Artykuły

Wulgarystka magiczna

- Chcę spróbować wsłuchać się w demony, które we mnie siedzą i zapomnieć o uporządkowaniu. Nie jest to łatwe - mówi MARIA PESZEK, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Foyer: Skąd przychodzi pomysł na piosenkę?

Maria Peszek: Kieruję się zmysłami.

F: Co masz na myśli?

MP: Na przykład deszcz. Kiedy pada, chce mi się kochać. To jest tak silne, że postanowiłam o tym napisać. Powstała piosenka "Mania w deszczu do kochania".

F: Masz pomysł, siadasz przy komputerze i piszesz?

MP: Jest zupełnie inaczej. Wszystkie teksty na moją pierwszą płytę napisałam z przyjacielem, poetą Piotrem Lachmanem. Każdy z nas siedział przy swoim komputerze, w swoim domu, porozumiewaliśmy się mailami. Wymyślałam jakiś fragment i wysyłałam do niego. On dorzucał swoje trzy grosze, bo uważał na przykład, że z deszczem kojarzą się zupełnie inne sprawy, ja się kłóciłam, poprawiałam i obrabiałam pod względem rytmicznym, tak, żeby udało się ten tekst zaśpiewać. Nie wyobrażam sobie, że piszę sama. Jest kilka piosenek, z których jestem bardzo dumna, a powstały z wygłupu, kłótni z Piotrem. On chciał napisać coś głęboko uduchowionego, a ja mu wysłałam zdanie "Nie mam czasu na seks"

F: Dużo jest tych maili?

MP: Kilkaset.

F: Można by to wydać.

MP: Myśleliśmy o tym. Różne są te listy, niektóre pełne wulgaryzmów. Niektóre - bardzo intymne. Dlatego Piotr uznał, że mogę je wydać dopiero po jego śmierci. Kiedy się wspólnie tworzy, trzeba zapomnieć o tym, że są rzeczy, o których nie wypada mówić.

F: Ta przyjaźń rozwija się dzięki pisaniu?

MP: Tak, karmi się pisaniem. To trwa lata. Wcześniej wysyłaliśmy do siebie listy pocztą. Stworzyliśmy osobny świat, trochę wymyśliliśmy siebie nawzajem... W takiej sytuacji można sobie powiedzieć wszystko, znikają ograniczenia.

F: Do kogo jeszcze piszesz?

MP: Do mojej przyjaciółki - Toni Grzegorzewskiej, bo nie mamy czasu, żeby się spotkać. To są zupełnie inne listy. Takie monologi, często na temat tego, co nas denerwuje. Ona fantastycznie pisze, trochę jak Coltes. To wszystko jest trochę przesadzone, fikcyjne. Z Piotrkiem Łazarkiewiczem wysyłamy do siebie półangielskie-półpolskie maile.

F: Są wyrażenia, które lepiej brzmią po angielsku?

MP: Na przykład "to be blue". Piękne dźwięki. I jak to przełożyć? "Jest mi smutno"? To nie to samo.

F: Masz ulubione słowo?

MP: Rolorek.

F: Co takiego?

MP: Rolorek. Nie wypada tłumaczyć. Wydaje mi się fajny. Choć trudny do wypowiedzenia. Rolor.

F: Dużo słów wymyśliłaś?

MP: Jako dziecko - tysiące. Ostatnio, podczas pracy nad płytą - pieprzoty i pochuje. Lachman powiedział, że nienawidzi mnie za to, że ja wymyśliłam pieprzoty, nie on. Był załamany. Pochuje też są niestety moje.

F: Jesteś fanką Leśmiana?

MP: Raczej Schulza. Ojciec czytał mi jego opowiadania w dzieciństwie. Zostało we mnie, że można wymyślać słowa. Tylko że ja tworzę pochodne wulgaryzmów. Przyszło mi do głowy, że chciałabym stworzyć coś takiego, co nazywałoby się wulgaryzmem magicznym.

F: Byłabyś poetką wulgaryzmu magicznego.

MP: Chciałabym. Nie ma czegoś takiego. Chociaż... Fisz czasem idzie w tym kierunku.

F: Ale on nie nazywa tego wulgaryzmem magicznym.

MP: Jednak nie może tak być, że wymyślę nazwę nurtu i potem nie będę w stanie go tworzyć. Dwa wyrazy to jeszcze za mało.

F: Jest już fundament.

MP: Pasowałoby to do mnie. Wciąż walczę z liryzmem, który, moim zdaniem, widać we wszystkim, co robię. Nie mogę oglądać teatrów telewizji, w których gram - wydaje mi się, że to jest takie... za liryczne. A staram się, żeby było inaczej. W "Martwej królewnie" na przykład wydawało mi się, że zagrałam straszne zwierzę, a potem patrzę, a to jakaś liryczna, biedna księżniczka. I pewnie dlatego te wulgaryzmy są mi potrzebne. Czasami mam wrażenie, że jestem grzeczną uczennicą, że wszystko chcę odrobić, chcę się przygotować, układam sobie elementy roli, zapisuję. Ze strachu. Ale potem, chociaż się tego boję, zdaję się na intuicję. Dopiero tworzenie muzyki uświadomiło mi, że porządkowanie wszystkiego jest zabójcze. Metody aktorskie zniechęcają mnie, nie wierzę w nie. Nie wierzę w zapisywanie na kartkach monologów wewnętrznych. Tak mnie to zmęczyło, że teraz, pracując nad spektaklem, mam ochotę okichać te wszystkie przygotowania. Chcę spróbować wsłuchać się w demony, które we mnie siedzą i zapomnieć o uporządkowaniu. Nie jest to łatwe.

F: Dlaczego?

MP: To się bierze ze strachu, z dobrego wychowania, z tego, że pochodzę z domu, w którym zawsze byli aktorzy, a ja uczyłam się od nich, że ten zawód pociąga za sobą raczej odpowiedzialność niż chaos. Wydaje mi się, że dzięki projektowi "Miastomania" mogę zacząć pracować inaczej, że to będzie bliskie temu, co robię z Elektrolotem - podczas koncertów zaczyna się muzyka i nie wiem, co się stanie, nie wiem, jakie będzie światło, jak długo będzie trwał ten występ... Czerpię tylko z siebie. Pomyślałam, że powinnam iść właśnie w tę stronę - skupić się tylko na sobie, na moim ciele, na dźwiękach, odrzucić najpiękniejsze układy choreograficzne, pozy, w których można się ustawić i czuć bezpiecznie. W takim myśleniu utwierdziła mnie lektura "Biografii Duchampa". Poraziło mnie, ile jest w tej książce spostrzeżeń, które właśnie teraz są mi bliskie.

F: Na przykład?

MP: Najbardziej postrzeganie dzieła sztuki jako tylko w części zależnego od twórcy. Właśnie tak myślę o moim projekcie. Dopiero widz wchodząc w reakcję z jakimś utworem ostatecznie decyduje, czy to jest dzieło, czy nie. Można powiedzieć, że w ten sposób zwala się odpowiedzialność na widzów, ale mnie to, co Duchamp twierdził, uspokoiło. Czułam się w moich poszukiwaniach takim rozbitkiem i nagle przeczytałam całe zdania, z którymi się zgadzam. Pomyślałam, że nie trzeba tego projektu zamykać, pozwolić widzowi wejść w świat spektaklu i współtworzyć go. Myślałam też o czymś, co przypomina zielone pudełko Duchampa - "Panna młoda rozebrana przez swoich kawalerów, jednak" powstawała przez osiem lat i potem doszło do tego pudełko. Znalazły się w nim strzępy różnych notatek, które powstawały przez cały czas pracy nad tym dziełem. Myślałam, żeby programem do przedstawienia "Miastomania" była koperta, do której wrzucony jest na przykład mail do Piotra Lachmana dotyczący tekstu "Mam kota na gorącym dachu mojej głowy" albo bilet, na którym przejechałam na próbę... Pomysł podobny do pudełka Duchampa.

Strasznie mnie zastanawia, dlaczego on w pewnym momencie zdecydował przestać być artystą, postanowił zajmować się tylko szachami.

F: Może kłamał.

MP: Prawdopodobnie. Był zjawiskiem w sztuce, wymyślonym przez samego siebie.

F: A ty wymyśliłaś już wizerunek, z którym będziesz promować płytę?

MP: Kiedy tylko zaczęłam pracować nad pierwszymi piosenkami, marzyłam o teledysku, wyobrażałam sobie, jak powinnam wyglądać, zaplanowałam duże zjawisko, którego początkiem będzie pierwsza płyta i towarzyszący jej spektakl. Chciałabym, żeby stało się ze mną coś takiego, jak z Grace Jones, Meredith Monk, Bjork - stworzyły światy, za którymi się tęskni, kiedy o nich nie słychać.

F: Każda z nich pisze dla siebie piosenki. Było oczywiste, że jeśli zaczniesz pracować nad płytą, sama napiszesz teksty?

MP: Na początku myślałam, że powinnam śpiewać coś doskonałego, na przykład wiersze Cummingsa, ale producent - Wojtek Waglewski, powiedział, że napisze kompozycje pod warunkiem, że ja napiszę teksty. Jego zdaniem muzyka, o której myśleliśmy, wymagała osobistych tekstów. I tak zaczęłam pracować w fabryce, w której tworzy się ze słów, dźwięków i rytmów. Pewne formy są tu preferowane, na przykład litania. Zawsze wiedziałam, że chcę, żeby na tej płycie była jakaś litania.

F: Jest też modlitwa "Miły mój, ty zawsze przy mnie stój".

MP: Pytałam różnych ludzi, którzy piszą, jaka jest tajemnica dobrego tekstu piosenki i dowiedziałam się, że dobra piosenka musi mieć szlagwort, czyli coś, co wpada w ucho. Rozpoczęłam poszukiwania szlagwortów, wymyśliłam kilkanaście i jednym z nich jest "Miły mój, ty zawsze przy mnie stój, we śnie, na jawie, spotkajmy się na kawie."

F: O kim piszesz?

MP: Bohaterka tych tekstów ma na imię Mania, żyje w mieście i wierzy, że ono jest żywą istotą - może nienawidzić, kochać, uwodzić... Żeby nie zgubić się w miejskim gąszczu, kieruje się znakami drogowymi. Ale patrzy na nie w dziwny sposób - strzałka w prawo nie zawsze znaczy skręć w prawo, ale na przykład przefikołkuj albo przeskocz, pasy mogą być szyfrem, którym miasto do nas mówi albo śpiewa, bo ono cały czas tworzy muzykę. Miałam kiedyś pomysł, żeby nagrać utwory skomponowane z takich miejskich dźwięków. A potem zobaczyłam film "Tańcząc w ciemnościach", który wstrząsnął mną z wściekłości, bo na mój pomysł równolegle wpadł von Trier.

F: Niektórym przypominasz Bjork, która zagrała w tym filmie główną rolę.

MP: Te skojarzenia mogą dotyczyć tego, co robię z zespołem Elektrolot - to jest dla mnie eksperymentalnia, w której wypróbowuję różne dźwięki. Jeśli ktoś nie śpiewa wyrazów, piosenek, tylko działa jak instrument, może być kojarzony z Bjork. Ale z niej wylewa się wulkan dźwięków, jej śpiewanie jest bardzo ekspansywne, a ja - tak mi się wydaje - śpiewam pod grubą warstwą lodu. W moich piosenkach nie ma ani jednego momentu, w którym pękam, jestem szalona, głęboko oddycham. Wszystko jest introwertyczne.

F: Podobnie śpiewa Stina Nordenstam.

MP: Stina jest mi bliższa. Wojtek Waglewski bardzo namawiał mnie do powściągliwości. Nie mogłam tego zrozumieć. Myślałam, że na pierwszej płycie trzeba się pochwalić, jak świetnie potrafi się śpiewać. Teraz rozumiem, że niekoniecznie. Ale wtedy trzeba mnie było pod ten lód wepchnąć.

F: A co robiłaś na Alasce 10 lat temu?

MP: Między innymi uczyłam się śpiewać. Wyjechałam tam na roczne stypendium. Studiowałam różne rzeczy. Na lekcje emisji głosu chodziłam do olbrzymiej, rubasznej Murzynki. Tłumaczyła, jak zrobić, żeby głos wydobywał się na z palca albo z łokcia. Byłam w chórze jazz singers, uczyłam się improwizacji na pianinie. Chodziłam też na zajęcia z aktorstwa - to się nazywało experimental acting i uczono nas tam metody Grotowskiego, Kantora Oczywiście wszyscy pytali mnie o Grotowskiego. A ja mówiłam, że mój ojciec był w jego komunie, co nie jest prawdą. W ogóle bezustannie kłamałam: że jako dziecko grałam u Kantora albo że ktoś z rodziny grał. Któżby to mógł sprawdzić na Alasce? Kłamałam na potęgę. Chciałam zdobyć pracę jako organistka w kościele. Pomyślałam, że przecież gram na fortepianie i to nieźle. Jakiegoś Bacha zagram i oni padną. Zapomniałam, że w organach trzeba przecież jeszcze naciskać pedały, więc się nie udało. Ale jak uczyłam dzieci bogatych ludzi grać na pianinie, kłamałam, że jestem z rodziny Chopina. I wierzyli.

F: Więcej płacili?

MP: Jasne. To był szalony rok. Wtedy wydawało mi się, że wszystko jest możliwe. Pojechałam na kilka dni do Nowego Jorku i myślałam, że kiedy będę przechadzać się ulicami, ktoś podejdzie do mnie ze scenariuszem. Marzyłam, żeby pójść do Metropolitan Opera na premierę opery z Teresą Stratas. I poszłam bez żadnego zaproszenia, bez jakichkolwiek pieniędzy na bilet. Odstrzeliłam się w suknię i stałam przed wejściem Przyszedł jakiś pan i powiedział, że ma wolne miejsce. Weszłam z nim, siedziałam w fantastycznym miejscu. Rok na Alasce bardzo mnie zmienił. Utwierdziłam się tam w przekonaniu, że jeśli czegoś naprawdę chcesz, to stanie się to na pewno. Choć nie była to tylko przyjemna przygoda - warunki klimatyczne są tam straszne, poza tym samotność... Ale apetyt na życie bardzo mi się tam rozwinął.

F: Nie wierzę w tę samotność przez cały rok.

MP: Oczywiście natychmiast zakochał się we mnie Amerykanin i ja się w nim zakochałam straszliwie. Był dużo starszy. Do tej pory się przyjaźnimy. Potem przyjechał do Polski, prowadził program w radiu, był dziennikarzem telewizyjnym. Niektórzy do tej pory myślą, że jestem jego żoną.

F: Jak się nazywa?

MP: Brian. Chciałam pracować w radiu, więc poszłam do jakiejś rozgłośni i nakłamałam, że w Polsce jestem znaną dziennikarką radiową. Bez żadnych przesłuchań dostałam swoje pasmo. Pewnego dnia zadzwonili, żeby powiedzieć, że mam do poprowadzenia audycję. Ponieważ grywałam w radiu jako dziecko, wyobrażałam sobie, że to będzie tak, że włączą mi mikrofon, a ja będę tylko mówiła. A zobaczyłam przed sobą całą konsoletę z setkami guziczków. W studiu był Brian. Zaczepiłam go: "Bardzo się cieszę, że jesteś, bo powiedziano mi, że nauczysz mnie "how to radio". Został i nauczył mnie. Prowadziłam audycję "Bzowe chwile", byłam głosem z dalekiego kraju. Program nadawano o świcie. Bo jak się zorientowali, że nie jestem w tym mistrzynią, dali mi czas o takiej porze, żeby nikt tego nie słuchał.

F: Co puszczałaś?

MP: Przeżywałam wtedy fascynację Kate Bush i Red Hot Chili Peppers - takie nietypowe zestawienia. I jakieś zespoły lokalne.

F: Podobało się?

MP: Szefom stacji nie bardzo, ale ludzie dzwonili z pytaniami, kto ma taki dziwny akcent. A potem z Brianem założyliśmy centrum kultury - prototyp Fabryki Trzciny. On mieszkał w starej fabryce i wymyśliliśmy, że tam będzie działał zespół punkowy, w którym śpiewałam, będą wieczory teatralne, projekcje filmowe... I zaczęliśmy tworzyć takie centrum. Mieliśmy trochę problemów finansowych, bo wszyscy przyjaciele chcieli przychodzić za darmo. Podczas pobytu na Alasce działo się dużo rzeczy, które ukształtowały mnie artystycznie. Choć zajęcia eksperymentalnego aktorstwa dziś oceniam jako szemrane. Ale wtedy najważniejsze było nasze zaangażowanie, kiedy na przykład wystawialiśmy sztukę Arteaud, w której skorpiony wychodzą z penisów. Naprawdę staraliśmy się, żeby to jakoś pokazać. Wszystko było dzikie i pełne pasji. To ciekawsze niż jakieś bezpieczne zajęcia.

F: Chodziłaś na Alasce na lekcje pisania?

MP: Też. Raz nawet moja nowela wygrała w klasowym konkursie. Miała tytuł "Kąsając brzozy". Wydawało mi się, że wpadłam na genialny pomysł - chciałam opisać historię miłosną Briana i moją, zamieniając nas płciami: ja byłam cygańskim jeźdźcem Saldo, a on Sophie. Jury podziwiało słowotwórstwo.

F: Wygląda na to, że po prostu niestety masz talent. Pamiętasz swój pierwszy tekst?

MP: "Biała piosenka". To słynny utwór w mojej rodzinie. Istnieje nagranie, bardzo wczesne - nie mówię jeszcze "dż". Słowa są takie: "Śnieg pada, mleko, mąka". Mikołaj Grabowski, przyjaciel domu, wyjątkowo upodobał sobie ten utwór. Siedziałam przy stole i śpiewałam o białych rzeczach: "Cukier, prześcieradło, sól"

F: Wiesz, co to jest natchnienie?

MP: Zdarzają się takie sytuacje, w których chce się wziąć do ręki pióro i napisać o tym, co się dzieje. Na przykład jadę pociągiem, w którym jest ohydnie, brudno, zimno. Zapada zmierzch. Przedział jest pusty, siedzę w nim sama, ktoś wchodzi i nagle czuję, jakbym znalazła się z tą osobą w kapsule czasu. Patrzymy na siebie, jakbyśmy byli poza czasem, na takim bocznym torze, jak mówił Schulz. I na tym bocznym torze człowiek myśli, że mógłby spędzić z tą osobą całe życie, że odjedzie z nią w nicość... I chce to opisać, bo wydaje mu się, że zdarzyło się coś, co zdarza się tylko w kinie. Potem, na stacji, zapala się światło, wychodzą z pociągu, nigdy więcej się nie spotkają. Czasem zdarzają się takie kapsuły w czasie. Pozwalają mieć wiele żyć.

F: Zaczęłaś nowe życie?

MP: Myślę, że już nigdy nie będą taką samą aktorką, jaką byłam. Brałam udział w pierwszych próbach "Sinobrodego" w reżyserii Arka Tworusa. Nie zagram w tym przedstawieniu, bo nie udało się zgrać terminów - premiera będzie dokładnie wtedy, kiedy premiera płyty "Miastomania". Ale idea bardzo mi się podobała - Elektrolot pisze muzykę do spektaklu, ja z Elektrolotem śpiewam, a jednocześnie dostałam rolę piosenkarki, więc wszystko miało się połączyć. Podczas pierwszej próby przez sześć godzin siedzieliśmy przy stole. Myślałam, że zwariuję. Nie interesuje mnie teatr, w którym najważniejsze jest słowo, teatr bez fizyczności. Na koncertach wyzwala się we mnie jakaś pierwotna radość, coś, co pamiętam z najwspanialszych doświadczeń w teatrze. W teatrze to się zdarza bardzo rzadko, a na koncercie prawie za każdym razem. Więc kiedy ci moi koledzy usiedli, otworzyli egzemplarze, zapalili papierosy, poczułam, że już nigdy tak nie zrobię.

Rozmawiała Marta Strzelecka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji