Czy pan wierzy w duchy? - rozmowa z Maciejem Sobocińskim
Z pana biografii artystycznej wynika, że dotąd bliższa była panu raczej literatura współczesna. Nie miał pan wątpliwości, czy w ogóle powinien robić te " Dziady" ?
Literatura współczesna była mi zawsze bliska. Ale "Dziady" to jest dramat wyjątkowy, to jest osobne przeżycie - chyba każdy z nas tego kiedyś doświadczył. Oczywiście, że miałem różne opory i wahania, czy sprostam temu zadaniu, czy w ogóle mam coś do powiedzenia poprzez ten tekst. Ale miałem też świadomość, że jest to dla mnie być może jedyna szansa zmierzenia się z tym wielkim dramatem. I w końcu podjąłem to ryzyko.
Podobno potraktował pan wieszcza dość bezceremonialnie; pociął i poszatkował cały " arcydramat", poskracał i poprzestawiał sceny, połączył i pozamieniał postacie - i sprowadził całe widowisko do jednego wielkiego obrzędu?
Tak zrobiłem i wcale nie boję się takich zarzutów. Otwarta konstrukcja tego dramatu pozwala na takie zabiegi, wręcz je prowokuje. A jeśli chodzi o funkcję obrzędu, to stoją tu za mną różne autorytety. Łącznie z samym Mickiewiczem, który twierdził, że obrzęd jest jednym z najistotniejszych elementów w jego dziele. Tak, obrzęd mnie zafascynował! Tajemnica obrzędu, którego istotą jest obcowanie z prawdą objawioną. Tajemnica tych przedziwnych energii, które wyzwalają się podczas takich ceremonii...
Przepraszam za głupie pytanie, ale czy wierzy pan w duchy?
Wierzę! A to samo głupie pytanie lubię zadawać dzieciom, które chętnie opowiadają o swoich niesamowitych przeżyciach. Zadałem je też aktorom, kiedy rozpoczynaliśmy próby, co wywołało najpierw uśmieszki. To jest taka forma obrony, którą zazwyczaj stosujemy w podobnych sytuacjach. A potem zaczęliśmy sami sobie fundować pewne metafizyczne doświadczenia. Pracowaliśmy nad "Dziadami" w atmosferze Wszystkich Świętych i Zaduszek. Nie chciałbym tu zdradzać szczegółów naszych spotkań, ale dla mnie były to na pewno ważne przeżycia.
Były to spotkania z dobrymi duchami czy złymi mocami?
Nie, nie wywoływaliśmy duchów. Chodziło o rodzaj skupienia, wyciszenia, zdjęcia masek, otwarcia na siebie, dojścia do miejsca, którego szukamy. Ważne było to, co się działo między nami, a nie samo obcowanie z duchami.
W ogóle przeżyłem w Kaliszu wiele niezwykłych chwil. Gdy tylko wszedłem do mojego mieszkania, zobaczyłem przez okno wieżę kościoła i zegar, który potem wybijał mi każdą godzinę. Zobaczyłem siostry zakonne w ogrodzie, pochylone nad grządkami. Przygarbione, przygięte do ziemi. To wszystko trochę inaczej kazało mi spojrzeć na świat. Nie chciałbym tu przeceniać znaczenia takich doświadczeń. Powiem tylko tyle, że cały czas miałem uczucie, że ktoś koło mnie jest...
No, to z całą pewnością jest dobry duch. Co chce nam powiedzieć młody człowiek - właśnie teraz na przełomie wieków i tysiącleci - poprzez mickiewiczowskie " Dziady"? Jest to przecież dzieło tak wielowarstwowe.
Przedstawienie opowiada o świecie skrzywionym, w którym Bóg,
kościół, cała świętość zostały odsunięte gdzieś na obok. O świecie, w którym ważne jest "rzeźwe ramię" i "droga do przodu". Pojawia się w nim Horda Mędrków, którzy głoszą takie właśnie prawdy. Ale w tym świecie odnajduje się także grupa ludzi, którzy wracają do pierwotnych obrzędów, do podstawowych form obcowania z tą istotą czy siłą - możemy ją też nazwać Bogiem - która czuwa i ma być naszym drogowskazem w tym pogubionym, rozpędzonym świecie, zmierzającym donikąd. Ci ludzie właśnie w obrzędzie dziadów chcą odszukać te pogubione wskazówki, jak powinniśmy żyć.
A więc powrót do utraconych wartości. Czy wpisuje pan ten spór w odwieczny konflikt pokoleń?
Tylko po części. W spektaklu podział na ludzi młodych i bardziej dojrzałych jest wprawdzie dość wyraźny, ale na pewno nie jest on najważniejszy. Takie pytania, jakie dręczą Gustawa, chyba każdy musi kiedyś sobie postawić bez względu ma pokolenie.
Gustaw jest to młody, współczesny nam człowiek, który musi wybrać jedną z dróg. Odłącza się od Hordy Mędrków i spotyka starego Guślarza, który wypowiada proste słowa, odkrywając tajemnice, które Gustaw już w sobie nosi. To spotkanie uruchamia w nim myślenie o innych wartościach. Dlatego decyduje się wziąć udział w gusłach, wejść w zbiorowy trans, poddać się rytualnym znakom, jakie w tym obrzędzie funkcjonują.
Obrzęd w tym przedstawieniu jest klamrą, mającą swoje fazy, z którymi ściśle związana jest droga Gustawa. Ten obrzęd cały czas rozwija się, eskaluje, wędruje w coraz wyższe rejony; a każda kolejna jego faza staje się coraz bardziej niebezpieczna i pozbawiona kontroli.
Czy publiczność też będzie angażowana w te magiczne rytuały?
W spektaklu została złamana zasada sztywnego podziału na scenę i widownię, a także pełnego komfortu widza, który siedzi wygodnie w fotelu i patrzy krytycznie na scenę. Publiczność nie uczestniczy w grze, ale pozostaje w tak bliskiej odległości, że siłą rzeczy winna poddać się działaniom inscenizacyjnym, które są raczej mocne w wyrazie.
Swoją interpretację wyprowadził pan z tekstu czy też z otaczającej nas rzeczywistości? Mickiewiczowskie "Dziady" to obraz narodu po klęsce, my dziś raczej uważamy się za naród wyzwolony, otwarty na świat. Czy to się trochę nie kłóci?
Kontekst historyczny jest odmienny, ale chyba nadal tkwimy w sytuacji pewnej katastrofy. To zachłyśnięcie wolnym światem było tak nagłe, że po prostu pogubiliśmy się w tym wszystkim. Niby jest dobrze, ale ta rzeczywistość jakoś do nas nie przylega. Coś nam przeszkadza, uwiera, boli. Rodzi się jakiś potworny dysonans. Nie umiemy się w tym odnaleźć, więc ciągle coś udajemy, przyprawiamy sobie "gęby", panicznie próbując się jakoś określić, znaleźć pozorny "komfort istnienia".
A więc wyprał pan dokładnie ten spektakl z polityki?
Tak, choć nie do końca. Nawet cały bal u Senatora ma być "obrzędem zła". Ale jeśli trzech facetów siedzi w wysokich czarnych fotelach i zastanawia się, kogo i jak zlikwidować, to musi się jakoś kojarzyć. Te trzy fotele to jest cały pałac Senatora. Nie ma żadnego przepychu ani bogactwa. Tylko te fotele, do których może się przymierzyć każdy prezes czy dyrektor, a także poseł czy senator każdej opcji - i przejrzeć się w tym spektaklu jak w lustrze.
I dokąd nas pan poprowadzi w tym obrzędowym transie?
W tym przedstawieniu celowo nie dopowiadam pewnych rzeczy do końca. Gustaw - pod wpływem guseł - odbywa swą wewnętrzną wędrówkę. Trafia w świat aniołów i diabłów, które ukazują mu Senatora i Rolisonową; powraca też do historii wyjątkowej miłości. A potem przechodzi w niebyt, funkcjonuje jakby między dwoma światami, na granicy życia i śmierci. Człowiek czy duch? Niech widz sam rozstrzyga.
Dziękuję za rozmowę. I niech dobre duchy nadal nad panem czuwają.