Artykuły

Nieboska Komedia

"Nasza wielka, rogata i pro­wokacyjna literatura narodowa życia nam, reżyserom, nie uła­twia" - mówi w programie Adam Hanuszkiewicz. Nie tyl­ko zresztą reżyserom.

"Nieboska Komedia" obrosła grubą warstwą komentarzy hi­storycznoliterackich, a każde jej wystawienie od nowa roz­pętuje polemiki. Już Mickie­wicz wynosząc "Nieboską" na szczyty narodowej poezji mu­siał stanąć w obronie jej sen­su ideowego: "Naprawdę poe­mat ten jest tylko jękiem roz­paczy człowieka genialnego, który widzi całą wielkość i trudność zagadnień społecz­nych - pisał - a niestety nie wzniósł się jeszcze na wyżyny, skąd mógłby dojrzeć ich roz­wiązanie". Wśród tomów napi­sanych na temat "Nieboskiej" ten spokojny i zrównoważony sąd do dziś brzmi najczyściej i dla współczesnego inscenizatora jest wcale niezłym dro­gowskazem. Trzeba sobie bo­wiem zdawać sprawę z tego, że nad dziełem niespełna dwu­dziestodwuletniego Krasińskie­go ciążą jego późniejsze opinie, wroga wszelkiej rewolucji po­stawa dojrzałego poety.

Jest jakiś paradoks w tym, że historycy literatury z każ­dym rokiem dorzucają coraz to cięższe oskarżenia "Nieboskiej" o reakcyjność i wsteczność, natomiast w scenicznych dzie­jach tego utworu więcej odno­tować można prób jego obro­ny, uratowania tego gejzeru poezji od anatemy. Oczywiście, grywana była "Nieboska" bar­dzo różnie, zdarzały się i in­scenizacje wykorzystujące z pełną świadomością antyrewolucyjne nastawienie poety, ale przecież były one w mniejszo­ści, a Leon Schiller, na przy­kład, zrobił w 1926 r., w war­szawskim Teatrze im. Bogu­sławskiego, spektakl uznany wręcz za "agitkę bolszewicką". Na całe szczęście luźna budowa poematu, jego wewnętrzne sprzeczności, pozwalają inscenizatorom na nasycenie "Nie­boskiej" treściami sobie blis­kimi. W tym zakresie "Niebo­ska" jak Szekspirowski "Ham­let" nasiąka jak gąbka tenden­cjami swego czasu. Warto tu zacytować opinię recenzenta endeckiego "Rozwoju", który po inscenizacji "Nieboskiej" w Łodzi w 1925 r. tak pisał: "Gdyby autor napisał swoją sztukę dzisiaj, prawdopodobnie spotkałyby go takie zarzuty jakie Żeromskiego po "Przed­wiośniu". Ktoś nazwał i tak Zygmunta Krasińskiego pierw­szym polskim platoniczoym bolszewikiem..." Wprawdzie dalej autor recenzji "broni" Krasińskiego przed takimi opi­niami, jednak sam fakt, że by­ło to potrzebne, daje do my­ślenia,

ADAM HANUSZKIEWICZ wziął się za bary z "Nieboską" z pełną świadomością odpowie­dzialności, jaka ciąży na współczesnym inscenizatorze tego arcydzieła narodowej poe­zji. Jaka jest ta "Nieboska"?

Zacznijmy od tego, że jest to przedstawienie wielkiej urody, tryskające inwencją reżyser­ską, pełne doskonałych pomy­słów. Takie sceny jak w domu wariatów, jak śmierć żony ka­mieniejącej w posąg nagrobny, przy którym w chwilę później modlą się hrabia Henryk i Orcio, wiele scen z obozu rewo­lucji, rozmowa Pankracego z hrabią Henrykiem i końcowa scena, kiedy to ciała Henryka i Pankracego wirują na obro­towym dysku - na długo po­zostaną w pamięci widzów. Ha­nuszkiewicz pokazał w tej in­scenizacji całą swoją maestrię reżyserską, ma się ochotę po­wiedzieć nawet więcej - miej­scami jej nadużył. Spektakl jest tak wypełniony re­żyserską inwencją, że odnosi się wrażenie, iż jest się świad­kiem fajerwerków. To trochę przeszkadza. Zresztą, trzeba lo­jalnie przyznać, że ostają się analizie właściwie wszystkie "fajerwerki" Hanuszkiewicza. Być może rodzi w widzu tę ostrożność i coś jakby brak zaufania - po prostu to, że odzwyczailiśmy się od przed­stawień robionych z tempera­mentem, z rozmachem i odwa­gą.

Sam Hanuszkiewicz gra hra­biego Henryka. Pierwsza część spektaklu to dzieje poety, przez którego "płynie strumień piękności", ale on sam pięk­nością nie jest. Hanuszkiewicz i jako reżyser, i jako aktor dał tej części pełny blask poezji Krasińskiego. Niemała w tym zasługa włączenia do spekta­klu pięknego wstępu liryczne­go poprzedzającego część pierwszą poematu. IRENA EICHLERÓWNA urzekająco

mówi ten tekst, jej głos panu­je nad całą widownią. Jaka szkoda, że tak rzadko widuje­my tę wielką aktorkę w na­szym repertuarze romantycz­nym. Żonę gra ZOFIA KU­CÓWNA - jest ucieleśnioną poezją; ma piękny gest, czy­sto, z ogromną wrażliwością mówi wiersz. Niespodziankę sprawił ANDRZEJ NARDELLI grający Orcia. Rolę tę grywa­ją zwykle kobiety, a ten mło­dziutki aktor pokazał, że nie musi to być reguła. Zagrał Orcia tak subtelnymi środka­mi, z taką prawdą, że ma się ochotę zabawić w przepowied­nie i - wróżyć temu chłopcu dużą przyszłość.

Świetnie zagrane trzy pro­wadzące w tej części role, dos­konały montaż scen, płynność i naturalność przejść - wszy­stko to składa się na to, że poezja Krasińskiego święci peł­ny triumf.

Akt drugi znowu rozpoczyna Irena Eichlerówna, mówiąca tym razem liryczną partię ze wstępu do poematu części trzeciej. Teraz bohaterem bę­dą Pankracy i rewolucja. Ha­nuszkiewicz sceny z obozie re­wolucyjnym poprowadził z roz­machem, jak już powiedziałam, nie żałując efektów. Operuje tłumem złożonym z około 100 osób, tłumem, który tańczy, śpiewa, krzyczy, odprawia z Leonardem "czarną mszę" ja­kiejś nowej bluźnierczej antyreligii, modli się do ukrzyżo­wanej, na krzyżu-szubienicy, bohaterki rewolucji. Ta rewo­lucja u Hanuszkiewicza jest i straszna, i bezwzględna, nawet odrażająca a jednocześnie ma znamiona wielkości. Oto rodzi się nowy świat, nowa struktu­ra społeczna, która zastąpi zmurszałe stosunki starego świata. Z dwóch ideologów re­wolucji w przedstawieniu pozostał jeden - Pankracy gra­ny przez MARIUSZA DMO­CHOWSKIEGO. CZESŁAW JA­ROSZYŃSKI niezupełnie ra­dził sobie z rolą Leonarda wte­dy, kiedy przychodziło mu stykać się z Pankracym. Leo­nard "natchniony prorok re­wolucji" jak mówi o nim Przechrzta (dziś powiedzieli­byśmy raczej - dogmatyk) jest antagonistą Pankracego, chce ostrych, natychmiasto­wych decyzji, nie rozumie ostrożności Pankracego, ostroż­ności wynikającej z głębszej wiedzy i szerszych horyzon­tów. W tym przedstawieniu Leonard nie tyle prezentuje inny niż Pankracy model re­wolucjonisty, co po prostu jest jego cieniem. Pankracy jest tu wodzem, czy może dyktatorem, mą­drym, sceptycznym, doceniają­cym uroki świata, który ginie wraz z hrabią Henrykiem, i rozumiejącym nieubłagane ko­nieczności rewolucji. Dmochowski-Pankracy ubrany w szary bezbarwny szynel (hra­bia Henryk nosi pyszny kon­tusz) sam jest trochę bezbarw­ny, przygnieciony ciężarem od­powiedzialności, własnymi wąt­pliwościami i rozterkami, choć wie, że słuszność i historia są po jego stronie. Ostatnie słowa Pankracego Galileae vicisti - brzmią w tym spektaklu dość nieoczekiwanie. Nic nie zapo­wiada w Pankracym takiej przemiany. Ale to nie jest wi­ną reżysera. Te dwa słowa sta­ły się powodem całej lawiny różnych komentarzy i jeszcze nie raz będzie dyskutowany ich organiczny lub nieorganicz­ny związek z dramatem.

Piękna, choć nie tak orygi­nalna jak w "Historii o boga­czu i Łazarzu" scenografia i bardzo udane kostiumy są dziełem MARIANA KOŁO­DZIEJA. Muzykę skomponował ANDRZEJ KURYLEWICZ, któ­ry ze swoim zespołem gra w czasie przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji