Artykuły

Między widzeniem, czuciem i myśleniem

Tom "to i owo" oczywiście jest zbiorem wierszy, znajdziemy w nim utwory poetyckie jak najbardziej, ale przecież nie tylko. Oprócz form stricte poetyckich autor pomieścił w tej książce także formy prozatorskie i dramaturgiczne, z tym że trzeba z góry zaznaczyć, że nie są to formy w sensie genologicznym czyste - pisze Janusz Drzewucki w Twórczości o książce Tadeusza Różewicza.

I. Tadeusz Różewicz - jako twórca, jako artysta słowa - jest nieprzewidywalny i nieobliczalny. Nie znaczy, że to i owo na jego temat nie jest pewne. Owszem, pewne jest to, że jest nieobliczalny i nieprzewidywalny właśnie. Ci, którzy czytają Różewicza nie od roku i nie od pięciu lat, doskonale wiedzą, co mam na myśli, twierdząc, że Różewicz jest przewidywalny tylko w tym, że jest nieprzewidywalny.

Autor książki to i owo od początku, a zatem od Niepokoju, rozkłada na czynniki pierwsze wszelkie literackie formy, urządzenia i mechanizmy, a nawet zabawki. Rozkłada na części, przygląda się, jak każda z nich funkcjonuje jako część całości i jako część sama w sobie, a następnie składa wszystkie części ponownie w całość, z tym że nie jest to ta sama całość, co na początku, to jest zupełnie inna, nowa całość. Wskutek tego mówimy o poezji Różewicza, o prozie Różewicza, o dramacie Różewicza, ale także o wierszu Różewicza czy o teatrze Różewicza. Tak jak Gombrowicz mógł o sobie napisać "Byłem pierwszym strukturalistą", tak Różewicz może o sobie mówić, że jest pierwszym dekonstrukcjonistą czy postmodernistą, bo przecież był nim w praktyce, zanim Derrida, Lyotard i Deleuze wymyślili, co wymyślili, czyli teorię, a więc terminy.

W swojej praktyce rozkładania wszelkich form wypowiedzi, wszelkich form ekspresji i komunikacji literackiej na czynniki pierwsze jest Tadeusz Różewicz nieustępliwy i niezmordowany. Bo przecież czym, jeśli nie tym właśnie, była "Kartoteka rozrzucona", którą w latach 1992-1993 pisarz osobiście reżyserował podczas prób na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu (co zostało sfilmowane na potrzeby Teatru TV)? W ten oto sposób autor dokonał nie tylko dekonstrukcji utworu dramaturgicznego, co już raz zrobił przecież dobre trzydzieści lat wcześniej w "Kartotece", lecz także przedstawienia teatralnego i spektaklu teatru telewizyjnego jednocześnie. Czym są publikowane od jakiegoś czasu przez niego tzw. kartki wydarte z dziennika, jak nie dekonstrukcją formy dziennika pisarza? Opublikowane w prasie i w książkach fragmenty wcale nie dowodzą, że coś takiego jak dziennik Tadeusza Różewicza istnieje, poza opublikowanymi fragmentami oczywiście. Niewykluczone, że kiedy zdecyduje się wydać ów diariusz w osobnym tomie, okaże się on wielce fragmentaryczny, nie tak konsekwentny i systematyczny, jak większość dzienników ogłoszonych przez polskich pisarzy po dzienniku Gombrowicza.

Nie dość tego, autor "Śmierci w starych dekoracjach" ma w swoim dorobku nawet dekonstrukcję wykładu akademickiego, czego dokonał w Dzień Dziecka 2006 roku podczas uroczystości nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego. Tekst wystąpienia poety został spisany z taśmy magnetofonowej i wydrukowany w tomie Margines, ale... pod tytułem Niepokój trwa do dnia dzisiejszego. Lektura tego skądinąd zajmującego tekstu nie oddaje jednak istoty rzeczy tego, co zapamiętałem z tej uroczystości. Poeta wykładał częściowo z pamięci, jak to się mówi -z głowy, częściowo z kartek, które nieustannie przekładał; raz i drugi zawieszał głos, by po chwili tłumaczyć się, że nie jest do końca przygotowany do wykładu i musi improwizować; zwracał się z pytaniami do słuchaczy, ale nie były to tylko pytania retoryczne, czekał bowiem na odpowiedzi, dzięki czemu jego wykład składał się nie tylko ze słów, ale również z milczenia, wreszcie udało mu się sprowokować do odpowiedzi samego rektora UG, profesora Andrzeja Ceynowę, z którym wdał się w dyskusję, w przekomarzanki i żarty, m.in. na temat tego, co zrobić z opisaną przez Adama Mickiewicza w Panu Tadeuszu gdańską wódką. Kiedy doszedł do stwierdzenia, że nigdy nie interesowała go forma końcowa, a więc poniekąd zamknięta, doskonała, lecz "forma formująca", "forma w ruchu" i wreszcie "asymetria formy", po raz kolejny zawiesił głos, zaczął wertować, dość ostentacyjnie, rozłożone na pulpicie kartki, po czym stwierdził, że może już wystarczy tego wykładu, że może trzeba w tym miejscu skończyć; i tak też zrobił: zakończył wykład, nie stawiając kropki nad i, tyle tylko, że ów brak pointy okazał się najlepszą pointą, mówiącą o nim i jego twórczości wszystko, a jeśli nie wszystko, to tyle, ile trzeba.

2. Piszę o tym, czytając bowiem od kilku tygodni to i owo, najnowszą - wydaną pod koniec 2012 roku - książkę tego autora, czytając od początku do końca, a potem da capo alfine i wreszcie od końca do początku, nagle zacząłem się zastanawiać, czy aby nie popełniam błędu, nazywając tę książkę zbiorem wierszy. Tom "to i owo" oczywiście jest zbiorem wierszy, znajdziemy w nim utwory poetyckie jak najbardziej, ale przecież nie tylko. Oprócz form stricte poetyckich autor pomieścił w tej książce także formy prozatorskie i dramaturgiczne, z tym że trzeba z góry zaznaczyć, że nie są to formy w sensie genologicznym czyste. Oprócz utworów takich jak "zawód: literat", "jeszcze jeden dzień", "Połów" czy "O jedną literę", które identyfikujemy jako wiersze ponad wszelką wątpliwość, które równie dobrze mogłyby znaleźć się w jednym z poprzednich tomów tego poety: nożyk profesora, szara strefa, wyjście lub kup kota w worku (work in progress), natrafiamy na wiersze w rodzaju Kuchnia wasza nać czy Światowy dzień teatru pasujące raczej do tomu utworów satyrycznych Uśmiechy. Tyle tylko, że oprócz utworów pisanych jak najbardziej serio i jak najbardziej żartem, oprócz utworów z gruntu poważnych i z gruntu niepoważnych Różewicz pisze także utwory pół żartem, pół serio, czego najlepszym dowodem - wystarczy pod tym kątem przyjrzeć się edycjom "Uśmiechów" z lat 1955, 1957, 2000 oraz z edycji w "Poezji" t. 1, "Utwory zebrane", t. VII z roku 2005 - fakt, że niektóre utwory raz autor włączał do Uśmiechów, raz z nich wyłączał, przenosząc do innych tomów, bynajmniej nie satyrycznych. Takimi właśnie utworami w "to i owo", cokolwiek dwuznacznymi w tonacji, niejednorodnymi emocjonalnie i intelektualnie, wydają się: na "Ty z Czesławem", "To lubię", "Kruche jest nasze życie", a także 13 marca 2006 r., "poniedziałek" oraz "boję się bezsennych nocy". W tekstach tych autor wypowiada się śmiertelnie poważnie, żartując i śmiejąc się; śmiejąc się i żartując, mówi o tym, co w życiu graniczne i ostateczne. Symboliczna czy może raczej metaforyczna pod tym względem okazuje się fotografia autora na okładce książki: portret podwójny poety, dwie nakładające się na siebie sylwetki pisarza: raz patrzy on czytelnikowi prosto w oczy, raz spogląda gdzieś w bok. Mówię to i owo, zdaje się podpowiadać nam Tadeusz Różewicz, taki jestem, taki i owaki.

Nie koniec na tym: utwór bez tytułu zaczynający się wersem "Mietek w dołku z balkonikiem" w pewnym momencie z wiersza przepoczwarzą się w notatkę zapisaną w dzienniku; utwór Polska jako sojusznik, powstały na marginesie wspomnień marszałka Bernarda Montgomery'ego, zapisany został częściowo wierszem, częściowo prozą; nie mówiąc już o wierszu z incipitem , jestem molestowaną amazonką", będącym szyderstwem z wyznań, jakich pełno dzisiaj w prasie kobiecej - z jednej strony, z drugiej zaś - z agresywnych haseł reklamowych, jakimi molestują nas firmy farmaceutyczne. Co więcej: to i owo przynosi także prozatorski zapis Z szuflady, opatrzony informacją "2 listopada 2007 r, Wrocław", lapidarny szkic Hic liber mihi est poświęcony broszurce Kazimierza Nitscha Urywki języka Ignacego Krasickiego według pierwszych druków z 1938 roku, okazujący się de facto pseudoszkicem, felieton Olimpiada z podtytułem Producenci g..., będący w istocie antyfelietonem, wreszcie szyderstwo z umowy wydawniczej jako literackiej formy użytkowej Propozycja dodatkowej umowy, w której precyzji towarzyszy brak precyzji, urzędniczej ścisłości artystyczna dezynwoltura, błędy ortograficzne mieszają się z dziwaczną składnią, a patos z banałem i kiczem. Mamy tu także dwa utwory dramaturgiczne Frak (Nagroda Nobla dla Becketta) oraz "Adaptacja i adopcja Szekspira", ale są to nie tyle dramaty, ile raczej karykatury dramatów, dramaty na opak.

I to wszystko zaledwie w części pierwszej z czterech, składających się na to i owo. W części II pomieszczono rękopisy utworów zamieszczonych w części I, w części III natomiast rysunki poety, a także kserokopie stron tytułowych książek z odręcznymi dedykacjami dla poety, część IV to zaledwie jedna strona zatytułowana Ostatnia Kartoteka; pod tym tytułem widnieje ascetyczny rysunek wraz z równie ascetycznym komentarzem, zaczynem jeszcze jednego utworu po "Kartotece" i "Kartotece rozrzuconej", który prawdopodobnie nigdy nie zostanie ukończony, pozostanie w sferze idei artystycznych jako rzecz pomyślana, której kończyć nie potrzeba, albowiem nie kończy się nigdy.

Bohater Ostatniej Kartoteki ma lat 91, a więc tyle, co autor w chwili wydania to i owo. To znamienne, że Tadeusz Różewicz nie zdecydował się wydać to i owo rok wcześniej, w roku jubileuszu. Cóż, temu pisarzowi obce są jubileusze, obca jest sztampa, stereotypy i konwencje, świadectwem tego reprodukcje dwu zamieszczonych w książce rękopisów: pierwszy to projekt "Trzynastu ławeczek ku czci T.R.", drugi to zbiór "przepisów dotyczących molestowania ławeczek" - jako ironiczna reakcja pisarza na wieść, że Wrocław chce uczcić jego jubileusz okolicznościową ławeczką, która miałaby stanąć w jednym z parków miejskich, gdzie pisarz ma zwyczaj spacerować.

3. Lektura to i owo potwierdza tezę, że Tadeusz Różewicz każdą nową książką zmusza swojego czytelnika - raczej nie tego, który zna go od roku, lecz tego, kto czyta go od lat dziesięciu bądź trzydziestu - do rekapitulacji swojej wiedzy na jego temat, inaczej mówiąc: zmusza do lektury od początku, a więc jak się wcześniej rzekło da capo alfine, od "Niepokoju" poczynając, dzięki czemu da się wyodrębnić wszelkie programowe konsekwencje i równie programowe niekonsekwencje pisarza, mając w pamięci to, co powiedział w Butach i wierszach (z tomu Opowiadanie traumatyczne, 1979): "coś mnie zmusza do / pisania poza wszelką formą".

Rękopisy wierszy pojawiają się w jego książkach nie pierwszy raz. Na równoległości rękopisów i maszynopisów z jednej strony, a z drugiej - wersji ostatecznych utrwalonych w składzie drukarskim oparta była kompozycja Płaskorzeźby (1991). O ile w tomie zawsze fragment (1996) nie znajdziemy żadnego rękopisu - wartością dodaną tej książki jest zamieszczony w niej przekład poematu Francis Bacon czyli Diego Velasquez na fotelu dentystycznym na język angielski dokonany przez Adama Czerniawskiego - o tyle na wyklejkach zbioru "Zawsze fragment", "Recycling" (1998) zamieszczono cztery strony rękopisu poematu "Gawęda o spóźnionej miłości". W nożyku profesora (2001) poeta zamieścił także maszynopis poematu tytułowego wraz z licznymi odręcznymi poprawkami. Nie ma rękopisów w zbiorze szara strefa (2002), ale w wyjściu (2004) znalazł się rękopis wiersza otwierającego tom ***"biel się nie smuci"; w obydwu książkach znalazły się - co warto podkreślić - rysunki Pawła Różewicza oraz Stasysa Eidrigevićiusa, a także samego poety. W dwujęzycznym, polsko-niemieckim tomie "Nauka chodzenia", Gehen lernen" (2007) znalazły się dla odmiany rysunki Eugeniusza Geta-Stankiewicza, a w Kup kota w worku (2008) rysunki i rękopisy, wyjęte ze szkicownika pisarza.

Publikując w to i owo nie tylko rękopisy utworów i rysunki, lecz także strony tytułowe książek ze skierowanymi do siebie dedykacjami różnych autorów, Różewicz w dekonstruowaniu formuły zbioru wierszy, tomu poezji, książki poetyckiej posuwa się jeszcze dalej. Tym bardziej że to i owo zamyka szkic krytycznoliteracki Dopowiadając to i owo Jana Stolarczyka, wydawcy i redaktora niemal wszystkich książek Tadeusza Różewicza od roku 1987, kiedy to nakładem kierowanego przezeń Wydawnictwa Dolnośląskiego ukazał się tom wierszy wybranych zatytułowany po prostu Poezje. To pierwszy przypadek, że nowy tom poetycki tego autora - nie licząc wyborów wierszy, jakie zwyczajowo opatruje się krytycznoliteracką przedmową lub posłowiem - ukazuje się z komentarzem eseistycznym. Podsuwając mniej zorientowanemu w dziele autora Czerwonej rękawiczki czytelnikowi młodszej generacji rozmaite tropy interpretacyjne, Stolarczyk przypomina, że na dzieło tego twórcy składają się także utwory, z napisaniem których nosił się przez długie lata, ale których z różnych względów nie udało mu się napisać. Należą do nich książki o Leopoldzie Staffie, "Lekcja z Norwidem" i "U Norwida", dramat o Goethem oraz o Walerianie Łukasińskim, a ponadto rzecz o przyjaźniach poetyckich: wyborowi dedykacji pisarzy nie tylko polskich miały towarzyszyć wspomnienia Różewicza poświęcone tym pisarzom.

Zamieszczone w to i owo reprodukcje dedykacji od Zbigniewa Bieńkowskiego, Tadeusza Borowskiego, Jerzego Piórkowskiego, Mieczysława Porębskiego, Leopolda Staffa, Anny Świrszczyńskiej, Henryka Voglera, Kazimierza Wyki, Seamusa Heaneya, wreszcie reprodukcja własnoręcznie wykonanej przez Wisławę Szymborską pocztówki wraz z życzeniami na dziewięćdziesiąte urodziny wiele mówią zarówno o tych, którzy Różewiczowi swoje książki zadedykowali, jak i o samym Różewiczu.

4. Najwięcej jest tu dedykacji od Staffa, ale też Staff to dla Różewicza poeta szczególny, podobnie jak Julian Przyboś, który w to i om? jest o dziwo nieobecny, co zresztą też swoje znaczy. Przyjmując w 1991 doktorat honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego, Różewicz przyznawał, że i Staff, i Przyboś stali nad jego "kolebką poetycką": "Jeśli mówię o Staffie i Przybosiu, to mówię nie tylko o przyjaźni, a nawet - nie boję się tego słowa - o miłości, która nas łączyła. Bardziej wyrozumiała, ciepła, pobłażliwa była miłość Staffa - to była miłość dziadka do wnuka. Surowa, wymagająca, często gniewna była miłość Przybosia... miłość ojca do syna" (w tomie "Margines, ale...", 2010). O związkach z tymi dwoma poetami mówił też w rozmowie z reżyserem Jerzym Jarockim w 1992 roku w Krakowie podczas spotkania z cyklu Goście Starego Teatru, lecz w odwrotnej kolejności: "Przyboś był nauczycielem w sensie warsztatowym, od którego musiałem bardzo szybko uciekać, aby nie zostać epigonem. Dla młodego poety oznacza to śmierć. Najpierw trzeba było uciec, a potem przeciwstawić się, inaczej po prostu nie zaistniałoby się. Mój kontakt ze Staffem miał wymiar bardziej ludzki" (w tomie "Wbrew sobie. Rozmowy z Tadeuszem Różewiczem", 2011). O jednym i o drugim w wierszu serce podchodzi do gardła (w zbiorze wyjście) wyznał wprost, chociaż językiem poetyckim jak najbardziej: "razem z Przybosiem szukałem / miejsca na ziemi / razem ze Staffem zacząłem / odbudowę od dymu / z komina". Znamienne, że dedykacje od Staffa są najpierw rozbudowane, a potem coraz krótsze, jedna z ostatnich, w zbiorku Wiklina najkrótsza z możliwych: "Tadeuszowi Różewiczowi Leopold Staff", data "14.2.54" i ani słowa więcej, jakby Staff uczył się od Różewicza sztuki milczenia w poezji. W wierszu jeszcze jeden dzień, jednym z najlepszych w to i owo, Różewicz wyznaje: "mówiłem bez słowa"; dodajmy: nie po raz pierwszy i nie ostatni.

Nie ma w to i owo ani jednej reprodukcji dedykacji od Przybosia, ale godzi się w tym miejscu przypomnieć, że dedykację, z jaką współtwórca Awangardy Krakowskiej podarował mu egzemplarz zbioru "Miejsce na ziemi", Różewicz zacytował już przed laty w wierszu Rocznica (w tomie Na powierzchni poematu i w środku, 1983): "Tadeuszowi Różewiczowi / ten uścisk dłoni / na jego poetycką drogę / Julian Przyboś / Kraków 14 sierpnia 1945 rok". Znamienna też okazuje się opinia wyrażona potem przez Przybosia w liście z 1954 roku do młodszego kolegi: "spośród poetów, którzy wystąpili po wojnie, ostanie się tylko poezja Różewicza".

W tamtych tużpowojennych latach, Przyboś mieszkał w Krakowie przy ulicy św. Teresy 16, w tej samej kamienicy mieszkał Zbigniew Bieńkowski, podobnie jak Przyboś redaktor "Odrodzenia", a także Kazimierz Wyka. Różewicz rezydował wówczas w domu literatów przy Krupniczej 22. W swoich listach (ich wybór, ogłoszony w 1982 roku na lamach miesięcznika "Odra", znalazł się w tomie Margines, ale...), Przyboś nieraz zapewnia Rożewicza o życzliwości i przyjacielskim stosunku Bieńkowskiego. Co ciekawe, w rozmowie, do której doszło w roku 1999 między Różewiczem a Czesławem Miłoszem w garderobie Ludwika Solskiego w Teatrze Słowackiego w Krakowie, którą zaaranżowała wieloletnia sekretarka Miłosza, Renata Gorczyńska, autor "Ocalenia", wspominając współpracę z "Odrodzeniem", wspominał także: "rozmaite gry, rozgrywki. Ani Przyboś nie darzył mnie sympatią, ani Bieńkowski". Ale też - wychodzi na jaw po wielu, wielu latach - Przyboś zamówił u Rożewicza recenzję z Ocalenia dla "Odrodzenia", ale recenzent z przyjętego zamówienia się nie wywiązał.

Właśnie Miłosz jest teraz bohaterem wiersza "Na ty z Czesławem". Miłosz, autor wiersza Do Tadeusza Rożewicza, poety z roku 1948, w którym wielu badaczy chce widzieć - obok Staffa i Przybosia -jednego z patronów czy, jak kto woli, ojców chrzestnych poezji autora Rozmowy z księciem, od którego to patronatu odciął się on, i to dość drastycznie, w poemacie Sława (w III wydaniu Uśmiechów). Wiersz ten zamyka wieloletni dialog, jaki prowadzili ze sobą przez kilka dekad w wierszach, ale nie tylko w wierszach, Miłosz i Różewicz, którzy na "ty" nigdy nie przeszli, gdyby ktoś tego akurat nie wiedział.

5. W reprodukowanych w książce dedykacjach trzeba widzieć świadectwo literackich przyjaźni Rożewicza. Do takich bez wątpienia należy krótka, ale istotna znajomość z Tadeuszem Borowskim, znajomość z Henrykiem Voglerem, prozaikiem, pierwszym redaktorem naczelnym Wydawnictwa Literackiego, autorem pierwszej książki monograficznej poświęconej Różewiczowi z 1972 roku, znajomość z profesorem Mieczysławem Porębskim, krytykiem sztuki. Z każdym z nich - a każdy z nich przeżył piekło hitlerowskich obozów koncentracyjnych - Różewicz, partyzant AK, znalazł wspólny język. Przeszłość AK-owska, ale też twórcze zainteresowania legły u podstaw znajomości poety z Anną Świrszczyńską (notabene Miłosz poświęcił jej świetną książkę krytycznoliteracką Jakiegoż to gościa mieliśmy z 1996 roku) oraz z Jerzym Piórkowskim, zapomnianym dzisiaj prozaikiem i scenarzystą, w latach 1976-1989 redaktorem "Twórczości".

Wracając do Porębskiego, jego żona Hanna (krewna Juliana Przybosia) namówiła w 1945 roku Rożewicza, żeby zapisał się nie na polonistykę, lecz na historię sztuki UJ, sam zaś Mieczysław zaprojektował okładkę Niepokoju. Znajomość między nimi odżyła na nowo w roku 1964, gdy spotkali się na Biennale Sztuki w Wenecji. Zdarzenie to zostało odnotowane przez Kazimierza Wykę w przypisie ogłoszonej już po śmierci autora książce Różewicz parokrotnie (1977; nawiasem mówiąc, Wyka, autor przedstawionej w tej książce koncepcji zamiennika gatunkowego w pisarstwie Rożewicza, miałby zapewne wielką satysfakcję, gdyby mógł przeczytać to i owo). Relacjonując listownie swój pobyt w Wenecji, Różewicz odnotował "spotkanie przypadkowe" z Porębskim, stwierdza Wyka, Porębski zaś o tym samym wydarzeniu napisał w dziennikowej części Pożegnania z krytyką (z 1966 roku): Rożewicza "spotkałem, spodziewanie raczej". To, czy poeta i żegnający się z krytyką historyk sztuki spotkali się tam przypadkowo czy nie, niech już zostanie nierozstrzygnięte. Pewne jest, że poeta poświęcił krytykowi kilka utworów, ten zaś zrewanżował się imponującym szkicem Lekcja poezji, jakim poprzedził w roku 1998 dokonany przez siebie wybór poematów Różewicza, wydany w serii Lekcja literatury (domyślam się, że to właśnie do tej serii planowana była wspomniana wcześniej rzecz Różewicza o Norwidzie).

Jak się wydaje, znajomość z większością osób będących bohaterami części III to i owo ma za tło Kraków. Znajomości z Wyką, Porębskim, Bieńkowskim, Voglerem to jak najbardziej krakowskie znajomości Różewicza, podobnie jak ze Świrszczyńską, która po powstaniu warszawskim przedostała się do rodzinnego Krakowa, gdzie mieszkała aż do śmierci. W Krakowie zapewne poznał się Różewicz z Wisławą Szymborską, z którą w roku 1996 na łamach prasy literackiej złożyli sobie lapidarne, lecz znaczące uprzejmości: z okazji 75 urodzin Różewicza - z jednej strony, z drugiej - z powodu nagrody Nobla dla Szymborskiej. Na zamieszczonej w to i owo pocztówce Szymborską na okoliczność jubileuszu dziewięćdziesięciolecia autora Do piachu zapewnia w tak charakterystycznym dla siebie stylu: "Życie zaczyna się / po / dziewięćdziesiątce".

Wszystkie te osobiste, mniej lub bardziej zażyłe związki Tadeusza Różewicza z koleżankami poetkami i kolegami pisarzami, niekiedy tylko koleżeńskie, niekiedy nawet przyjacielskie, jak się wcześniej rzekło, sporo mówią o samym Tadeuszu Różewiczu, ale także sporo mówią o wzajemnych fascynacjach artystycznych, wreszcie także o atmosferze życia literackiego drugiej połowy XX wieku. A przecież w zamieszczonych w części I to i owo utworach pojawiają się ponadto: Witek Z., czyli Zalew-ski, Tadzio K., czyli Konwicki, profesor Jan, jak łatwo się domyślić - Miodek, Roman, prawdopodobnie - Bratny, a także Hen, oczywiście - Józef Hen. Wszystko to pozwala postawić tezę o interpersonalnej oraz intertekstualnej formule książki to i owo.

6. Niemal każdy nowy utwór Tadeusza Różewicza osadzony jest głęboko w jego twórczości, każdy z nich ma swoją przyczynę, źródło i szerszy kontekst. Interpretując sens żartu na temat Becketta w próbie dramaturgicznej Frak, warto przypomnieć sobie wiersze Miłość do popiołów z 1982 roku oraz maison de retraite z 1997 roku z autorem Czekając na Godota w roli głównej, analizując Adaptację i adopcję Szekspira - gdzie na jednej i tej samej scenie pojawiają się: Otello, Król Lir, Hamlet, Falstaff i Szajlok - trzeba zajrzeć do utworów powstałych w roku 1963, do wiersza Streszczenie i do poematu Non-stop-show; przy okazji warto wrócić do opublikowanego w tomie Kup kota w worku prześmiewczego cyklu "Nowa dramaturgia" (twórcze interpretacje). Lektura Światowego dnia teatru wymusza ponowienie lektury wiersza 21 marca 2001 roku - "Światowy dzień poezji" (ze zbioru "Szara strefa"), a widniejąca pod wierszem Połów informacja, że powstał on w 1978 roku w Sitniakowie, w Bułgarii, sugeruje, aby wrócić do Mozaiki bułgarskiej z roku 1978 (w tomie zawsze fragment). Postępując dalej tym tropem, można stwierdzić, że wiersz Bez tytułu (z datami 2007-2011) to poniekąd młodszy brat tak samo zatytułowanego wiersza z tomu "Regio" (1969), dociekliwy badacz ma też szansę skonstatować, iż dystych: "młoda krew przelewana teraz / z pustego w próżne" z pacyfistycznego wiersza O jedną literę to niemal dosłowny cytat z wiersza przelewanie krwi (z szarej strefy), gdzie krew kiedyś przelewana za Boga, Honor i Ojczyznę: "przelewana jest teraz / z pustego w próżne".

Nie sposób nie odnotować obecności w tym tomie Adama Mickiewicza, którego słychać i w pierwszym wersie pierwszego wiersza tomu, zatytułowanego zawód: literat, i w wierszu To lubię; arcypoety, któremu w 1955 roku, w setną rocznicę śmierci, w czasach obowiązującego socrealizmu poświęcił wiersz Chleb, a w roku 1991 wykład pod wyznawczym tytułem Kiedy myślę o poezji w ogóle, myślę o Mickiewiczu. W utworze zawód: literał Różewicz rozprawia o trzech rodzajach poezji, którymi rządzą trzy zasady: poezją epicką - "widzę i opisuję", liryczną - "czuję i opisuję", filozoficzną, zwaną także dydaktyczną - "myślę i opisuję". Autora tego wiersza interesuje - wszystko na to wskazuje - czwarty rodzaj poezji, ten natomiast stworzy tylko poeta, który jednocześnie widzi, czuje i myśli, co jest możliwe tylko wtedy, gdy pisze w natchnieniu. Tym samym Różewicz mówi nam, że poezja to nie zawód, lecz powołanie. To ważkie wyznanie, dokonane bowiem przez autora, który nie tak dawno jeszcze wyznawał: "staję się poetą kiedy skreślam słowa" (Przypomnienie w zbiorze zawsze fragment).

Porównując poszczególne utwory z części I to i owo z ich rękopisami zamieszczonymi w części II, staram się prześledzić drogę, jaką utwory te przebyły od rękopisu do druku, staram się też nie zapomnieć, że obydwie wersje, i pierwotna, i ostateczna, są równie ważne. Próbuję odczytać słowa, które poeta przekreślił w rękopisie, co oznacza w praktyce, że wersja wydrukowana jest krótsza od odręcznej, i przy okazji dostrzegam nie bez zaskoczenia, że wiersz boję się bezsennych nocy rozrósł się w druku aż o 25 linijek. Również nie bez zdziwienia konstatuję, że na kartce, na której powstał jeszcze jeden dzień, poeta innym rodzajem długopisu zaczął szkicować jeszcze jeden wiersz; jego początek: "przebił mnie / oścień / o świcie" niewykluczone, że stal się początkiem jeszcze jednego dnia, jako: "wstawał / ślepy dzień / bez świtu światła / zacząłem wstawać / razem z nim", ale głowy nie daję, która wersja jest wcześniejsza. Faktem jest, że tych trzech linijek poeta nie przekreślił. Przekreślił natomiast zapisane niżej dwa fragmenty, oddzielone poziomą kreską, z których zwłaszcza ten pierwszy robi mocne wrażenie i warty jest przytoczenia:

na mnie wiersz

nie spada

jak światło na

Szawla

ani gołębica

ja wiersz

buduję

od fundamentów

ruiny

ruiny

Tadeusz Różewicz jest poetą, który na ruinach poezji od blisko siedemdziesięciu lat codziennie od nowa, od fundamentów cierpliwie buduje dom poezji, nowej poezji, jakiej jeszcze nie było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji