Artykuły

Kara boska?

Kiedy w poznańskim Teatrze Nowym odsłoni się kurtyna, nic nie wskazuje, że przed oczyma widza rozegra się "Nie-Boska Komedia" Zygmunta Krasińskiego. W tle widać fasadę jakiejś piętrowej, klasycystycznej willi albo może pałacyku, a z przo­du - mały dziedziniec okolony z boków suszącymi się przeście­radłami. Ot, typowo włoska sceneria - można by pomyśleć. I raczej prędzej należałoby się spodziewać Garibaldiego z dwurur­ką niż polskiego arystokraty z lulką w zębach. Ale zaskoczenie potęguje jeszcze fakt, że z boku stoi sztaluga, przy której ja­kiś typ usiłuje przenieść na płótno swoją mesjanistyczną wizję. A z przodu leży sobie na ziemi, wygodnie podparty, hrabia Hen­ryk i najspokojniej w świecie kurzy fajkę. Widzów to intryguje, bo takiej sztuki dotąd nie znali. Na dodatek w drzwiach willi ukazują się dwie tajemnicze postaci w karnawałowych ma­skach. Ale wszystko zaczyna się klarować, kiedy popatrzymy na scenę przez pryzmat biografii Krasińskiego.

Wiadomo, że przez wiele lat przebywał we Włoszech. Można zatem przyjąć, że ta willa to pensjonat, w którym mie­szkają artyści, piszą, malują, recytu­ją, dyskutują, a może nawet bawią się w teatr. Niewykluczone więc, że te białe parawany to ani suszące się prześcieradła, ani mur okalający dziedziniec willi, ale zaimprowizo­wane kulisy, w których artyści coś tam sobie improwizują. Może Kra­siński wciela się w rolę hr. Henryka, może tworzy właśnie kolejne partie swojej "Nie-boskiej".

Faktem jest i to, że poeta był we Włoszech także kuracjuszem. Może więc ta willa to zakład leczniczy (i stąd te parawany?). Może kurując się tam, pisze swój dramat. Może ma jakieś halucynacje, bo chyba pali (w przedstawieniu poznańskim) coś odurzającego (zwykle tłumaczono wi­zje autora ,,Nie-Boskiej" chorobli­wym stanem jego nerwów). A może to willa bankiera, który siada wła­śnie przy stoliku i prawi o pienią­dzach, dziwiąc się, że Bóg potrafił bez nich stworzyć świat.

Tymczasem owa tajemnicza dama, która zjawiła się na początku, urze­ka i pociąga Henryka. Jest kobietą z krwi i kości, a nie jak u Krasińskie­go zjawą, omamem, wymysłem sza­tanów. Dla niej Henryk opuści swo­ją żonę i będzie miotał się między lo­jalnością a zauroczeniem. Wkrótce zresztą owa zjawiskowa kobieta (An­tonina Choroszy) zajmie u boku hra­biego miejsce jego zmarłej żony (Agnieszka Różańska). Nota bene re­żyser Krzysztof Babicki dowartościo­wał obie panie: ta pierwsza nie jest narzędziem w ręku szatanów, tę dru­gą stać na głębszą refleksję.

Trzeba tu od razu zaznaczyć, że nie ma w tej po­znańskiej "Nie-Boskiej" wielkich wi­zji romantycznych, oszałamiających efektów widowiskowych, tłumu sta­tystów i zmieniających się co rusz dekoracji. Oglądamy raczej dramat kameralny, realistyczny i psycholo­giczny zarazem. Reżyser kondensuje "Nie-Boską", rozgrywając ją w jednej tylko scenerii - owej klasycystycznej willi. Najpierw jest ona pen­sjonatem, potem mieszkaniem poety, nieco później sztabem rewolucyjnym, wreszcie ostatnim miejscem oporu hr. Henryka i,,starego świata", a na końcu kwaterą główną wodza rewo­lucji - Pankracego.

Nie ma w tej inscenizacji ani re­wolucyjnych pochodów, ani szubie­nic, ani misteriów ,,nowej wiary", ani plenerów, ani wież zamkowych, ani ruin kościoła ani tym podobnych anachronicznych już elementów XIX-wiecznej apokalipsy. Ale jednocześnie ten realistyczno-psychologiczny spektakl ma coś z moralitetu i dramatu poetyckiego zarazem. Na­wet metafizyczny wymiar. I wcale nie odnosi się wrażenia, że ten utwór powstał pod piórem romanty­ka. Odznacza się też spektakl zwar­tą dramaturgią, konsekwencją i przejrzystością myślowego wywodu, a także umiejętnością budowania nastroju z pomocą także świetnych efektów dźwiękowych (Stanisław Ra­dwan).

Ale wracając do scenicznych zda­rzeń: oto w spektaklu Babickiego hr. Henryk ma koszmarny sen, w którym jego dom zajmuje komitet re­wolucyjny (który kojarzy się z Rewo­lucją Francuską), pokazany jako gniazdo bezwzględnych i interesow­nych jednostek. W rewolucyjnym sztabie dwaj ordynansi golą genera­ła, będącego na usługach rewolucji, a jeden z głównych przywódców - Le­onard - wraz z adiutantami urządza sobie orgietkę (nie najlepsza to sce­na). Henryk w swej wizji dostrzega tu swoją wyidealizowaną kochankę, która oddaje się Leonardowi, i swo­ją zmarłą żonę, która z lokajami swawoli.

Wkrótce w opuszczonej już willi, kiedy rewolucjoniści są tuż, tuż, w ciemnej czeluści korytarza pada od kuli synek Henryka, a on sam zginie między owymi,,prześcieradłami" jak Maciek Chełmicki u Wajdy. A w fina­le, kiedy obaj przywódcy rewolucji pozostają sami, przez górne okno, ziejące dotąd pustką i ciemnością, przenikać zaczyna światło. Jakaś niewidzialna siła zamyka okienni­ce, a ich ramy tworzą zarys krzyża, który coraz silniej promieniuje ja­snością. Dla młodego Leonarda są to tylko promienie słoneczne, ale dla Pankracego - jakiś nadprzyrodzony znak, jakiś ślad istnienia Boga, który go oślepia i uśmierca.

Scena ta jest teatralnie bardzo su­gestywna, efektowna i oryginalna. Ale i tak objawia się - jak u Krasiń­skiego - na zasadzie deus ex machi­na. Zwłaszcza w tym realistycznym i zracjonalizowanym przedstawieniu. Dziwna to rzecz, że znak krzyża - symbol przecież także poświęcenia i miłosierdzia - działa jak karząca ręka starotestamentowego Jahwe. Od­powiada to może moralitetowej au­rze przedstawienia (grzesznik musi ponieść karę), ale chyba nie odczu­ciom współczesnego widza. W żaden jednak racjonalny sposób nie tłuma­czy reżyser, co oznacza ta nagła klę­ska Pankracego i co stało się jej przyczyną. Kontentuje się w gruncie rzeczy interwencją Opatrzności, którą widz ma prawo odbierać w kategoriach kary bożej i cokolwiek dewocyjnego finału. W takim jednak przedstawieniu publiczność musi uwierzyć nie w symbol, ale w ducho­wą klęskę Pankracego.

Tak czy owak, podoba mi się spo­sób teatralizacji "Nie-Boskiej" i ujął mnie ludzki wymiar postaci. Henryk Mirosława Konarowskiego jest żywy i autentyczny w swych odruchach i reakcjach, w swoich słabościach i wątpliwościach, w swoich udrękach i pesymizmie. Bardzo też interesują­co pokazał Pankracego (w scenie roz­mowy z Henrykiem) Mariusz Sabiniewicz, ale szkoda, że wcześniej ro­bił nazbyt demoniczne miny.

Ujęło mnie w tym przedstawieniu to, że tak wyraziście ukazuje różne postawy i poddaje je osądowi widza. Mam tu na myśli postawy, które nie są obce nam współczesnym, jak ego­izm i egotyzm, jak wierność złej sprawie czy budowanie nowego ładu na nienawiści czy przemocy, jak lek­ceważenie zasad i wartości uniwer­salnych.

Czy "Nie-Boska Komedia" Krasiń­skiego jeszcze kogoś dziś obchodzi? Czy jest tylko martwą lekturą liceal­ną, świadectwem XIX-wiecznych ro­mantycznych obaw? Czy na poznań­skiej scenie potrafi unieść współcze­sne przesłanie czy też jest tylko udaną sceniczną realizacją utworu? Na te pytania widz sam musi znaleźć odpowiedź. Kara boska z tym Kra­sińskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji