zagrać w tym serialu
Może spróbuję Może się uda
Po prostu wejdę w rolę i wyjdę
Na krótko, na chwilę
Na krótko, na chwilę
Fundamentem Teatru 21 jest traktowanie aktorów jak pełnoprawnych, dorosłych ludzi. Nie ma tam żadnego tak zwanego gestu serca, który promowany jest nieustannie przez różne wielkie fundacje i media. Pokazuje się w nich osoby niepełnosprawne intelektualnie jako biedne dzieci, które czekają tylko na to, jak ze wzruszenia złapiemy się za serce i powiemy, jak pięknie zaśpiewały nam pioseneczkę. - To nie ja! - mówi Justyna. - To nie jest mój gest. My robimy poważny teatr. Być może nigdy nie będziemy mainstreamem, nigdy nie zostaniemy zaakceptowani przez "prawdziwy" świat teatralny, ale też nie mam takiej potrzeby. Robimy po prostu swoje. Kiedyś jedna z dziewczyn prowadzących zajęcia w warsztatach terapii zajęciowej powiedziała mi: "Ale Justyna, ty chyba w to nie wierzysz? Po co ktoś miałby oglądać niepełnosprawnych?".
- Otóż ja w to wierzę i stawiam moich aktorów w świetle reflektorów. A oni grają. W dodatku świetnie.
***
Śródtytuły to słowa, które do spektaklu "...I my wszyscy" napisała aktorka Teatru 21 Barbara Lityńska.
Najbliższe spektakle Teatru 21 można obejrzeć 19, 20 i 27 marca 2013 r. o godzinie 18.00 na scenie Instytutu Teatralnego w Warszawie. Więcej informacji na: http://www.teatr21.waw.pl.
Na zdjęciu: "...i my wszyscy"