Artykuły

Portret polskiego społeczeństwa, czyli Poczet Królów Polskich wg Garbaczewskiego

- Od lat 70. utarło się przekonanie, że ilu widzów, tyle interpretacji. I to twierdzenie jest mi bliskie. Nie chcę narzucać publiczności jednej wizji świata i jednej linii interpretacji spektaklu. Staram się zaprosić widzów do dialogu poprzez uruchamianie projekcji i konkretnych obrazów. Zależy mi na widzu, który jest aktywny intelektualnie - z KRZYSZTOFEM GARBACZEWSKIM, reżyserem "Pocztu Królów Polskich" przygotowywanego w Starym Teatrze, rozmawia Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Paszport Polityki otrzymał Pan za "nieoczywiste operowanie materią sceniczną, za zmysł przygody, improwizacji, zespołowości. Za ambicję badania przy pomocy teatru form i granic człowieczeństwa w dobie rozwoju technologii i mediów". Jaki ma Pan stosunek do aktorów i gdzie jest ich miejsce w kreowanym przez Pana zmultimedializowanym świecie?

- Zawsze poszukuję takich aktorów, którzy są nie tylko aktorami wytrenowanymi do odtwarzania emocji, ale są samodzielnymi artystami. Razem tworzymy tę przestrzeń. Oni muszą być w dużej mierze samodzielni i niezależni. Istotne jest dla mnie, żeby aktor nie tylko dobrze grał, ale miał coś do powiedzenia o świecie, miał swoje poglądy i brał współodpowiedzialność za komunikaty zawarte w spektaklach.

Joanna Jopek w artykule "MEDIUM ALBO TERYTORIUM - medialność w spektaklach Krzysztofa Garbaczewskiego" (z kwietniowych Didaskaliów) zwraca uwagę, że Pana przedstawienia są próbą stworzenia mapy do zmieniającego się wciąż terytorium. Czy zaczynając pracę nad nowym spektaklem, wie Pan, co chce osiągnąć, czy jest to ciągłe poszukiwanie - mapowanie?

- Aktorzy mają ogromny wpływ na tworzenie spektaklu. Z reguły pracujemy i piszemy - czy adaptując, czy tworząc nowe teksty - pod konkretnych aktorów. Staramy się dobierać taką grupę artystów, którzy będą mogli i chcieli wiele powiedzieć, mieć duży wpływ na kształtowanie scenariusza. To w końcu oni wyjdą do publiczności i będą wysyłać komunikaty i intencje spektaklu. Oni stanowią jego siłę uderzenia. Każdy projekt, który robię, jest inny, więc nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście nie poruszamy się w zupełnej próżni i obracamy się wokół głównych założeń, z którymi przychodzę, ale jeżeli efekty prób są ciekawe, to nie idziemy w zaparte, ale wykorzystujemy te pomysły. Jeżeli mówimy dzisiaj o pojęciu "płynna nowoczesność", to dotyczy ono także tego, co proponujemy - koncept jest otwarty i ma własną dynamikę.

Co Pan myśli o polskim teatrze - w końcu Pana propozycje są zupełnie inne od tego, co widzi się na co dzień w teatrach repertuarowych? Ma Pan jakieś ulubione spektakle, autorytety?

- Można powiedzieć, że polski teatr ma się całkiem nieźle, jest otwarty na wszelkiego rodzaju poszukiwania i nie jest tylko mieszczańskim odtwarzaniem skostniałych form. Już kiedyś wspominałem, że duży wpływ wywarli na mnie Castellucci czy Lupa, ale w dużej mierze już się od tego wizerunku uniezależniłem. Spektaklem, który mi ostatnio zaimponował był "John Gabriel Borkman" w reż. Vegarda Vinge z berlińskiego Volksbuhne, który był zupełnie nieobliczalną, fascynującą jazdą bez trzymanki, trwającą 12 godzin. Mama smutną refleksję, że taki spektakl nie mógłby jeszcze u nas powstać. Jego radykalizm przekracza nasze normy. Na tak radykalne wydarzenia w Polsce będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.

Jakie teksty lubi Pan brać na warsztat?

- Momentem przełomowym była dla mnie "Nirvana" - spektakl oparty na tybetańskiej Księdze Umarłych. Wtedy zrozumiałem, że w moich spektaklach, gdzie na równi z teatrem są obecne różne sztuki wizualne, wystawianie tekstów dramatycznych może być blokujące dla performatywnego, happeningowego czy instalacyjnego charakteru. Bardziej niż teksty interesują mnie tematy.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że największym problemem reżysera jest bycie reżyserem. Co według Pana reżyser powinien robić w obecnych czasach przy pracy nad spektaklem?

- W teatrze, który proponuję, nie tworzę figury totalitarnego reżysera, który wszystkim narzuca swoje zdanie. Ja tylko naprowadzam i spajam całość. Dochodzenie do efektów jest pracą zespołową. Gdybym chciał pracować jako indywidualny artysta, to pewnie zacząłbym malować. Podczas pracy nad spektaklem chcę jak najwięcej skorzystać z dialogu i wszystkiego, co filozoficznie to za sobą niesie.

Jaki ma pan stosunek do widza w teatrze?

- Od lat 70. utarło się przekonanie, że ilu widzów, tyle interpretacji. I to twierdzenie jest mi bliskie. Nie chcę narzucać publiczności jednej wizji świata i jednej linii interpretacji spektaklu. Staram się zaprosić widzów do dialogu poprzez uruchamianie projekcji i konkretnych obrazów. Zależy mi na widzu, który jest aktywny intelektualnie. Mieliśmy taki moment przy "Gwieździe śmierci", że otworzyliśmy spektakl na podróż widzów po całej przestrzeni i instalacji teatralnej. To był bardzo piękny moment, bo nigdy nie widziałem tak szerokich uśmiechów podczas przedstawienia.

Od skończenia szkoły teatralnej reżyseruje Pan w Krakowie po raz pierwszy. Ale był Pan trzykrotnie tutaj z gościnnymi występami na Boskiej Komedii. Czy ma Pan jakieś oczekiwania wobec krakowskiej publiczności?

- Jestem bardzo ciekawy publiczności Starego Teatru. Podczas Boskiej Komedii konfrontacja z tutejszą widownią była czymś bardzo ciekawym i żywym. Mam nadzieję, że przy okazji "Pocztu Królów Polskich" krakowscy widzowie będą otwarci na nową przygodę.

Materiały teatru na temat przygotowywanego "Pocztu Królów Polskich" są bardzo skąpe. Czego możemy spodziewać się po Pana spektaklu?

- Mam nadzieję, że sporej niespodzianki.

Jaki jest punkt wyjścia do pracy nad "Pocztem Królów Polskich"?

- Punktem wyjścia jest Poczet Królów Polskich według Matejki. Wydaje mi się to ciekawe, bo są to portrety i my próbujemy stworzyć portret polskiego społeczeństwa dziś. To nie jest to materiał stricte dramatyczny, więc cały nasz projekt jest poszukiwaniem bardzo otwartym i pozwalającym aktorom interpretować postaci i historię. Adramatyczność czyni naszą pracę nadzwyczaj zaskakującą.

Czy korzysta Pan ze źródeł historycznych, czy będzie to raczej luźna wariacja - fantazja narodowa, jak mawiał Norwid i Wyspiański?

- Przyrównałbym to raczej do zrywania kolejnych zasłon Maji, czyli iluzji - rzeczy bolesnych i dla nas bardzo emocjonalnych, gdzie chcąc opowiadać o świecie, zaczynamy opowiadać o sobie. Portrety Matejki są wyobrażeniami królów, więc całą przestrzeń historyczną mamy przekopaną. Najciekawsze jest dla mnie to, jak ta odległa historia jest obecna w nas dzisiaj. Ale to tylko jedno z wielu pytań, które zadajemy podczas powstawania "Pocztu Królów Polskich".

Jakie ma Pan plany po krakowskiej premierze?

- Będę robił instalację teatralną w Łodzi na Festiwalu Czterech Kultur, a później remix w Komunie Warszawa. Oprócz tego planujemy z Nowym Teatrem i Muzeum Powstania Warszawskiego trzecią część trylogii "Naród sobie": pierwszą częścią była "Balladyna", drugą jest "Poczet Królów Polskich", a trzecią ma być spektakl oparty na temacie Powstania Warszawskiego.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji