Artykuły

Dyrektor, redaktor, obywatel

Nie wierzyłem, że się uda ocalić Nowaka. I podejrzewam, że Nowak też za bardzo nie wierzył w swoje pozostanie w Gdańsku. Raczej myślał o pozostawieniu jakiegoś wyrazistego testamentu artystycznego. Zostawić po sobie legendę człowieka, który wprowadził prowincjonalny teatr do ekstraklasy. Zostawić pamięć po bojowym repertuarze, centrum młodego teatru - pisze Łukasz Drewniak w Foyer.

Nowak jako człowiek z konkretną biografią i poglądami, brawurowy organizator artystycznego zamętu to postać barwna, choć niekoniecznie jednoznaczna. Tabela z aktywami i pasywami Nowaka, od 15 lat jednego z głównych rozdających polskiego życia teatralnego, nie przypadkiem pokrywa się z listą zdobyczy i klęsk rodzimego środowiska teatralnego. Gdańska awantura tylko potwierdza to sprzężenie.

Prekursor

Maciej Nowak studiował historię sztuki, aczkolwiek dyplomu nie zrobił. Do teatru wszedł jako krytyk. W 1983 roku w tydzień po maturze zaczął pisać recenzje do Sztandaru Młodych. Obracał się wtedy w środowiskach z pewnością niedysydenckich. "Mój ojciec był dyrektorem Departamentu Inwestycji w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego, potem Konsulem w Leningradzie." Mimo to był represjonowany: jeden z jego tekstów został zdjęty jako antypaństwowy. "Napisałem recenzję z przedstawienia "Żabka i lew" z Teatru Lalka. Cenzura wstrzymała publikację, bo uznano, że tekst wymierzony jest w naszych sojuszników. Bo niby kto jest żabka a kto lew?".

Przez kilka lat był na etacie w "Teatrze". Redagował Kalendarze Teatralne przy Dziele Dokumentacji ZASP-u. Jako młodemu, zdolnemu patronują mu Raszewski i Dejmek. Traktowano go albo z sympatią, albo z nieufnością, bo dla wielu ludzi z branży był kimś z zewnątrz, bez ugruntowanej teatrologicznej wiedzy. Pasjonat, nie badacz.

A jednak począwszy od 1989 roku Nowak funkcjonuje jako wręcz modelowy przykład kariery przedstawiciela pokolenia, które w dojrzałość zawodową weszło już w wolnej Polsce. "Rok ów" był dla tej generacji rokiem szansy, gwałtownej aktywizacji zawodowej, uruchomienia pokładów zaradności, zapełniania pustych miejsc. Nowak jako pierwszy dostrzegł możliwość stworzenia nowych opiniotwórczych pism na wąskim dotąd teatralnym rynku prasowym. Z pomocą Kazimierza Dejmka wywalczył u minister Cywińskiej pieniądze na niezależną gazetę teatralną.

"Goniec Teatralny" zaczął się ukazywać w marcu 1990 roku. Jego sukces przetarł drogę innym inicjatywom: "Notatnikowi Teatralnemu" (1991) i "Didaskaliom" (1994). Był sygnałem, że można stworzyć coś poza strukturami. Zapewniał wielu młodym autorom błyskawiczny start, opiniotwórczość, możliwość komentowania życia teatralnego w nowej formie. "Chciałem od początku robić "Gońca Teatralnego" jako gazetę dziennikarską a nie magazyn recenzji i esejów. Mówiłem, że jest to brukowiec teatralny. Chciałem pokazywać całą barwność życia teatru, relacjonować wszystko, co ciekawe, dynamiczne w teatrze i naokoło niego. To oznaczało również pisanie o rzeczach niewygodnych i plotkarstwo. Ale prof. Raszewski mówił mi, że ktoś, kto nie rozumie roli plotki w teatrze, nie może w ogóle zrozumieć na czym polega teatr i jego wewnętrzne rozwibrowanie".

Czas debiutu "Gońca" to był czas pełzającej rewolucji w polskich teatrach, zmian reguł ich finansowania, groźby likwidacji wielu scen, prób kategoryzacji teatrów przez minister Cywińską. "To była Wiosna Ludów w polskim teatrze" - twierdzi dziś Nowak i wylicza prawie 60 afer, które relacjonowali w swoim piśmie (afera w "Rozmaitościach" i na scenie opolskiej, zamknięcie teatru w Grudziądzu ). Robili reportaż ze strajku głodowego aktorów w Słupsku, bezskutecznie broniących teatr przed zamknięciem. Opublikowali demaskatorski tekst Krzysztofa Kopki o zagubieniu artystycznym najmodniejszego wówczas Teatru Witkacego w Zakopanem.

"Polemizowałem z modną wtedy tezą Jerzego Koeniga, że teatry we wszystkich miastach na "g" należy zlikwidować. Ciągle wierzę, że teatr należy do infrastruktury miejskiej jak szpital miejski, kościół, ratusz i daje społecznością miejskim godność i rangę kulturową". Jedna z czołówek "Gońca" nosiła wówczas tytuł; "Cały teatr w ręce rad!" Był to efekt zadowolenia z reformy samorządowej, oddającej wiele teatrów w ręce lokalnych samorządów miejskich.

Pomysłem Nowaka było stworzenie sieci lokalnych korespondentów, ludzi, którzy byli bliżej teatrów działających na prowincji, nie oceniali ich ze stołecznego, czy krakowskiego punktu widzenia. "Starałem się zapewnić wszystkim ludziom teatru w Koszalinie, Gorzowie, Olsztynie, Tarnowie poczucie, że są ważni, że ktoś ich ogląda, że są jakieś informacje, że gwiazda teatru tarnowskiego występuje na tym samym poziomie co gwiazda teatru narodowego, i że trzeba zapewnić temu środowisku obieg informacji.".

Pismo redagowali w trzy osoby. Takie szaleństwo było możliwe tylko wtedy. "To był czas przed faxami i mailem - wspomina Nowak - więc nasi lokalni korespondenci przysyłali mi teksty pociągami. Wszystkie były pisane na maszynie. Odbierałem je od kolejarzy na Dworcu Centralnym. W nocy redagowałem teksty, rano tramwajem zawoziłem je do składu na Pragę, tam robiliśmy korektę, potem czekałem pod naświetlarnią na klisze, w końcu jechałem z nimi do podwarszawskich Włoch, gdzie mieliśmy drukarnię. Następnego dnia przyjeżdżałem sam po nakład (pięć, sześć w porywach do dziesięciu tysięcy egzemplarzy) targałem go do redakcji, pakowałem, żeby rozesłać do wszystkich teatrów w Polsce."

Nowak egzystował z jednej strony jako gwiazda, pupilek srodowiska ("Na Zjeździe ZASP-u wiosną 1990 roku miałem stoisko "Gońca" z naszymi gadżetami. Podchodzili do mnie znani warszawscy aktorzy i mówili: "Słyszałem, słyszałem, Pan to powinien być dyrektorem teatru!"), z drugiej na zupełnie wariackich papierach jako wydawca pisma. Wpływy ze sprzedaży nie pokrywały prawie niczego, dotacje były symboliczne. Nowak desperacko wierzył, że w końcu jakieś wielkie pieniądze do nich przyjdą, ruszy sprzedaż miejsca reklamowego, albo kupi ich jakiś bogaty wydawca. Sytuacja finansowa "Gońca" już w 1991 roku była dramatyczna. W wakacje musiał zastawić mieszkanie, żeby spłacać drukarnię.

"W maju 1992 roku podjąłem decyzję. Najpierw zawiesiłem pismo na wakacje, potem do końca roku. I to był koniec. Ówczesny wiceminister kultury zagadnął mnie gdzieś na korytarzu: - Panie Maćku nie udało nam się - Tak panie ministrze nie udało nam się - odpowiedziałem. Po tych dwóch bojowych sezonach i po dwóch sezonach bycia gwiazdką czułem się straszliwie zawstydzony i miałem poczucie klęski. Z tego powodu uciekłem do Gdańska".

Gdańsk i inne little pleasures

W połowie lat 90. Nowak wraca do pierwszego szeregu i to od razu w trzech albo i czterech wcieleniach. Najpierw zostaje szefem Nadbałtyckiego Centrum Kultury. Rozkręca kołowrót imprez i festiwali. Wymyśla multimedialny Festiwal Kultury Krajów Bałtyckich, prezentuje polskim widzom młodych artystów z Łotwy, Estonii i Litwy. "W przypadku projektu Nowa Litwa chciałem pokazać teatr w szerszym kontekście środowiska artystycznego odrodzonej Litwy. Wyobrażałem sobie, że oni teraz przeżywają to, co my w latach 20 w Polsce. Trwa eksplozja sztuki wyzwolonej".

Podczas jednej z wizyt w Wilnie poznaje dwudziestokilkuletniego Oskarasa Korsunovasa. "Patrzyłem na niego i myślałem: dlaczego nie ma takich reżyserów w Polsce? Jest normalnie ubrany, wygląda na bywalca modnych klubów, pije wino, dwie śliczne kobiety stoją koło niego. Czuje bezbłędnie nową estetykę, wydaje się być naturalny, kompletnie niewymyślny. Zapragnąłem, żeby właśnie tacy normalni młodzi ludzie podobnie czujący rytmy współczesności, robili w Polsce teatr."

Równocześnie przy NCK organizuje redakcję nowego pisma. To Ruch Teatralny, którego Nowak będzie przez kilka lat redaktorem naczelnym (pisze wstępniaki pod pseudonimem abc). Tym razem zadaniem gazety jest przedrukowywanie wszystkich tekstów o teatrze z każdego miesiąca, jakie ukazały się w kraju. Każdy numer to także próba stworzenia bazy danych na temat polskiego teatru. Nowak drukuje adresy, telefony do wszystkich instytucji związanych z życiem teatralnym.

Wkrótce pojawia się idea nagrody dla najzdolniejszego krytyka piszącego w gazetach codziennych, tak zwanej nagrody Raszewskiego. Była to chyba najbardziej dyskusyjna decyzja Nowaka. Bo po pierwsze mimo, że spadkobiercy się zgodzili, nazwisko profesora miało firmować teksty autorów uprawiających działalność bardzo daleka a nieraz sprzeczną z praktyką pisarską i ideałami profesora Raszewskiego. Bo po drugie doprowadziło do skonfliktowania środowiska teatralnego (wszyscy czterej laureaci byli dość kontrowersyjni). Artyści poczuli się urażeni: jak to, nagradzają ludzi, którzy atakują nas najbardziej, obrażają i drwią?

Krytycy nie startujący w tym wyścigu wskazywali na fakt, że nie istnieje żadne czytelne czy sprawiedliwe kryterium wybierania laureata. Że koledzy dają kolegom. Maciej Nowak widzi tę sprawę inaczej: "Wzorowałem się na nagrodach rosyjskich. W dniu teatru nagrody środowiska otrzymują aktorzy, reżyserzy, scenografowie, kompozytorzy i krytycy teatralni. Wierzyłem, że u nas również istnieje lub może zaistnieć wspólnota zawodowa. Przyjąłem zasadę, że pierwszy laureat wskazuje kolejnego. W Rosji nie ma żadnej drastycznej przepaści między osobami komentującymi teatr a jego twórcami. W Polsce dzieli nas fosa".

Mimo klapy z Raszewskim aktywność Nowaka nie maleje. Wkrótce zostaje również redaktorem Działu Kultury w "Gazecie Wyborczej". Równolegle pisze recenzje kulinarne w jej dodatku warszawskim, "Gazecie Stołecznej". Lubi prowokować, przyciągać uwagę, wzbudzać kontrowersje. Gra Nerona w parodystycznym "Quo Vadis", filmiku dziennikarzy "Gazety Wyborczej", kręconym równolegle z superprodukcją Kawalerowicza. W jednym z numerów "Wyborczej" publikuje oświadczenie, że jest gejem, nie czuje się w Polsce prześladowany i jest mu dobrze.

Ojciec dyrektor

W 2000 roku przyszła do niego do NCK grupa aktorów (w teatrze Wybrzeża trwał właśnie konflikt z poprzednią dyrektor naczelną) i zaproponowała, żeby został kandydatem zespołu. "Chciałem spróbować. Od drugiej połowy lat 90. prowadzenie teatru w Polsce zaczęło mieć sens. Zresztą zmieniam zawód co kilka lat" Objął Teatr Wybrzeże w grudniu 2000 roku.

Nie zrobił rewolucji, nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów, zwalniał ludzi z pionu administracyjnego, nie tykając artystów. Równocześnie zatrudniał sporo młodych aktorów zaraz po szkole. Najpierw szermował hasłem "teatr dla ludzi", czyli dla gdańszczan. Wybrzeże miało być teatrem dla wszystkich, giętkim intelektualnie, przyjaznym i ambitnym równocześnie. Szybko jednak wycelował w inny typ publiczności. "Mój widz? Chciałbym, żeby to był człowiek do czterdziestki, czynny zawodowo, niekoniecznie humanista, ale ktoś kto ma aktywny stosunek do rzeczywistości".

Z teatru, któremu zdarzało się grywać w tygodniu tylko poranki, albo dawać na sezon jedną monumentalną premierę, uczynił w krótkim czasie kombinat produkujący nawet ponad 12 premier na sezon.

Wychwytuje najzdolniejszych studentów reżyserii z Warszawy i Krakowa. Opiera się na twórcach młodego pokolenia: najpierw są to Grzegorz Wiśniewski ("Mewa", "Borkmann", "Matka") i Remigiusz Brzyk ("Dialogi o zwierzętach"). Odkrywa Grażynę Kanię ("Beczka prochu", "Czułostki") i Agnieszkę Olsten ("Tlen", "Solo"), kusi Jana Klatę ("H.").

Jesienią 2003 organizuje "Saisson russe", festiwal nowej dramaturgii rosyjskiej. Pół roku później pojawia się STM, czyli Szybki Teatr Miejski, cykl spektakli granych w prywatnych mieszkaniach inspirowanych idea teatru dokumentalnego. Co roku w lipcu odbywa się festiwal wakacyjny Teatru Wybrzeże, przegląd premier z całego sezonu z widzami jako jurorami. Bezrobotni po okazaniu stosownego zaświadczenia z urzędu pracy mogą wchodzić do teatru za symboliczną złotówkę.

Jako dyrektor Nowak zmienia przede wszystkim cykl produkcyjny spektaklu i politykę promocyjną. Decyduje, że każda premiera będzie miała innego producenta. "Zlikwidowałem wszystkie pracownie budowy dekoracji poza pracowniami krawieckimi. Robimy przetarg i różnice w cenach są wstrząsające. Sprzedałem także niepotrzebne budynki należące do teatru, obniżając koszty eksploatacji tego monstrualnego gmachu, pojawiła się gotówka, dzięki której mogłem spłacić koszty remontu".

Dzięki dziennikarskiemu doświadczeniu i kontaktom Nowaka żaden teatr poza Rozmaitościami nie istnieje tak intensywnie w mediach. Newsem jest dorabianie aktorów na przy teatralnym parkingu, noszenie przez fanów teatru kibolskich szalików w barwach Teatru Wybrzeże. Nowak to niekwestionowany mistrz medialnego szumu na swój temat, promocji, autoreklamy, co dzisiaj jest tylko zaletą a nie zarzutem. Tak naprawdę jednak szef Wybrzeża osiągnął najwięcej w trzech kategoriach:

Kategoria 1: nowa rola kierownika literackiego.

Tę funkcję pełni u Nowaka młody dramaturg Paweł Demirski ("Padnij", "From Poland with Love", sztuka o Wałęsie). Reaguje na tematy dnia, pisze teksty na zamówienie, pasujące do wizerunku zaangażowanego teatru, uwiarygodnia linię repertuarową, adresuje swój przekaz do rówieśników. Zaprzecza zarzutom, że Nowak tylko przebiera się za młodego, młodych po plecach poklepuje.

Kategoria 2: potencjał zespołu artystycznego.

Pewnie jeden z najciekawszych w Polsce. Otwarty na nowe teksty, ciekawy nowych trendów inscenizacyjnych. Nowak wyplenił gwiazdorstwo. Dał wszystkim dużo pograć w sezonie. "Uważam, że poza Warszawą, być może poza Krakowem, którego nie znam, robienie gwałtownych ruchów w zespole jest nieracjonalne. Miałem również kilka przykładów w tym teatrze, że osoby lekceważone wcześniej otrzymały takie role, że zaczęły rozkwitać. Kilka dusz aktorskich w ten sposób uratowaliśmy."

Oczywiście, żadna rewolucyjna metoda aktorska nie zostanie tu wypracowana, żadne Himalaje formy zdobyte, ale entuzjazm plus rzemiosło to już solidny fundament na daleką przyszłość.

Kategoria 3: nieformalne Centrum Młodego Teatru.

Teatr Wybrzeże to ziemia obiecana dla debiutantów, eksperymentatorów, buntowników. Od dwóch sezonów powstają tu nie tyle manifesty pokoleniowe młodych reżyserów, co trwają lekcje mówienia we własnym imieniu. To szkoła dojrzałości, pierwsza konfrontacja z normalną, nie studencką publicznością, ale dokonywana w grupie rówieśników.

Pamiętam jak zeszłej jesieni przecierałem oczy ze zdumienia nocną porą w knajpce Absynt, mieszczącej się w teatrze, gdzie jeszcze niedawno były organizacja widowni i kasa. Trwały właśnie próby do czterech nowych spektakli. Młodzi reżyserzy: Wojtek Klemm, Monika Pęcikiewicz, Michał Zadara, Romek Wicza-Pokojski siedzieli, każdy ze swoimi aktorami, w innym kącie sali i kombinowali, rywalizowali, kłócili się o teatr. Gdzie ja byłem? Z zazdrości o te rozmowy poszedłem się upić.

Nowak jest be

Liberalno-polityczny profil teatru spodobał się widzom i recenzentom, zdenerwował jednak lokalne władze, które dotują teatr. "Oczekują oni - tłumaczy Nowak - że w Gdańsku będzie działał teatr w typie warszawskiego Teatru Kwadrat czy Ateneum pomagający widzom z klasy średniej odbębnić kulturalny rytuał." Teatr ma siedzieć cicho, nie jątrzyć, nie podejmować tematów trudnych. Najlepiej, żeby wystawiał szkolne lektury.

Atak jednak nastąpił na innej flance. 22 czerwca Jan Kozłowski marszałek sejmiku województwa pomorskiego odwołał Nowaka z funkcji. Oficjalnie chodziło o spore zadłużenie teatru, którego dyrektor mimo zaleceń marszałka nie spłacił. Nowakowi postawiono też zarzut malejącej frekwencji, jednorodności widowni. Że nie taka była dżentelmeńska umowa, że miał spłacać zadłużenie kosztem premier

Przeciwnicy Nowaka mieli poważne argumenty w ręku. W liście do e-teatru pisał Arkadiusz Rybicki, szef gdańskiego Wydziału Kultury: "Ani rząd ani samorząd nie mogą tworzyć różnych praw dla różnych instytucji. Domagać się od jednych skrupulatnego rozliczania się z każdej złotówki a jednocześnie tolerować milionowe długi innych."

Cóż, nie do końca wiem, czy można wobec teatru stosować te same regulacje co wobec szpitala czy filharmonii. I co ważniejsze chleb czy igrzyska? Teatr czy wodociągi? Mój mały Machiavelli podpowiada mi jednak, że sztuka często miewa charakter partyzancki. Jest po to, żeby szlachetnie "kiwać" mecenasów. Naciągać terminy, testować ich wytrzymałość, cierpliwość, otwartość na eksperymenty. Mecenas (także z sektora publicznego) to nie jest w końcu lichwiarz ani bankier. Jeśliby zawsze dobroczyńca finansujący sztukę dostawał tylko to, czego oczekuje od artysty, parę wielkich dzieł sztuki nigdy by nie powstało.

Kontrowersje wzbudziła także prywatność Nowaka, trójmiejsko-stołecznego bon vivanta. W sejmiku dyskutowano na temat jego "niemoralnego prowadzenia", bulwersowano się sesją zdjęciową dyrektora dla magazynu "Lifestyle", w której wystąpił półnago, obłożony parówkami. Kilka miesięcy wcześniej w lokalnej prasie wzniecono dyskusję, czy rzeczywiście teatr musi promować nagość, szokować obscenami. Jesienią Dorota Stalińska obrażona, że nie użyczono jej dużej sali Teatru Wybrzeże, oskarżyła go, że "teatr jest pełen chłopaczków". Gmina odebrała mu służbowe mieszkanie, w którym zamiast Nowaka mieszkali aktorzy.

Z zarzutów, jakie padły podczas wojny o dyrektora Wybrzeża można sporządzić listę siedmiu grzechów głównych i urojonych obywatela Nowaka.

1. Nadprodukcja i nierówny poziom premier.

Powierzając reżyserię debiutantom, Nowak ryzykuje, że z tych 12-14 małych i dużych premier może dwie będą wybitne, kilka przyzwoitych, reszta jest na straty. To polityka wycelowana bardziej w specjalistów, łowców talentów, krytykę, młodych widzów, zafascynowanych każdym przejawem buntu w teatrze, niż dla normalnego widza z kasy, który może się w tej strategii zagubić, zwłaszcza jeśli hołduje zasadzie, że chodzi na każdy nowy spektakl bez wcześniejszego sprawdzenia, na co idzie. I ma potem wrażenie, że teatr na psy schodzi.

Nie jest też tak, że mieszczańskie premiery, farsy, obyczajówki, które jednak choć mniej spektakularnie funkcjonują w repertuarze Wybrzeża są złe, a wszystkie postępowe przedstawienia dobre. Podział przebiega raczej w poprzek.

2. Ideologia ponad artystyczność

Nowak dba o zaangażowanie polityczne swojego teatru. Pilnuje tej tematyki. Podobno już w pierwszej rozmowie dowiaduje się o poglądy polityczne reżyserów, pyta, czy czytają prasę, jakie mają stanowisko w sprawie Iraku, terroryzmu Czystość ideologiczna nie zawsze idzie w parze w poziomem artystycznym. Tak to już jest, że teatr polityczny bierze się częściej z emocji niż z warsztatu, z bezczelności niż z namysłu. Inna sprawa, że żyjąc dobrze z władzą (ministerstwo), jednocześnie firmuje teatr walczący, pokoleniowy. Albo to wallenrodyzm, albo cynizm.

3. Państwu nie zapłacimy

Dyrektor dopieszcza stały zespół, a po macoszemu traktuje gościnnie zaproszonych reżyserów, aktorów, scenografów, kompozytorów, innych podwykonawców. Nowak wyznaje tezę, że trzeba płacić najpóźniej jak to możliwe. Były sezony, kiedy sprawy płatności ciągnęły się miesiącami, parę spraw otarło się o sądy pracy.

4. Konflikt z miastem

Odstraszenie części widowni musi się kiedyś zemścić. Nie da się robić nawet najbardziej radykalnego teatru będąc odwróconym plecami do ludzi. Z mieszczan można się śmiać, można ich nie lubić, ale nie da się ukryć, że to głównie oni a nie studenci kupują bilety. Mission imposible: jak zaprosić gdańską klasę średnią do teatru, w którym się nią poniewiera? Niemcom udaje się to od 80 lat, może Nowak skorzysta z paru podpowiedzi?

5. Na dwóch stołkach

Od 2003 roku jest szefem Instytutu Teatralnego. Kursuje między Gdańskiem a Warszawą. Być może okoliczności wymagają podjęcia decyzji: tylko teatr lub tylko Instytut. Dyrektor działający na polu minowym, powinien pilnować sprawy na miejscu.

6. Znowu pieniądze

Teatr nie uporał się ze spłatą długu, który wciąż rosnie. Zamiast tego produkuje drogie premiery, jeździ na festiwale, utrzymuje spory zespół artystyczny.

7. Pycha

"Zgrzeszyłem pychą - przyznaje Nowak. - Wydawało mi się, że obronią mnie wyniki artystyczne".

Po co nam to było

Kiedy zaczynała się walka w obronie Nowaka, prawdopodobnie całe środowisko miało świadomość trafności niektórych z powyższych zarzutów. A jednak warto było. Walka "o Nowaka" trwała prawie miesiąc. O co była ta walka? Przeciwko komu?

O zespół. Żeby nie rozproszyć ludzi, jedną decyzją nie zaprzepaścić tego, co razem stworzyli, tak jak to się stało przez upór i dogmatyzm prezydenta Kropiwnickiego z zespołem łódzkiego Teatru Nowego po nominacji niechcianego dyrektora Królikiewicza.

O poziom. Żeby nie było artystycznej deklasacji. Zmiana dyrekcji oznacza na ogół załamanie się wyrazistej polityki repertuarowej Wybrzeża, rezygnację z roli, jaką teatr pełnić chce w polskim życiu teatralnym (miejsce debiutów, wystąpień pokoleniowych).

O przyczółki. Żeby wreszcie zerwać z zasadą "spalonej ziemi": co kadencja dyrektorska to budowanie wszystkiego od nowa, w efekcie polski teatr rozwija się w rytmie czkawki: trzy lata nowatorstwa, pięć - reakcji. Nie tyle warto było ginąć za Nowaka, co za pewność, że jego linia będzie w Teatrze Wybrzeże kontynuowana.

Spór o Nowaka z władzą był także kolejnym zastępczym sporem o zmiany w polskim teatrze. Urzędnicy i ich informatorzy: eksperci, autorytety lokalne są przeciw temu stylowi prowadzenia instytucji kulturalnej i linii repertuarowej, jaką symbolizuje Nowak. Tymczasem jego działalność to nie tyle misja i prekursorstwo, co odpowiedź na to, co nowe w polskim teatrze. Błyskotliwe wyczucie koniunktury. Na polskie sceny gremialnie weszła młodość i przyniosła ze sobą inny styl rozmowy z widzem.

Ich celem jest nie tyle obrażanie i szokowanie, co po prostu ignorowanie mieszczańskiego widza Spektakle już nie są dla wszystkich. Młodzi robią teatr głównie dla tych, co chcą ich zrozumieć, poznać, wejść w ich skórę. Rozumiem, ze może to się nie podobać, ale co zrobić? Reżyserzy w wieku średnim złożyli broń albo robią spektakle miałkie artystycznie.

Co by tu teraz zredagować

Nie wierzyłem, że się uda ocalić Nowaka. I podejrzewam, że Nowak też za bardzo nie wierzył w swoje pozostanie w Gdańsku. Raczej myślał o pozostawieniu jakiegoś wyrazistego testamentu artystycznego. Zostawić po sobie legendę człowieka, który wprowadził prowincjonalny teatr do ekstraklasy. Zostawić pamięć po bojowym repertuarze, centrum młodego teatru.

Cechą charakteru Nowaka (typową dla tak zwanych ślizgaczy z pokolenia '89, kluczącymi między kilkoma profesjami, dziedzinami, w których chcieliby się sprawdzić) oprócz chęci reformowania świata teatru jest także jakaś chimeryczność. Nowak szybko się nudzi, pomysły rozchodzą mu się jakby między palcami, pracując u podstaw nad jednym wynalazkiem już patrzy ku czemuś nowemu. Mówi Nowak: "Tak, wymykam się. Nie tyle, że się czymś nudzę, ale zawsze pasjonują mnie rzeczy jeszcze nierozpoznane. Chciałbym stale otwierać drzwi, umożliwiać jakieś działania, kontakty. Tak funkcjonuję w sztuce jak podczas bankietów funkcjonuję: chodzę i przedstawiam sobie ludzi, wynajduję wspólne tematy, potem ich rzucam i biorę się natychmiast za kolejną grupę. Nadal czuję się redaktorem, tylko, że teraz zamiast gazet redaguje środowisko życia teatralnego."

Na zdjęciu: Maciej Nowak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji