Artykuły

Dostojewski (fragm.)

A jaka była droga przedsięwzięta w tymże kierunku przez realizatorów wro­cławskich?

Zupełnie odmienna. Inscenizacja Kra­sowskiego ostentacyjnie zrywa z realiz­mem: stoi pod znakiem stylizowanej gro­teski. Sygnalizuje to już zaraz po pod­niesieniu kurtyny sama sceneria całko­wicie umowna, pełna plastycznego dow­cipu, przygotowująca teren sceniczny wy­łącznie pod widowisko. Te same atry­buty fantastyki surrealistycznej wyra­stają z domyślnego nieba nad tym sa­mym zaokrąglonym podestem w obrazie pierwszym (pejzaż, gdzieś na drodze do Stiepianczykowa) i w aktach nasen­nych, rozgrywających się we wnętrzu dworu; dochodzi tylko kilka mebli, ewokujących salon. Proceder znany i często stosowany w naszej scenografii; rzecz w tym, że zastosowane tu elementy łączą autonomiczny humor malarski z sugestywną aluzyjnością do "rosyjskości" (scenografia Aleksandra Jędrzejewskie­go) i że są organicznie związane z całą koncepcją inscenizatorską. A więc posta­cie w odpowiednio przestylizowanych ko­stiumach (Jadwigi Przeradzkiej) mają w sobie coś z komicznych kukiełek: wieś­niacy wybuchają chóralnym śmiechem, "na tempo"; gest aktorski utrzymany jest w określonym rytmie, sztucznie zaokrąglonym lub kanciastym. Owo za­gęszczenie absurdu, które w tekście au­torskim płynie z pewnych realiów psy­chologicznych i życiowych, zostaje tu wyrażone poprzez groteskowość samej scenerii. Wszystko to jednak przebie­ga z pewnym umiarem i w sposób dostatecznie umotywowany pozorami "prawdziwego życia" - przynajmniej o tyle, o ile pozwala na to życie kon­wencja g r y.

Ten początek jest doskonały i budzi najlepsze nadzieje; w miarę rozwoju akcji scenicznej przyjęty styl jednak często się załamuje. Częściowo z powodu niedostatecznego jednak przygotowania aktorów do tego rodzaju procederu; w niemałym stopniu wpływa jednak na to natura samego tekstu. Ten tekst jest zbyt drapieżny, zbyt zagęszczony życiem, aby dało się go transponować tylko na groteskę. Wynikają z tego różne ciekawe doświadczenia. Jest cały szereg ról w tym przedstawieniu dobrych i bardzo dobrych, które pasowałyby jednak raczej do "realistycznego" spektaklu Dąbrow­skiego. Dotyczy to np. doskonałego, głę­boko przejmującego Jeżewikina w ujęciu Józefa Pierackiego; Bachczejewa, soczyś­cie zobrazowanego przez Artura Młod­nickiego; ciekawie i wnikliwie scharak­teryzowanego Mizynczykowa (Andrzej Polkowski). Natomiast Janina Martynowska - sugestywna, świetna w syl­wetce, w geście, w sposobie mówienia Generałowa, oraz Łucja Burzyńska, urze­kająca jakimś "surrealistycznym" wdzię­kiem Tatiana Iwanowna (zwariowana, sentymentalna podstarzała dziewica) w całej stylistyce tego widowiska miesz­czą się bez reszty. To samo da się po­wiedzieć o Sergiuszu, który w pomysło­wej interpretacji Ferdynanda Matysika stał się postacią komiczną i pełną cha­rakteru.

Najbardziej interesująco zarysowuje się Foma Fomicz w interpretacji Stanisława Igara, który mimo swojej śmieszności jest również groźny: on rzeczywiście jest no­sicielem jakiejś nadrzędnej prawdy o tym, do czego może doprowadzić choro­bliwa ambicja, niepohamowana żądza władzy, połączona z mętniactwem, z nę­dzą moralną i umysłową, z żarłocznym egoizmem. Prawda, że do osiągnięcia takiej syntezy dopomaga mu świetny pomysł reżysera, który usadza go na fotelu jeżdżącym na kółkach - takim, w jakim poruszają się paralitycy. Foma Fo­micz co jakiś czas zapomina o tym przy­należnym sobie siedzisku, zrywa się i po­rusza żywo po scenie jak człowiek zu­pełnie normalny; za chwilę wraca jednak na swoje miejsce w fotelu, jak król na krzesło tronowe. Daje to znakomite efek­ty, wyodrębnia postać uzurpatora, pod­kreśla jego górujące stanowisko - wszy­scy stoją, on jeden siedzi; jednocześnie wyraża symbolicznie jego "eskapizm", je­go ucieczkę w chorobę, w rzekomą nie­moc... Znakomita jest pointa końcowa spektaklu, gdy Foma po chwilowym za­łamaniu odzyskuje znów mir w domu Pułkownika i wie dobrze, że zostanie tu na zawsze: happy end, Pułkownik połą­czył się już ze swą ukochaną, wszyscy rozczuleni gratulują sobie wzajemnie; Foma wysunięty w swoim fotelu na przód sceny, odwrócony do zebranych plecami, spogląda w publiczność jakby wyobcowa­ny, żałośnie stropiony; i nagle jednym zdecydowanym ruchem obraca swój fo­tel w kierunku całego zgromadzenia, bio­rąc ich niejako znów w swoje posiada­nie. Gest pełen symbolicznego znaczenia.

Nie wszystkie momenty są tak udane i wykorzystują tak umiejętnie sytuację, rekwizyt, dla wyrażenia pewnej uogólnio­nej myśli. Np. w przeciwieństwie do spe­ktaklu krakowskiego, bardzo tu słabo i bez inwencji przebiega scena powrotu Fomy po jego przygodach wśród burzy; niezbyt ciekawy i chyba niepotrzebnie rozbudowany jest epizod Fałaleja - chło­pca dworskiego, nieszczęsnej ofiary Fo­my Fomicza. W sumie jednak można by uznać ten spektakl za duże osiągnięcie i za bardzo interesującą propozycję pewne­go stylu inscenizatorskiego, gdyby... gdy­by nie jeden wielki i zasadniczy manka­ment. Dotyczy on roli tak podstawowej, jak postać Pułkownika.

Niestety, Pułkownika zabrakło w tym spektaklu. To znaczy, porusza się i prze­mawia aktor reprezentujący tę osobę, ale jest to ktoś z innego wymiaru. Zarówno w stosunku do oryginału powieściowego, jak do tej właśnie jego scenicznej trans­pozycji. Ta postać, jedyna bodaj w ca­łym spektaklu, nie ma w sobie najmniej­szych cech stylizacji; zbudowana jest cał­kowicie na zasadzie zwykłej konwencji realistycznej. Ale znowu z tego punktu widzenia nie ma nic wspólnego z "praw­dziwym" bohaterem Dostojewskiego. Mo­żna powiedzieć, że zarówno w swoich ce­chach zewnętrznych, jak w swoim cha­rakterze, stanowi po prostu jego zaprze­czenie: drobny, szczupły, raczej młody chłopiec, niż dojrzały mężczyzna; bynaj­mniej nie łatwowierny i prostoduszny, lecz zdający się przez cały czas mieć do­skonale wyrobione zdanie o swoim panu i władcy; pozbawiony właściwie i zalet i wad, składających się na postać boha­tera. Przy tym przez cały czas bardzo se­rio, utrzymany w zupełnie innej "tona­cji", niż reszta wykonawców. Nie zgła­szam zresztą moich pretensji wyłącznie, pod adresem artysty (Stanisław Micha­lik); ma on cały szereg interesujących zagrań, które świadczą o jego możliwo­ściach aktorskich - tylko że nie w tej roli i nie w tym widowisku. Odpowie­dzialność za ten niewypał obarcza więc, jak sądzę, przede wszystkim reżysera, który po prostu popełnił fatalną pomyłkę w obsadzie. Wielka szkoda; ten błąd pod­waża poważnie wartości całego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji