Artykuły

Koniec z przebieraniem nóżkami

- Odeszłam z Teatru Powszechnego, bo czułam, że stoję w miejscu, że samo czekanie w bufecie na niezwykłą rolę, na wspaniałego reżysera jest destrukcyjne - mówi MARIA SEWERYN.

Foyer: Co Pani wyprawia! Porzucić etat w teatrze repertuarowym dla teatru offowego to Pani wybór światopoglądowy?

Maria Seweryn [na zdjęciu]: Boję się, że panią zawiodę. Wybór tej drogi był po trosze przypadkowy. Prawda jest taka, że po szkole byłam całkiem nieukształtowana, bez jasnego celu, postanowiłam więc wybrać grzeczną drogę i przyjęłam etat w Powszechnym. Ale nie wytrzymałam długo, i odeszłam, bo czułam, że stoję w miejscu, że samo czekanie w bufecie na niezwykła rolę, na wspaniałego reżysera jest destrukcyjne. Coś przyciągnęło do mnie takich ludzi jak Paweł Łysak i Paweł Wodziński. Znaleźli mnie i zaproponowali udział w "Shopping and Fucking". To rzeczywiście była rewolucja w moim życiu i pierwszy krok do uniezależnienia się. Choć ja przede wszystkim marzę o klasyce. Bardzo chciałabym mówić wierszem, poddać mu się i zdyscyplinować, z użyciem współczesnych środków aktorskich, ale koniecznie wierszem.

F: Czyli zgadza się pani z Jerzym Koenigiem, że offowe hasanie w teatrze, na które składają się histeria, prywatne emocje i fizjologia, nudzi i złości.

MS: Myślę, że takie uogólnienie jest krzywdzące dla wielu spektakli offowych. Ale rozumiem to zdanie, ja przeszłam przez offowe hasanie. Choćby w "Shopping and Fucking". Wielu ludzi chciało oglądać to hasanie i identyfikowało się z nim. I gdyby nie taki trening, nie grałabym tak, jak teraz, czyli nie hasając. To szczęście, że udało mi się tam zagrać, mimo że potem trudno mi było dostać jakąkolwiek rolę.

Kiedy przeczytałam tekst, najpierw się przeraziłam. Te postaci były takie inne, niż wszystkie znane mi do tamtej pory. Nie wykorzystywałam ich, żeby samej się wykrzyczeć, wyrazić. Nie jestem tak interesująca, jak one. Ale na studiach chciałam napisać pracę na temat terapii przez teatr, właściwie miało to być aktorstwo jako terapia. I rzeczywiście coś w tym jest, że nawet kiedy dokucza mi depresja albo jestem w psychicznym dole, to zawsze po spektaklu czuję się wspaniale. Coś jednak z siebie wyrzucam, piorę siebie.

F: Grając u brutalistów miała pani poczucie, że broni pani określonego typu bohatera, słabego, sfrustrowanego, nieprzystosowanego, egocentrycznego?

MS: To nie ja wybierałam brutalistów, tylko mnie wybierano do brutalistów. Anna Augustynowicz wybrała mnie do roli Nadii w "Polaroidach". Obchodzi mnie jednak to, co teatr mówi do ludzi. Pamiętam, po "Shopping and Fucking" przychodzili ludzie, którzy zwierzali się, że przez dwie godziny byli wśród spraw, które na co dzień są im zupełnie obce. Jednak to nie jest tak, że ja robię te spektakle, bo trzeba powiedzieć coś o narkomanach, o gejach, bo trzeba zająć się kwestią lesbijek. Nie mam poczucia misji.

Czyli nie jest dla pani takie istotne, by wyrażać własne stanowisko w sprawach społecznych?

Jest ważne, bo to jest dodatkowy argument, żeby wziąć w czymś udział, ale w wyborze tekstu kieruję się przede wszystkim możliwością zbudowania ciekawej postaci na scenie i kontaktem z ludźmi, z którymi mam pracować.

F: A jak pani dobiera ludzi?

MS: Intuicyjnie. Wiedziałam od razu, że chcę zagrać z Ewą Szykulską. Kiedy Maciej Kowalewski zaproponował mi udział w swojej sztuce "Miss HIV", w jego reżyserii i do tego na scenie Le Madame, zgodziłam się od razu. Lubię ludzi, których nie mogę pojąć, którzy mnie denerwują, drażnią lub fascynują. Na próbach działy się różne rzeczy. Iskrzyło, ale było bardzo ciekawie.

F: "Miss HIV", której treścią są wybory najpiękniejszej chorej na AIDS kobiety świata - takie wybory naprawdę mają miejsce w Botswanie - opowiada o medialnych nadużyciach i manipulacjach. To w jakimś sensie "teatr zaangażowany". Kiedyś aktorka Komuny Otwock powiedziała, że nie wie, czy teatr może przerobić świat, ale wie, że zmienia ją. Komuna Otwock to teatr buntu i kontestacji. Przyznam, że postrzegałam panią jako osobę poszukującą podobnej przestrzeni ekspresji, a Pani się z tego wycofuje Czy mogłaby pani przystąpić do Komuny Otwock?

MS: Mogłabym. Komuna Otwock działa tak, jak działa, bo jest tam wyraźny, mocny głos, który ich wszystkich cementuje. Chciałabym należeć do takiej grupy. Taką silną osobą jest dla mnie Anna Augustynowicz, której teatr zajmuje się przecież naszym światem, jego emocjami, zagrożeniami i społecznymi problemami. Delikatna, ciepła matka trójki dzieci, a zarazem guru. Zmieniła mnie jako aktorkę i jako człowieka. Rozgryzła moje kompleksy, dodała odwagi, pozwoliła w siebie uwierzyć. Żelazna i konsekwentna ręka Ani bardzo pomogła zdyscyplinować moje aktorstwo, pomogła ujarzmić emocje. Przez wiele lat miałam problem z własnym ciałem na scenie, z jego akceptacją i panowaniem nad nim. Na początku kierowałam się tylko instynktem, byłam całkiem rozwibrowana, więc był to całkowity chaos. To Anna Augustynowicz pokazała mi, jak panować nad ciałem, nauczyła, że każdy gest coś znaczy.

To ona powiedziała mi w rok po premierze "Polaroidów", że nie jestem już dzidzibutką i że koniec z przebieraniem nóżkami. Ona obsadza aktorów wbrew ich warunkom, każe na przykład typowej emancypantce grać amantkę. To wspaniale rozwija, nie pozwala stać w miejscu. Ania czuje ogromną odpowiedzialność za swój zespół. "Jesteś w takim momencie swojego życia, że powinnaś/powinieneś zagrać tę rolę" - mówi. Za takie zdanie aktor odda życie. Przecież każda rola musi otwierać kolejne drzwi.

F: Augustynowicz powiedziała kiedyś, że teatr nie może być panienką do podobania się, musi wstrząsać. Pani role w "Shopping and Fucking", "Polaroidach", "Martwej królewnie", "Przypadku Klary" to role właśnie w teatrze uwierającym. Jak pani sobie radzi z cielesnością tych postaci na scenie, ze wstydem?

MS: To jest trudne. Zwłaszcza, że miałam pewne problemy z własną kobiecością. Nigdy nie nosiłam spódnic, czy szpilek. W szkole wymagano ode mnie bycia damą, a ja jej w sobie nie miałam. Jeśli chodzi o wstyd - żeby go pokonać w teatrze, najpierw trzeba się samemu podnieść we własnych oczach, uwierzyć, że robi się coś ważnego i zrozumieć, po co się to robi. Poza tym, teraz wiem, ze nie należy wstydzić się tego wstydu, to nie jest wada. Moj wstyd pojawia się na próbach. Pamiętam, jak w "Balu" Zbigniewa Brzozy (próbowałam rolę dwa miesiące i musiałam niestety zrezygnować) miałam zagrać dziewczynę zgwałconą przez Rosjan. To miało się rozegrać w kulisach, a ja miałam potem zagrać na scenie etiudę po gwałcie. Blok. Nie mogłam wyjść z kulis, byłam bliska rezygnacji z zawodu. Płakałam. W końcu się przemogłam. A za te 20 minut cierpliwego oczekiwania jestem Zbyszkowi Brzozie bardzo wdzięczna.To był ważny dla mnie moment przekroczenia swojego wstydu. Aktorstwo to często balansowanie na granicy. Trzeba być bardzo ostrożnym, żeby jej nie przekroczyć. Zawsze są jakieś koszty, dla najbardziej nawet profesjonalnego aktora.

Pamiętam, jak niełatwo było zagrać w "Przypadku Klary" scenę łóżkową we trójkę, z Adamem Woronowiczem i Maciejem Tomaszewskim. Nie mogłam spać po tej Klarze, ale też dlatego, że naoglądałam się w muzeum medycyny we Wrocławiu patologicznych płodów w formalinie. W "Shopping and Fucking" musiałam grać szybko i energicznie, żeby poradzić sobie z obnażaniem psychicznym i fizycznym postaci. Wszyscy wchodziliśmy tam na wysokie obroty energetyczne, miałam wrażenie, że jedziemy na jakimś rozszalałym wózku. Dzisiaj jest całkiem inaczej. Mam poczucie większej kontroli nad sobą i swoim ciałem. To właśnie Anna Augustynowicz pomogła mi się przestać wstydzić własnej nagości, nauczyła też mnie przede wszystkim operowania nagością jako czystym znakiem, kostiumem, który nie dokucza. Wiedziałam, dlaczego Nadia rozbiera się w Polaroidach, że jest to jej ostatni argument w walce o siebie i przejaw największej bezbronności i bezradności.

F: A jak, mając dwoje dzieci, siedmioletnią Lenę i kilkumiesięczną Jadzię, łączy pani macierzyństwo z pracą zawodową?

MS: Ja chcę mieć nawet jeszcze i trzecie dziecko. Ale to dopiero za kolejne siedem lat. Siedem lat to znakomita różnica wieku między dziećmi. Pójście dziecka do szkoły to przełom, oznaczający nowe życie dla dziecka, ale i dla matki. Wtedy matka może z większą wygodą zająć się kolejnym dzieckiem, nie wyrzekając się całkowicie pracy. Bo z kilkumiesięcznym dzieckiem można pracować, nie w pełnym wymiarze, ale satysfakcjonująco, chociaż jest to ogromny wysiłek dla wszystkich członków rodziny. Z dwojgiem malutkich dzieci trudno jest podejmować się dodatkowych zajęć.

F: Ale pracuje Pani bardzo intensywnie.

MS: Od czwartego miesiąca mojej córki, kiedy gram poza Warszawą, w "Pannie Julii" w Gdyni, w "Polaroidach" i w "Magicznej Sile" w Szczecinie, towarzyszy mi opiekunka. Nie opuszczam dziecka, wszędzie jesteśmy razem. W Warszawie, gdzie gram w "Miss HIV" w Le Madame i biorę udział w telewizyjnym serialu, bardzo pomaga mi mąż. Kiedy jednak za siedem lat znowu urodzę dziecko, nie będę pracowała przez rok. To będzie tylko nasz rok, mój i dzieci. Kiedy urodziła się Lena, nie pracowałam przez 10 miesięcy, bo najpierw studiowałam, a potem nie miałam angażu. Teraz mam 30 lat, i po urodzeniu Jadzi czułam lęk przed przerwą w pracy. Muszę się przecież w końcu zawodowo określić. Chciałam więc wrócić jak najszybciej do aktorstwa.

F: Nie jest chyba łatwo tak szybko po porodzie pojawić się na scenie?

MS: Zwłaszcza, kiedy organizm skupiony jest głównie na produkcji mleka. Szczególnie trudno było mi powrócić do roli Nadii w "Polaroidach", gdzie muszę się rozebrać ze świadomością mojego nie całkiem jeszcze odzyskanego ciała. To co istotne, to duża życzliwość ludzi, z którymi pracuję. Maciek Kowalewski, reżyser "Miss HIV" dostosował nawet godziny pracy do moich pór karmienia dziecka. Mogłam się czasem spóźnić na próbę. Na planie telewizyjnym pierwszego dnia zapowiedziałam od razu, że muszę mieć 15 minutowe przerwy na ściągnięcie mleka o 11, 16, 21.

F: A macierzyństwo ma znaczenie dla Pani jako aktorki?

MS: Nie wiem, bo nie wiem, jak to jest być aktorką bez dziecka. Niewątpliwie jednak to dopiero dzięki dzieciom nabrałam dystansu do siebie. Nareszcie przestałam się psychoanalitycznie sobą zajmować, na sobie skupiać. Uzyskałam wewnętrzną swobodę. Nauczyłam się siebie akceptować. Samoakceptacja w aktorstwie jest bezwzględnie konieczna. Bez niej nie można skupić się na budowaniu roli i postaci.

F: Wróćmy do teatru. Pracowała pani przede wszystkim z Laco Adamikiem, Piotrem i Magdą Łazarkiewiczami, Pawłem Łysakiem i Pawłem Wodzińskim, Anną Augustynowicz - to reżyserzy, których wiele łączy. Jak więc pracowało się pani z jakże różnym od nich Krzysztofem Warlikowskim?

MS: Ciężko. Premiera "Hamleta" była jednym z najtrudniejszych momentów w moim życiu aktorskim. W szkole nikt mnie nie uczył improwizacji, a Warlikowski wymagał głównie tego. Miałam wówczas do Jarzyny i Warlikowskiego nabożny stosunek i to mnie zgubiło, zablokowało, a we współpracy z Warlikowskim potrzebne mi było poczucie swobody. W szkole, w mojej ukochanej "Czajce", grałam rolę Niny Zariecznej i wypowiadałam znamienne słowa: "Nie ma pan pojęcia, jakie to straszne uczucie, kiedy się wie, że się gra okropnie". Ja takie uczucie miałam, kiedy grałam w "Hamlecie". Nie miałam wtedy żadnych mechanizmów obronnych, czy pewności siebie, a Warlikowski prezentował swoisty sposób pracy. Pokazywał raczej, jaki ma być klimat postaci, niż jej ideę. Robił to zresztą niesamowicie, bo moim zdaniem jest urodzonym, fascynującym aktorem. Do końca nie wiedziałam też, dlaczego Rosencrantz jest kobietą.

Jednak pod koniec grania tej roli czas i doświadczenie pomogly. Poczułam swobodę i moj Rosenkrantz był fajnym, pełnym wdzięku i poczucia humoru chłopcem, zakochanym bezgranicznie w Hamlecie, ale za słabym, żeby przeciwstawić się presji królewskiej.

F: A teraz jakie role chciałaby pani grać?

MS: W klasycznym repertuarze. Jestem zmęczona już Ravenhillem, Mayenburgiem czy Koladą, a nawet Deą Loher, choć lubię postaci z ich sztuk, jestem z nimi związana siła rzeczy...

F: Szekspir więcej mówi o świecie, niż brutalista?

MS: Właśnie. Nie poszłabym do teatru na "Shopping and Fucking". To już nie są tematy, które mnie interesują.

F: Dziś teatr powinien mieć innego bohatera?

MS: Nie można mówić: teatr powinien, teatr nie powinien. Dla niektórych taki teatr jest ważny i potrzebny. Mnie on nie wystarcza.

F: Czyli jednak teatr problemów?

MS: Dlatego pociągnęła mnie "Miss HIV", bo zorientowałam się, że nie będę wprost odgrywała choroby, depresji itd, ale za pomocą pewnej metafory, za pomocą tematu śmiertelnej choroby opowiem na przykład o manipulacji współczesnych mediów. Gram Irinę, bohaterkę, która manipuluje chorobą. Przez dwa tygodnie przed premierą przychodziły do nas osoby zakażone. Byliśmy onieśmieleni, bo w sztuce padają słowa typu: "Szkoda, że ubiegłoroczna Miss HIV nie może być z nami, obecnie jest w raju". Tymczasem te dziewczyny mówiły: "Grajcie to jeszcze mocniej". One dodały nam odwagi i upewniły, że się nie pomyliliśmy.

F: Czy to smutni ludzie?

MS: Mają poczucie humoru. Żartują z choroby, bo inaczej nie da się żyć. Oni żyją normalnie, pracują, uprawiają seks. Ale żyją z piętnem. O tym również jest ten spektakl.

F: Ma pani poczucie, że czasem gra pani na granicy prywatności?

MS: Zależy kiedy. W "Miss HIV" tak. Ale tam nie ma przejścia między kulisą a sceną. Rozpoznaję twarze, które na mnie patrzą. Publiczność wchodzi, kiedy się jeszcze malujemy i obserwuje to. Każdego wieczoru ten spektakl jest inny. Dużo improwizujemy. Gramy często tak, jak czujemy. Nawet nie wiem, kiedy wchodzę w tę postać.

F: Nie chce pani być gwiazdą?

MS: To bardzo męczące. Gram teraz w serialu "Wiedźmy", opowiadającym historię trzech samotnych kobiet. 13 odcinków. To nie jest telenowela, ale wiem, że potem będę na ulicy rozpoznawalną twarzą. W Polsce, jeśli chce się być aktorką nie grającą w serialach, reklamach, tylko na scenie, w niskobudżetowych, ambitnych przedsięwzięciach filmowych, to należy być samą, nie mieć dzieci. A to mnie nie interesuje. Do tej pory mój mąż, który też ma swoje ambicje i pasje, nie mógł ich rozwijać, pracując ciężko po to, abym mogła grać w offowych spektaklach. Myślę, że przyszedł czas na niego.

F: Co oznacza dla aktorki brak etatu?

MS: Samotność i poczucie, że kiedy już dostaję rolę, nie mogę nawalić. Ale i wolność.

F: A gdyby dostała pani propozycję etatu w dobrym teatrze?

MS: Niech mi pani taki teatr pokaże.

Rozmawiała Krystyna Duniec

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji