Artykuły

Gwiazdy pod jednym dachem

- Zna pani "Czarodziejską Górę"? - pyta Zbigniew Umiński, aktor i reżyser - jest tu coś z jej atmosfery. Do Skolimowa zabrał ze sobą tę książkę Tomasza Manna - pisze Barbara Gruszka-Zych w Gościu Niedzielnym.

Każdy z nas układa tu sobie życie według własnych chęci - opowiada Umiński, od kilkunastu lat rezydujący w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. - Ale przychodzi czas, kiedy ciało odmawia posłuszeństwa, a wtedy przechodzi się na łóżko do "szpitalika" na parterze, i już wiadomo, że jest się na mecie. Nie ma alternatywy. Trudno, żeby pielęgniarka biegała do chorego na trzecie piętro. Każdy z 40 rezydentów ma pokój pokazujący jego charakter. Powstały z fragmentów dawnych mieszkań i z tego, co zostało w spadku po kolegach. Wnętrze przypomina pałac, bo antyki z duszą przywozili tu znani artyści. Inaczej przegląda się w lustrze po Danucie Rinn, wkłada ubrania do szafy po Jerzym Szaniawskim czy kładzie kubek na stole, który przekazała lekarka Stefana Jaracza.

- Jeżeli istnieje niebo, to będzie w nim Skolimów - jest przekonany Umiński. - Tylko tam nic nas nie będzie bolało - mówi. Właśnie zbiera się do wyjazdu do Warszawy, żeby popracować w bibliotece. - Niektórzy zazdroszczą mi, że mogę tam jechać o własnych siłach - uśmiecha się, W domu, gdzie średnia wieku mieszkańców wynosi 88 lat, to powód do zadowolenia. - To dom weteranów, bo praca w teatrze jest rodzajem walki - uważa Umiński. - Sam walczyłem o scenę dla Teatru Lalki i Aktora "Kasperek", którym kierowałem przez kilkanaście lat w Rzeszowie, o możliwość występów w nowych miejscach - wylicza. I dodaje, że nie żałuje wyboru tego przytułku. - Słowo "przytułek" ma związek ze słowem "przytulić" - mówi. - Przytulenie to piękna rzecz. Tutaj to potrafią.

AKTORSKA RODZINA

Dom Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie powstał z inicjatywy aktora Antoniego Bednarczyka. Budowę sfinansowano ze składek członków ZASP-u, darowizn miłośników teatru i samych artystów. Swój majątek przekazała m.in. Pola Negri. Pierwsi pensjonariusze wprowadzili się w kwietniu 1927 r. Budynek przetrwał II wojnę tylko dlatego, że prowadząca go s. Maria Aniela Nietzche, znająca niemiecki, podsłuchała rozmowę hitlerowców, że mają go zająć, i w nocy wyprowadziła pensjonariuszy i rozlokowała ich po okolicznych domach. Kiedy w tym miejscu powstał szpital położniczy dla ich żon, pomagała im w jego funkcjonowaniu, prowadząc magazyn. Kiedy wkroczyli bolszewicy, przez zaskoczenie wprowadziła dawnych mieszkańców i dom znów cudem przetrwał. W 1932 r. zarząd ZASP poprosił o posługę w nim siostry ze Zgromadzenia Wynagrodzicielek Najświętszego Oblicza. Tylko na niecały rok za PRL-u opuściły dom, ale po interwencji podopiecznych u prymasa S. Wyszyńskiego wróciły.

- Emerytowani aktorzy potrzebowali swojego miejsca - opowiada dyrektor Grażyna Grałek.

- Przed wojną musieli używać pseudonimów, bo rodzina się wstydziła, że pracują w tym zawodzie. Po wojnie młodzi aktorzy byli rzucani z teatru do teatru, z jednego krańca Polski na drugi, a na starość nie mieli gdzie się zatrzymać. Wielu rezydentów ma rodziny, ale wybiera pobyt tutaj. Najbliżsi nie chcieli tu puścić aktorki Ireny Górskiej-Damięckiej, ale ona się uparła, że to jej dom, bo należy do wielkiej rodziny aktorskiej, - To dom artystów scen polskich, a nie zakład opieki - podkreśla pani dyrektor. - Pensjonariuszy obsługuje 14 pań pokojowych. Śniadania i kolacje podawane są do pokojów. Na obiad wszyscy schodzą do jadalni ubrani, umalowani, nigdy w kapciach. Na swoje urodziny każdy może zamówić ulubione menu. Mają swojego doktora Tadeusza Pawełasa, który żartuje, że jest konserwatorem zabytków. Przy wejściu wisi skrzyneczka na codzienne zamówienia. Jedni chcą kupić owoce, inni szminkę do ust. Raz w miesiącu wyjeżdżają do teatru, opery i na zakupy. Stale odwiedzają ich młodsi koledzy. Po radę do prof. Marii Tomaszewskiej przyjeżdżali Bajor, Górka - mówi pani dyrektor. Czynni zawodowo koledzy przedstawieniami czy festynami wspierają utrzymanie placówki. Ale i tak jest drogie i dofinansowuje je gmina. Od roku część pokoi wynajmowana jest ludziom innych zawodów.

KOBIETA PRACUJĄCA I INNI

Starzy aktorzy spotykają się z uczniami w szkołach. Niektórzy nadal startują w castingach, grają w filmach. W "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta, opowiadającym o codzienności domu, występowała większość rezydentów.

- Robimy wszystko, aby pobyt w Skolimowie nie był oczekiwaniem na przejście do domu Ojca - mówi Grażyna Grałek. Podopieczni chwalą, że im matkuje. Jest po teologii, a konkretnie biblistyce, ale rozpoczęła tu pracę jako pielęgniarka. Mieszkały tu wtedy: Irena Netto, Stenia Kornacka - aktorka z "Reduty", Tadeusz Kondrat - ojciec Marka Kondrata, Maria Modzelewska - gwiazda, dla której Hemar pisał sztuki i wiersze. Po roku panią Grażynę poproszono, żeby poprowadziła dom. Najpierw jako zastępca dyrektora, potem dyrektor. W sumie zrobiło się z tego 25 lat. Mieszka na miejscu i sama wszystkiego dogląda. Nie ma określonych godzin urzędowania. - Pracując tu, trzeba wiedzieć, że się służy - podkreśla. - Trzeba umieć akceptować tak wiele indywidualności.

Im większym artystą ktoś jest, tym jest skromniejszy - ma pewność. Irena Kwiatkowska mieszkała tu do 97. roku życia. Zawsze uśmiechnięta, grzeczna, lubiła spacery. Z okna na ogród widać "jej" ławeczkę, na której siadała, by obserwować przyjeżdżających.

- Kiedy ją pytano, jaka jest recepta na długie życie, odpowiadała, że wystarczy mieć czyste sumienie - wspomina pracownik socjalny Sławomira Pisarska, która z podopiecznymi jest na ty. Rwała się do pomocy przy sprzątaniu ze stołu. "Jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję" - usprawiedliwiała się. Nieraz dosiadała się do rozmawiających przy stole i zachwycała słuchaczy mistrzowską interpretacją "Ptasiego radia" Tuwima. Jak nie mogła sobie poradzić z odpięciem korali, nie krępowała się poprosić o pomoc ochroniarza. - Bardzo lubiła towarzystwo - wspomina Zbigniew Umiński.

- To był dla mnie zastrzyk optymizmu. Czy się chciało, czy nie, umiała tak spointować rozmowę, że trzeba było się roześmiać. W centrum domu jest kaplica, w której codziennie Mszę św. odprawia rezydujący tu ks. Kazimierz Orzechowski. Najpierw sam był aktorem, później przez lata kapelanem aktorów. - Co ten Kaziu mówi? - czasem pytała głośno podczas Mszy Irena Kwiatkowska. - Ten dom jest dowodem na to, że starość można przeżyć w pełni, mając plany na przyszłość - uważa Umiński, który po walce z rakiem i długiej rekonwalescencji dopiero tu poczuł się bezpiecznie. Tylko nie należy się smucić i załamywać. Mieszkająca tu Danuta Rinn założyła nawet "Klub zadowolonych", w którym nie można było na nic narzekać.

PODRÓŻ DO SIEBIE

Janina Romańska, kontralt, przez 30 lat śpiewająca w Operze Wrocławskiej, od 16 lat w Skolimowie, przyjęła za życiową dewizę poszukiwanie harmonii.

- Ze wszystkimi żyję w zgodzie - mówi. - Przedtem ja pomagałam innym, teraz mnie pomagają. Tu jest doskonale, nawet z fotelem można wjechać do wanny i tam człowieka umyją - opowiada. Docenia to, bo nogi odmawiają jej posłuszeństwa. - Waldorff mówił, że na starość Bóg bije po nogach albo głowie. Ja dostałam w nogi - śmieje się. Urodziła się w Warszawie. Podczas powstania walczyła w oddziale saperów i była pielęgniarką. Przeszła kanałami od Powiśla do Śródmieścia. - Jestem dzielny wojak Szwejk! - żartuje. W Operze Wrocławskiej śpiewała wszystko. - Partie "Carmen", "Aidy", "Trubadura". Na wołowej skórze miejsca by brakło - mówi. W swoim pokoju otoczona obrazami męża, ubrana w pastelowe kolory, wygląda, jakby przed chwilą zeszła ze sceny. Nie kryje, że ma 89 lat, żyje na lekach, ale nadal króluje urodą. - Jestem sama jak palec, po śmierci męża mieszkałam w Krakowie 10 lat z psem - opowiada. - Nie marzyłam, że znajdę drugą rodzinę. I choć mam miejsce wykupione na cmentarzu na krakowskim Salwatorze, to się położę w Skolimowie.

Zofia Perczyńska, mieszkająca tu od 6 lat, debiutowała w 1946 r. w "Homerze i Orchidei" Gajcego razem z Krafftówną, Potem grała wszystkie ważniejsze role w teatrze Wybrzeże, Studio w Krakowie, w Teatrze im. Jaracza w Łodzi.

- Lubiłam role charakterystyczne - zwierza się. - A i dziś coś chciałabym zagrać, ogłaszam się w agencji "Gudejko". Może jakąś zwariowaną babcię - mam duże poczucie humoru - mówi. Pokazuje zdjęcia Mieczysławy Ćwiklińskiej. W "Panu Jowialskim" pani Zofia grała Helenkę, a Ćwiklińska - Szambelanową. "Wiośnianej Helence na pamiątkę od macochy" - napisała młodej aktorce gwiazda. Przyjaźniła się z wieloma innymi wielkimi. Sempoliński był świadkiem na jej ślubie. Grała córkę Opalińskiego w "Mieszczanach" Gorkiego. Ma dwoje dzieci, które ją odwiedzają, ale wybrała Skolimów, - Tylko mi żal, że już tylu kolegów odeszło - Wojtek Gruca, Zofia Wilczyńska... - zamyśla się.

- W życiu najważniejsza jest miłość. Miałam szczęście jej doznać - dodaje i wzbrania się przed robieniem zdjęć: - Na to była pora 50 lat temu.

Bożenę Mrowińską wszyscy pytają, czy nie za wcześnie tu zamieszkała. Ma figurę nastolatki i młode oczy, ale przyznaje się do 70 lat. W "Śnie nocy letniej" Tomaszewskiego grała główną rolę Tytanii. "Porwałem się na to, bo wiedziałem, że mam ciebie" - powiedział jej wybitny reżyser. Pracowała też z Grotowskim. Występowała w całej Polsce: od Lublina przez Wałbrzych po Gniezno. W monodramie "Solo na dwa głosy" Kempińskiego wcieliła się w skrzypaczkę chorą na SM. W stanie wojennym grała w sztukach Wojtyły. Wymienienie jej ról zajęłoby kilkanaście stron zapisanych maczkiem. - Moje życie prywatne było ubogie. To teatr był jego sensem - przyznaje. Pracę na scenie zakończyła monodramem "Podróż do siebie". - Tutaj też ją kontynuuję - uśmiecha się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji