Artykuły

Szczęście wuja Stefana

Wyznania szczerego entuzjasty teatru. Łyskowi z pokłada Idy dedykuję...

Gdy bydlęco spasiony, bliski kamiennej martwoty kocur w czarno-białe łaty zwlókł się z kolan królowej Gertrudy i gestem stuletniego ociemniałego starca dotknął łapą słonej posadzki Kopalni Soli w Wieliczce - moja ciotka Genowefa, ocknąwszy się nagle, głosem ponurym niczym przodek w Kopalni Bytom, oznajmiła: "Tak gwałtowny ruch kota zawsze zwiastuje nieszczęście wyjątkowo duże...". Wiedziała, co mówi. Genowefa dobrze pamięta, że jak lat temu kilka jej ukochany dachowiec, dwunastoletni Snuj wreszcie raczył się obudzić i złapać pierwszą mysz swego życia (co się udało, gdyż mysz zdechła była) - wuj Stefan nie doczekał świtu. Tak, wiedziała, co mówi. Z drugiej jednak strony - jakże potężna nieprzytomność musiała ją spowijać, że aż raczyła tego oto spasionego bysia, co ledwo żył, okrasić słowem gwałtowność?

Dopiero gdym się uważnie wgapił w ekran telewizora - pojąłem mądrość ciotczynej frazy. Dostrzegłem, że w tej kluczowej scenie zwlekania się z kolan Gertrudy, oprócz zwlekającego się kociego półtrupa, występuje również Grażyna Szapołowska, jako Gertruda właśnie. By fenomen tej roli ująć ściśle, powiedzieć muszę: Szapołowska śpi, że gra. W każdej scenie. Owszem, gest czarno-białego bysia być może był na poziomie gestu stuletniego ociemniałego starca, ale na tle spiżowo nieobecnej Szapołowskiej rzeczywiście jawił się on jako strzelista gwałtowność. Przeraziłem się nie na żarty. Przeraziłem się, bo niby skąd mieliśmy z ciotką pewność wziąć, że oglądając "Hamleta", co go Łukasz Barczyk w norach Kopalni Soli dla telewizji wyreżyserował, patrząc na strzelistą gwałtowność spasionego kota - jednak doczekamy końca tej teatralnej katastrofy, czyli nie pójdziemy w ślady wuja Stefana?

Genowefa przyszła obejrzeć telewizyjnego "Hamleta", bo, jak powiada: "W tej sztuce Szekspira tak wiele potwornych i pięknych rzeczy się dzieje w bohaterach, w ich sercach albo mózgach, gdzieś tam, głęboko, strasznie głęboko...". Biedna ciotka! Przez dwie godziny katorgi gapiła się w ekran jak sroka w kość, gapiła się na studziennie wydrążonych aktorów - kontemplowała lite skorupy ludzkie, z których każda, bez cienia sensu gadając przez sen, śniła ten sam koszmar ciemny niczym tunele egipskich piramid. Kompletna martwota tych, co śpią, że grają! Tu, w aktorach, cała katastrofa się zaczyna, trwa i finiszuje, tu, w artystach, których dojmująco - nie było. Michał Czernecki (Hamlet), Zbigniew Zapasiewicz (Poloniusz), Janusz Gajos (Klaudiusz), Andrzej Chyra (Laertes), Kamilla Baar (Ofelia), Jacek Poniedziałek (Horacy), Jerzy Nowak (Grabarz) i cała reszta kapłanów Morfeusza - nie wstyd wam? Dwie katorżnicze godziny aktorstwa somnambuliczno-katatonicznego. Nie dziwota, że słone głazy lśniły. Ale nie dlatego, że są przez wycieczki wyślizgane. One się pociły - lśniły wstydem, którego artystom nie stało.

Potworne, piękne rzeczy gdzieś głęboko w ludziach... Mój Boże! jeśli jedynym walorem, który wysunął się z wnętrza nieszczęsnego Czerneckiego, był kolosalny smark, przytrzaskujący Czerneckiemu górną wargę - to o czym mam dalej pisać? O glucie jako świeżym środku wyrazu nowoczesnego aktorstwa, które polega na braniu Szekspira tzw. luźnym kalafiorem? Jeśli nawet sam Zapasiewicz klepie szekspirowskie frazy tak beznadziejnie, jak ongiś Łysek z pokładu Idy beznadziejnie ciągnął wagon pełen węgla - to niby w jakie regiony dowcipu mam się teraz udać? Wyspiański rzekł: "W Polsce zagadką Hamleta jest to: co jest w Polsce - do myślenia". Otóż - nie! W Polsce zagadką "Hamleta" jest pytanie: dlaczego za reżyserowanie "Hamleta" zabiera się mentalne biedactwo, które z tekstu Szekspira rozumie tylko przecinki oraz samogłoskę A?

Jak każdy reżyserski nawiedzeniec, który nie ma nic do wydukania, Barczyk pokrywa swą miernotę woalem metafor kuriozalnych. Dlaczego Grabarz ma jedno oko zżarte przez bielmo? Czyżby oko Nowaka nie wytrzymało artystycznych uwag Barczyka? Dlaczego Hamlet łowi ryby, mając na żyłce, zamiast haczyka, klucz od babcinej szafy? Każde dziecko wie, że na klucz od babcinej szafy najlepiej biorą ryby piły. Czy Barczyk nie wiedział że w bajorach Elsynoru ryby piły nie występowały, natomiast w wielkiej ilości występowały tam hipopotamy, które najlepiej biorą na oscypka? Hamlet nagle znajduje w piachu palec z sygnetem. Owszem, miłe znalezisko, tylko że akurat w Danii, co Barczykowi umknęło, nie ma tradycji nakazującej żonie odgryźć martwemu mężowi palec z sygnetem. Dlaczego tylko Baar została rozebrana do naga? Czyżby Barczyk się lękał, że jak rozbierze Szapołowską, to kot smyrgnie tak definitywnie, że go nigdy już, by dubel nakręcić, nie znajdą? Wreszcie Fortynbras. Jest on chłopcem, siedzi na ramionach żołnierza i ma nogi w ortopedycznych szynach. Połamał się, czy jak? Czyżby Barczykowi sztuki się pomieszały? Nieletni Fortynbras się upił, bo nie za królestwo, jeno za flaszkę oddał konia, z którego niewątpliwie spadł na głowę sam maestro reżyser? Tak, to jest gruba niesprawiedliwość! Reżyser leci na łeb - a cierpią rzepki kolanowe dziecka!

Słowem, by rzecz podsumować: cierpieliśmy. Ja i ciotka potwornie cierpieliśmy na teatralnej nędzy, co w niej tylko koci pół-trup trzymał się kupy. Po czym znicze na grobie wuja Stefana żeśmy zapalili. Ma chłop szczęście, że nie dożył - syczała Genowefa zazdrośnie - ma szczęście, bo jakby dożył, to by zdechł!

Teatr TV, 29 marca, godz. 21. William Szekspir "Hamlet". Reżyseria Łukasz Barczyk. Scenografia Jagna Janicka. Kostiumy Magda Maciejewska. Zdjęcia Paweł Edelman. Muzyka Jacek Ostaszewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji