Artykuły

Fredro na jubileusz

Nie może nam się "rozkręcić" teatralny sezon. Najpierw były nieudane "Kobiety". Potem niefortunne "Dzieci Kennedy`ego". Jeszcze później "Miesiąc na wsi", nie tak może kiepski jak sugero­wano w "okienku", choć też nie tak udany, jak wynikać to mogło z moich refleksji, z refleksji czło­wieka spragnionego prawdzi­wego teatru. Wreszcie czwarta premiera "Wielki człowiek do ma­łych interesów" także budzi uczucia dalekie od entuzjazmu.

Wszystko - jak zwykle - zaczyna się od tekstu. Nie jest przy­padkiem, że komedia ta raczej rzadko gości na naszych scenach. Można oczywiście budować efek­towne konstrukcje myślowe opie­rając się o jedną z kwestii Jenialkiewicza. Można więc (i tak pewnie uczynilibyśmy przed kilku laty, kiedy wszelkie aktualizacje były niezwykle modne) udowad­niać, że Jenialkiewicze są wśród nas, bo iluż to współczesnych za­miast reperować strzechy pisuje na ten temat uczone i teoretyczne traktaty... Pozostaje przecież "Wielki człowiek'' utworem mniej doskonałym od "Zemsty", "Ślu­bów panieńskich", czy choćby "Dam i Huzarów". Inaczej mó­wiąc o ile każdą z wymienionych tu komedii można ostatecz­nie wystawić tylko dlatego, że jest, że została napisana, "Wiel­kiego człowieka" wypada uspra­wiedliwić reżyserską koncepcją, niechby nawet wybitnymi krea­cjami aktorskimi. Zwłaszcza jeśli robi się to w roku jubileuszowym i z myślą o tych uroczystościach.

Przedstawienie wrocławskie nie dostarcza wielu pozytywnych ar­gumentów. Nie jest przesadą, ani tanim pochlebstwem stwierdzenie, że najbardziej atrakcyjną częścią premierowego wieczoru było krót­kie wystąpienie prof. Bogdana Za­krzewskiego. Argumentem jest także program prezentujący (skró­towo) dorobek wrocławskiej fredrologii.

A w warstwie czysto teatralnej? Na pewno scenografia Andrzeja Sadowskiego (zwłaszcza "wolna okolica" w aktach wiejskich) i efektowne kostiumy Małgorzaty Treutler.

O sukcesie mogą też mówić od­twórcy dwu ról wiodących Fer­dynand Matysik (Jenialkiewicz) Tadeusz Wojtych (Dolski). O suk­cesie, bo były to sprawne i rze­telne propozycje aktorskie, ale przecież nie kreacje w pełnym tego słowa, znaczeniu. Matysik jak­by w miarę rozwoju akcji "roz­grzewał się", Wojtych którego serdecznie witam na wrocławskiej scenie stanowczo nadużywał "gry maską". Na jego wyrazistej twa­rzy każdy najmniejszy grymas od­bija się zbyt mocno.

Znacznie mniej udana była pro­pozycja Anny Koławskiej. Matyl­da to trzecia postać działająca, równorzędna (w tekście) partnerka wymienionej uprzednio pary. Ona w gruncie rzeczy reży­seruje wszystko i tej właśnie siły, sprytu i wdzięku w propozycji Koławskiej jakby zabrakło. Odno­tować wypadnie natomiast kilka udanych epizodów (zwłaszcza w zdecydowanie najlepszym akcie IV), a więc Alfred -- Bogusława Danielewskiego, Telembecki - Zygmunta Bielawskiego, Marcin - Jerzego Z. Nowaka, a także Antoni - Stanisława Banasiuka. Jest jeszcze ciepły Pan Ignacy - Elia­sza Kuziemskiego i prościutko za­grana Aniela - Haliny Śmieli. Zarówno jednak ona jak i Andrzej Wilk (Karol) i Zbigniew Lesień (Leon) nie mieli zbyt wielkiego pola do popisu.

W sumie więc brak jednolitej stylistyki, na dobrą sprawę każdy wykonawca proponował to co chciał i jak potrafił; tak zwanej "twardej ręki" reżysera nie za­uważyłem.

Przedstawienie może cieszyć się powodzeniem, ale będzie to prze­de wszystkim zasługa "starego Fredry", który nawet w swych nienajdoskonalszych dziełach po­siada określoną klasę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji