Artykuły

Nikołaj Kolada: Natasza to ja

- Wyobrażam sobie, jak żyje taki człowiek, który ma wszystko i czuje się absolutnie szczęśliwy, nie rozumiejąc, że wszyscy się z niego śmieją To straszne, kiedy w oczach innych jesteś idiotą, a samemu masz wrażenie komfortu. W końcu przychodzi taki moment, że dostrzegasz, jaki jesteś śmieszny. Kilka razy przeżyłem coś takiego - mówi Nikołaj Kolada, reżyser "Baby Chanel" i "Marzenia Nataszy" w łódzkim Teatrze im. Jaracza.

Igor Rakowski-Kłos: W pańskich spektaklach najpierw śmiejemy się z postaci, którym na koniec współczujemy.

Nikolaj Kolada: To jest tradycja literatury rosyjskiej, począwszy od "Rewizora" Gogola. Mamy nawet przysłowie na ten temat: nie wściekaj się na lustro, gdy masz krzywą gębę. Gdy się śmiejemy, wydaje nam się, że śmiejemy się z kogoś innego. Dopiero pod koniec okazuje się, że śmialiśmy się z samych siebie. Dociera do nas, że powinniśmy współczuć samym sobie. Nie lubię czystych gatunków, dlatego moje spektakle są tragikomediami. Są tak pomieszane jak ludzkie życie: raz jest śmiesznie, raz tragicznie. Gdy reżyserowałem "Hamleta", ludzie byli zdziwieni, bo poszli na tragedię Szekspira, a do polowy się śmiali.

W jednym z wywiadów mówił pan, że "Baba Chanel" jest o naszych bliskich. Czy myślał pan, że także o panu za kilkadziesiąt lat?

- Każda sztuka jest o mnie. "Pani Bovary to ja", jak powiedział Flaubert. Mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi przeżyć jeszcze ze 30 lat. Liczę, że nie będę swarliwy, złośliwy i niezadowolony, że nie będę wszystkich pouczać. Najgorsze, że nie widzę się z boku i mogę nie zauważyć, kiedy taki się stanę. Liczę jednak, że nie będę wstrętnym staruszkiem. Zawsze powtarzam, że jeśli nie chcesz się zestarzeć, zostań pedagogiem. Praca z młodymi reżyserami i aktorami daje mi zastrzyk młodości.

Gogol twierdził, że starość spogląda na świat przez pryzmat rozsądku, a nie uczucia.

- Bohaterki przez większą część spektaklu kierują się uczuciami, ale pod koniec dochodzą do wniosku, że "lepiej być nawet w ciemności, ale na scenie". Trzeba chwytać się każdego drobiazgu życia.

W połowie spektaklu zostaje odsłonięta głowa Lenina. Dla bohaterek "Baby Chanel" nie jest ona ideologią ale wspomnieniem młodości.

- Dla tych 90-letnich kobiet Lenin i socjalizm to czas miłości i młodości. Nic tego nie zmieni. Dlatego nad sceną wisi czerwona gwiazda, a z tyłu napiera Lenin. Gdy go po raz pierwszy postawiliśmy na scenie, aktorki powiedziały, że to nie Lenin, tylko pan Witek z teatralnego bufetu. Chyba pan Witek to usłyszał, bo zgolił brodę i wąsy.

Jedna z bohaterek całe życie na emeryturze spędziła na robieniu przetworów, które układała w piwnicy. W pewnym momencie zarwały się półki i wszystkie słoiki stłukły się, pozostawiając owocową breję. Boi się pan o swoje konfitury?

- Nie.

Ma pan mocne półki?

- W duszy wszystkie półki dobrze się trzymają. Muszę opowiedzieć sen, który miałem dzisiejszej nocy. Rosjanie mówią, że gdy opowiesz go przed obiadem, nie spełni się. Śniła mi się cerkiew, po której wspinam się do krzyża. Zapadam się. W dole stoi Agnieszka [Agnieszka Lubomira Piotrowska, tłumaczka sztuk Kolady- przyp. red.]. Wołam do niej. Ona pełznie do mnie. Nagle zapadamy się razem. Chwytamy kogoś po drodze. Ten ktoś umiera zaduszony, ale nam udaje się przeżyć. Co to znaczy? Chcieliśmy się wspinać do sztuki, a wszystko się rozwali podczas jutrzejszej premiery? Eee, nic się nie zawali. U nas źle nie bywa.

Chrystus był cieślą. To on rzeźbi nasze półki?

- Dużo zależy od nas, ale mimo wszystko nasz los j est zapisany w niebie. Ot, choćby moja historia. Pochodzę z małej wioski, moi rodzice to prości ludzie. Brat i siostra wciąż mieszkają tam, gdzie się urodzili. Ja zostałem reżyserem. Może dlatego, że kiedyś prąd mnie kopnął? O mało wtedy nie zginąłem, do dziś mam krzywy palec z tego powodu. W Rosji mówi się, że takie porażenie jest jak uderzenie pioruna - zmienia mózg.

Czyli: "Natasza to ja"?

- Trochę tak, ale bardziej ta pierwsza. Drugą nie zostałem. Wczoraj na próbie widzowie śmiali się z drugiej Nataszy. Wyobrażam sobie, jak żyje taki człowiek, który ma wszystko i czuje się absolutnie szczęśliwy, nie rozumiejąc, że wszyscy się z niego śmieją. To straszne, kiedy w oczach innych jesteś idiotą, a samemu masz wrażenie komfortu. W końcu przychodzi taki moment, że dostrzegasz, jaki jesteś śmieszny. Kilka razy przeżyłem coś takiego. Strasznie nie lubię, kiedy się ze mnie śmieją.

Takie dwie Natasze, żyjące obok siebie, a jednak kompletnie obce, są wynikiem gospodarczych przemian w Rosji po upadku komunizmu?

- Mam nadzieję, że ten spektakl nie zostanie odebrany jako etnograficzna ciekawostka. "Marzenie Nataszy" [na zdjęciu] jest grane w Niemczech, Anglii czy Stanach Zjednoczonych. Według mnie to także spektakl o Polsce. Kapitalizm i komunizm nie mają tu nic do rzeczy. To kwestia ludzi. Pytałem Agnieszkę Skrzypczak, czy w Polsce są domy dziecka. Powiedziała, że są, że jako studentka występowała w nich i widziała, że mieszkają w nich dzieci takie jak te pokazane w sztuce. Zapytałem więc, czy zna jakąś "drugą Nataszę". Opowiedziała mi, że przyjaźniła się dziewczyną z bardzo bogatej rodziny. Podczas konkursu Agnieszka zdobyła pierwsze miejsce, tamta - żadnego. Zaczęła więc krzyczeć, nie mogła znieść porażki.

Obie postaci gra jedna aktorka. To tak, jakby wszystkim rządził przypadek: równie dobrze można zostać szczęśliwym i bogatym idiotą, jak i ciężko naznaczonym przez los wyrzutkiem.

- Prawie wszystko zależy od człowieka: czy będziemy próbowali coś zmienić, czy pójdziemy na wódkę. Podwójna kreacja Agnieszki to hymn na cześć teatru. Na scenie nie ma muzyki, ekranów, dodatkowych efektów. Jedna aktorka musi przez półtorej godziny utrzymać uwagę widza, kreując dwie odmienne postaci. Dla mnie to piękne. Dla aktorki - olbrzymi egzamin. Agnieszka nie dawno skończyła szkołę, sądzę, że jest jej miło, gdy widzi na Piotrkowskiej olbrzymie plakaty ze swoją twarzą. Mnie nikt w jej wieku tak nie pomagał. Gdy zaczynałem pisać sztuki, był 1987 rok. Rosyjscy dramaturdzy tak stali murem, że nie można było wcisnąć pomiędzy nich nawet palca A ja pisałem, pisałem, pisałem jak przeklęty. Musiałem sobie wszystko sam wydeptać. Miałem w głowie nakaz, by w ciągu roku napisać sześć sztuk. Udało się. Do dziś są one grane i mnie żywią.

Gdy pan tyle pisał, to była katorga czy szczęście?

- Szczęście. Pamiętam, gdy w 1995 roku pojechałem na daczę. Był kwiecień, wszystko zawalone śniegiem. Gdy w końcu dotarłem do domu, rozpaliłem piec i włączyłem komputer. I tak siedziałem sam w ciepłym domu pośród śniegu i mrozu. W końcu zgłodniałem i poszedłem do sklepu. A tam sklepowa w białym fartuchu sprzedawała świeży chleb. Miała podbite oko przez męża. Wydawała chleb i mówiła: "Gdzie jest to szczęście? Kto je widział? Ja nie". Wróciłem do domu i umieściłem te słowa w jednej ze sztuk, Jestem szczęśliwy, gdy pracuję. Teraz w Łodzi pisałem dwie sztuki - "Nasaty" i "Imbecyl". Miałem poczucie, że nic mi nie wychodzi, ale wierzę, że mi się udaje skończyć. Za jakiś czas zapomnę o trudnościach i będę wspominał, że pisanie przychodziło mi łatwo. W Teatrze Jaracza rano miałem próby, ale wieczory były wolne. Co więc miałem tutaj robić? Chodzić po muzeach? Nie lubię. Pić wódkę? Nie wolno.

Może zwiedzać miasto. Łódź przez ponad 100 lat była rosyjska. Polska jest od 95 lat z przerwą na okupację.

- Nic o tym nie wiedziałem. Półtora miesiąca byłem w Łodzi i nikt mi o tym nie powiedział. Dopiero wczoraj wsiadłem do taksówki. Kierowca, gdy dowiedział się, że jestem Rosjaninem z Jekaterynburga, zrobił mi 15--minutową wycieczkę, podczas której sypał datami i faktami: tutaj stacjonował Jekaterynburski Pułk Piechoty, tutaj był car, tutaj jest cerkiew. Tego wszystkiego dowiedziałem się trzy dni przed wyjazdem.

***

Po raz pierwszy od dziesięciu lat Nikołaj Kolada zdecydował się pracować poza założonym przez siebie teatrem w Jekaterynburgu. W Teatrze Jaracza wyreżyserował własną sztukę "Baba Chanel" oraz "Marzenie Nataszy", sztukę Jarosławy Pulinowicz, swojej uczennicy.

Nikołaj Kolada to człowiek instytucja: prowadzi kursy aktorskie i za swoje pieniądze wydaje młodych dramaturgów. Przez wielu jest uznawany za najważniejszego dramaturga i twórcę rosyjskiej sceny. Na dodatek to reżyser hipis i radykalny buntownik o przeszłości pełnej trudnych przejść. O sztukach Kolady mówi się "czernucha" - są brutalne i nie pozostawiają nadziei. Artysta wprowadził bowiem do teatru rosyjskiego codzienność prowincji, marginesu społecznego, losy zwykłych ludzi uwikłanych w marzenia zmieniające się w tragedie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji