Artykuły

Mam potrzebę posiadania małego wewnętrznego konserwatysty

- To jest temat, który współcześnie brzmi bardzo donośnie: młodzi ludzie, choćby ci z ruchu Oburzonych, mają coraz większe poczucie, że są manipulowani, że światem rządzą ludzie, zajmujący się jakimiś wirtualnymi transakcjami, od których zależy los świata - reżyser KUBA KOWALSKI przed premierą sztuki "Życie jest snem" w Teatrze Wybrzeże.

Przemysław Gulda: Macie w swoim dorobku kilka tekstów sprzed dziesiątek czy wręcz setek lat, ale chętnie bierzecie się też za tematykę współczesną - jak choćby w przypadku niezwykle cenionej realizacji "Ciał obcych" na scenie Teatru Wybrzeże. Skąd więc decyzja, żeby pracować nad tekstem barokowym?

Kuba Kowalski: Rzeczywiście, często zdarza nam się cofać się do przeszłości - że wspomnę moją pierwszą trójmiejską realizację, "Zwodnicę" - to był przecież dramat elżbietański. A "Życie jest snem" chodziło nam po głowie już od bardzo dawna. Powiedziałbym wręcz, że on się sam narzuca, kiedy myśli się o współczesności. I nie jest oczywiście przypadkiem, że w tym roku doczeka się co najmniej trzech realizacji w Polsce - oprócz nas nad Calderonem pracują jeszcze teatry we Wrocławiu i Szczecinie.

Które z elementów tego dramatu wydają Ci się szczególnie aktualne?

- Zacząć trzeba oczywiście od samego głównego wątku tego dramatu, zasygnalizowanego w samym jego tytule, czyli od kwestii rozdzielenia jawy od snu. Celowo przenieśliśmy miejsce akcji z królewskiego dworu do siedziby korporacji medialnej, czyli takiej, która sprzedaje sny. Drugi ważny temat to manipulacja, której dokonuje główny bohater, u Calderona król, u nas - prezes. Przeprowadza on dość radykalny eksperyment, zamykając swojego syna w wieży. I to właśnie ta wieża zainteresowała na szczególnie, a interpretacja tego symbolu stała się ważną osią całego spektaklu. Bo z jednej strony to oczywiście typowa baśniowa instytucja, za pomocą której odcina się kogoś od świata, ale nas zainteresowało coś innego: u Calderona więzień poddawany jest bardzo intensywnej edukacji, wieża staje się więc kuźnią idealnego człowieka, kogoś godnego swoich czasów. Autor zadaje więc pytanie, co można odebrać człowiekowi, żeby zrobić z niego giganta. Idziemy w spektaklu krok dalej, zadając nieco bardziej współczesne pytanie: jak daleko możemy się posunąć dla dobra nauki i postępu, co jest dozwolone z punktu widzenia etyki, a co już zdecydowanie nie. W tle brzmią oczywiście te wszystkie ważne kwestie, o które potykamy się dziś: eutanazja czy modyfikacje genetyczne. Pracując nad tym tekstem coraz bardziej dochodziliśmy do wniosku, że choć jesteśmy bardzo liberalni pod względem obyczajowym, kiedy dotykamy spraw skrajnych, odkrywamy w sobie potrzebę posiadania jakiegoś małego, wewnętrznego konserwatysty, który jasno wyznaczy granice i powie, co jest dobre, a co złe. I wreszcie ostatnia ważna kwestia, która nas bardzo zainteresowała w tym dramacie: wyraźny jest tam wątek potrzeby uporządkowania świata, oddzielenia tego, co jest prawdziwe, a tego, co nam się tylko wciska, że jest prawdziwe. Gdzie leży granica między dobrem a złem, gdzie zaczyna się relatywistyczne krętactwo. I to jest temat, który współcześnie brzmi bardzo donośnie: młodzi ludzie, choćby ci z ruchu Oburzonych, maja coraz większe poczucie, że są manipulowani, że światem rządzą ludzie, zajmujący się jakimiś wirtualnymi transakcjami, od których zależy los świata.

Na ile ingerujecie w tekst, żeby stał się bardziej czytelny? Na ile ingerujecie w treść?

- Pracujemy nad tym dramatem w znakomitym tłumaczeniu Jarosława Marka Rymkiewicza, który sporą cześć tej pracy wykonał za nas. Jego wersja jest bardzo mocno uwolniona od archaizmów i brzmi nader współcześnie. Ta sprawa dotyczy jednak oczywiście przede wszystkim najważniejszego pytania, które zadajemy sobie przed przystąpieniem do pracy nad jakimkolwiek spektaklem, czyli pytania o formę. Zawsze staramy się stworzyć na scenie jakiś własny świat, własny kosmos: przecież "Ciała obce", choć działy się w bardzo konkretnych czasach i miejscach, pokazaliśmy w sposób, jaki daleki był od skopiowania świata w formie, w jakiej pokazywany jest w gazetach i telewizji. W przypadku tego spektaklu staramy się iść dość wiernie w zgodzie z literą tekstu, oczywiście: kilka elementów musieliśmy zmienić, ale nie jest ich zbyt wiele.

Często i chętnie wracacie do Wybrzeża. Co was tu przyciąga?

- Z jednej strony jest to oczywiście pewien sentyment - to właśnie z tą sceną wiążą się przecież moje wczesne reżyserskie wspomnienia i tu zrealizowałem swój pierwszy spektakl, z którego byłem dość zadowolony, czyli "Zwodnicę". Ale chodzi oczywiście nie tylko o to. Przede wszystkim chodzi o to, że znakomicie pracuje mi się tu z aktorami. Wybrzeże ma bardzo duży i wszechstronny zespół, pełen wielkich talentów. To zawsze ułatwia i uprzyjemnia pracę reżysera.

Na zdjęciu: Kuba Kowalski i Julia Holewińska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji