Artykuły

Heroina nie człapie

Nagrody ją omijały. Nie dostała nigdy nagrody państwowej, a nagrodę dla najlepszej aktorki drugiej połowy XX wieku wręczyła jej redakcja "Teatru" w 1996 roku, kiedy była już na emeryturze. Wielki Splendor Polskiego Radia dostała niewiele wcześniej - o ZOFII RYSIÓWNIE pisze Bogdan Śmigielski w Foyer.

Do teatru chodziło się na Rysiównę [na zdjęciu]. To był magnes witający z afisza. Była gwiazdą, ale nie zachowywała się jak gwiazda. Miałem okazję przekonać się o tym dopiero parę lat przed jej śmiercią. Spotkał mnie zaszczyt - zostałem zaproszony przez nią do domu. Wiedziałem o niej to, co powtarzali wszyscy aktorzy: piekielnie inteligentna i piekielnie złośliwa. Kiedy zdobyła już znakomitą pozycję w Teatrze Powszechnym krążyła po Warszawie taka anegdota: jej wiekowa, ale pretensjonalna koleżanka z garderoby, patrząc jak Rysiówna rozcharakteryzowuje się i nie nakłada żadnego makijażu, wykrzyknęła: "Powinna Pani koniecznie pod oczy kłaść krem żółwiowy!", Rysiówna spojrzała na nią przenikliwie i odpowiedziała zduszonym szeptem: "Jak będę w Pani wieku - to już i tak nic mi nie pomoże".

Otóż kiedy przestąpiłem próg jej mieszkania przy Alejach Jerozolimskich, zobaczyłem starszą panią o siwych, prostych włosach, w ciemnej, skromnej sukience i bez żadnego makijażu. Ale przede wszystkim zobaczyłem jej mądre oczy, równie wyraziste, jak na scenie. Oczy które - jak się wydawało - potrafiły krzesać ogień.

Ten ogień w oczach Rysiówny zobaczyłem pierwszy raz jako licealista, w Krakowie. Grała wtedy w Teatrze im. Słowackiego Maszę w "Trzech siostrach" Czechowa. Miała piękne, naturalne, kruczo-czarne włosy. Jednak równocześnie jej uroda była trochę przygaszona. Nagle jej Masza, prowadząca nudne, małomiasteczkowe życie, potrafiła się zmienić przy kimś, kto rzucił na nią swój urok. To był Wierszynin. Pojawił się na krótko, miał już odjeżdzać, może na zawsze. Pożegnanie Maszy z Wierszyninem to krótka scenka. Ale ile w niej było gwałtownej, namiętnej, dotąd skrywanej miłości. Potem dowiedziałem się, że Edward Csató mówił, że o roli Maszy należy napisać osobne studium.

Po kilkunastu latach - "Berenika" Racine'a. Prapremiera polska w Teatrze Powszechnym w Warszawie w 1962 roku. Trzynastozgłoskowiec Racine'a narzuca aktorom rygory, określoną formę. Grają herosów na koturnach, dosłownie i w przenośni. Królowa Palestyny - Berenika i cesarz Rzymu - Tytus. Królowa jest zakochana w cesarzu, ale on ją odtrąca, bo nie uznaje ją za partnerkę godną jego potęgi i władzy. Rysiówna zachwycająco wygłaszała poetyckie strofy. Przy bardzo oszczędnych gestach, przekazywała pasję i namiętność. Potrafiła "przekroczyć" rampę i grać dla wszystkich.

W 1963 roku Rysiówna angażuje się do Teatru Dramatycznego, w którym zostaje już do emerytury, z krótką, dwusezonową przerwą, kiedy gra w Klasycznym. W Dramatycznym gra Judytę w "Księdzu Marku" Słowackiego. Znów heroina, znów wiersz. Ale Judyta to nie królowa. Jest córką prostego rabina, uwikłaną w tragiczne wydarzenia na miarę antyczną. Rola oparta na monologach, które Rysiówna dzięki swojej sile głosu potrafiła utrzymać na najwyższych rejestrach, a równocześnie być prawdziwą. Nie miała w tej roli - jak jej poprzedniczki - długich włosów, ale przystrzyżone, krótkie, jak zawsze - czarne.

Po kilkunastu latach specjalnie dla niej Teatr Dramatyczny wystawia "Brytanika" Racine'a. Poprzednie heroiny grała w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Tym razem "Brytanika" reżyserował młody reżyser - Jacek Pazdro. Spektakl jest sukcesem teatru i Rysiówny, która gra Agrypinę. Grzegorz Sinko napisał o niej, że potrafiła zaprezentować w wierszu Racine'a zaróno zimną grę polityczną, jak i ambicję, wreszcie strach przed karą za wszystkie zbrodnie, popełnione po dojściu do władzy. Sinko podziwiał dystans Rysiówny do roli Agrypiny.

Rysiówna nie byłaby sobą, gdyby wraz z upływem wieku nie pomyślała o zmianie empoi. Gra Królową Małgorzatę w "Iwonie Księżniczce Bungurda". Nie boi się w tej roli być stara i śmieszna. Jednak największym zaskoczeniem był jej epizod w "Niebezpieczych Związkach". Choderlos de Laclos wystawiony w Dramatycznym w 1987r. Przedstawienie nie było sukcesem. Przede wszystkim dlatego, że z różnych przyczyn po wielu próbach zmieniono reżysera i dwoje wykonawców głównych ról. Ozdobą spektaklu została rola pani de Rosemond, którą Rysiówna ozdobiła delikatnym, trochę cynicznym humorem.

I wreszcie "Panienka z Tacny" peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosy w Teatrze na Woli. Rysiówna gra w niej Mamaé. Premiera w 2001 roku. Kiedy sztuka się zaczyna, Mamaé jest niedołężną staruszką, skurczoną, prawie nieruchomą, o schrypiałym głosie. Kiedyś była piękna i miała powodzenie u mężczyzn. I właśnie w jej wspomnieniach zjawiają się ci mężczyźni z młodości. Wspomnienia materializują się. I w obecności aktorów - wyobrażających te wspomnienia - staje się cud. Zgrzybiała staruszka mówi silnym, dźwięcznym głosem, oczy stają się żywe. Rysiówna porusza się szybko, zgrabnie. Zawsze powtarzała: "Sztuka, to jest energia. Jeśli ktoś człapie po scenie - nic z tego nie będzie". Za kulisami Rysiówna była znów stara i słaba. To tam człapała. Jeden z kolegów musiał wnosić ją po schodach. Pod koniec życia odezwały się jej czteroletnie przeżycia z Ravensbrück, gdzie była "króliczką". Zawsze powtarzała, że w Ravensbrück uratowały ją piosenki. Rysiówna śpiewała pięknie i silnie. Proste chłopki prosiły: "My za ciebie będziemy kopać grządki, a ty nam śpiewaj!". Została wywieziona do Ravensbrück w 1941 roku. Była żołnierzem AK i brała udział w bohaterskiej akcji uwolnienia z rąk Niemców kuriera, Jana Kurskiego.

Moje rozmowy z Rysiówną dotyczyły jej grania w teatrze. Film, a zwłaszcza telewizja, nie doceniały jej. Może dlatego, że na początku swej pracy telewizyjnej powiedziała w wywiadzie: "Z przerażeniem obserwuję, że nie tylko w telewizji, ale nawet w radio zanika dbałość o słowo. Panuje tolerancja dla "sepetlawych". W telewizji spiker wymawiając nazwisko lub nazwę miejscowości najczęściej połyka prawie jego połowę".

A więc opowiadała mi Rysiówna, jak niemal prosto z Ravensbrück została przyjęta do Teatru im. Słowackiego w Krakowie. I zaraz wielka rola - Balladyna. Krytyka dostrzega jej talent. Sama Rysiówna była skromna. Przed wojną skończyła w Warszawie jeden rok polonistyki i równocześnie jeden rok Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Był to wydział aktorski. Miała świetnych profesorów z Zelwerowiczem na czele.

Nagrody ją jednak omijały. Nie dostała nigdy nagrody państwowej, a nagrodę dla najlepszej aktorki drugiej połowy XX wieku wręczyła jej redakcja "Teatru" w 1996 roku, kiedy była już na emeryturze. Wielki Splendor Polskiego Radia dostała niewiele wcześniej - w 1989 roku.

Zagrała w teatrze około 150 znaczących ról, nigdy nie musiała o nie zabiegać. Była związana z dyrektorem Teatru Powszechnego Adam Hanuszkiewiczem - kiedy się rozstali, grała u niego znakomite role, a on dobierał dla niej repertuar, wystawiając między innymi "Berenikę". Powtarzał, że zawdzięcza jej wiele. Kiedy był z nią przed laty w Krakowie, dyrektorzy prawie go nie dostrzegali. Rysiówna postanowiła pracowała z nim nad rolami, powtarzali dialogi z "Wesela".

Po Balladynie grała Młodą w "Klątwie" Wyspiańskiego, Dianę w "Fantazym", partnerując Osterwie, Amelię w "Mazepie" (Warszawa) i wreszcie Ofelię (w Poznaniu). Później Fedrę Recine'a, gościnnie, poza Warszawą.

Potrafiła zawsze ocenić uczciwie talent aktorski koleżanek i kolegów. Mówiła, że Eichlerówna była świetną Agrypiną w "Brytaniku" i lepszą Fedrą niż ona sama. Przyznała, że nie udała jej się rola Królowej w "Ondynie" Giraudoux. Całe przedstawienie było podobno słabe. To był niedobry okres Teatru Klasycznego - po odejściu Kaliszewskiego, przed dyrekcją Szajny.

Eichlerówna umarła w 1990 roku. Rysiówna - w 2003 umarła. Była ostatnią heroiną polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji