Artykuły

Melodramat z nieprawdziwej wojny

Gwałty wojenne, żołnierska trauma - są w "Bohaterach" tak naprawdę jedynie sztafażem narracyjnym, serią znaków dobrze rozpoznawalnych przez odbiorców. Napędem są namiętności - pisze o sztuce Anny Wakulik Jacek Sieradzki w Dialogu.

"<> pod względem przeniesienia się w przeszłość są dla mnie eksperymentem dziwnym - czytamy w słowie od autorki w programie wydanym przez Teatr im. Solskiego w Tarnowie - bo chociaż pozbawiłam moje postacie internetu i telefonów komórkowych, w przestrzeni relacji międzyludzkich nie znalazłam różnicy między <> a <>. Przeszłość nie jest tu zresztą dookreślona - gdyby chcieć czytać ten tekst jako stricte historyczny, znalazłoby się w nim pełno anachronizmów i nieścisłości - ta sztuka nie jest w żadnej mierze dokumentem".

Roztropną intuicją wykazała się, myślę, Anna Wakulik, publikując z góry powyższe oświadczenie-bezpiecznik. Bez niego tarnowska premiera i jej tekst z pewnością zostałyby mocno oprotestowane przez właścicieli pamięci o drugiej wojnie światowej, historyków zawodowców i amatorów miłośników, wyczulonych na przekłamywane realia. Chociaż może już nie? Może po siedemdziesięciu latach ta namiętność zaczyna jednak przygasać, obojętnieje?

Tak czy owak historyczność opowieści Anny Wakulik zda się ograniczona do najbardziej znanych rekwizytów. I przemożnie symboliczna, "jest wojna. Ptaki odlatują. Szczury odbiegają. Psy miauczą, koty chrumkają, świnie szczekają. Ludziom wyrosły rogi i ogony". Tak brzmią pierwsze słowa sztuki. Mówi je kobieta w chustce, kryjącej króciutkie włosy. Zgolili jej głowę za kontakty z jakimś Niemcem. Ale w polu widzenia nie ma ani tego Niemca, ani tych, co zgolili łeb. Gdzieś tam, poza horyzontem jest jakieś wojsko (partyzantka?), z której urywa się zapijaczony brat naszej krótkowłosej. "Masz przepustkę? - pyta jego żona. - Zgubiłem." Dziwny dialog jak na to, co wiemy o ówczesnych realiach. Ale może wiemy "za ładnie"? Z pijanicą przybywa drugi wojak, starszy brat. O kulach. Kto go postrzelił, w jakiej bitwie? Z niejasnych dialogów wygląda, że strzelcem był swój, i to ktoś bardzo bliski... Na gospodarstwie jest jeszcze żona pijanicy. Gwałcili ją i swoi, i obcy, nie raz. Przybywają dwie Żydówki uciekinierki, matka z córką. Nieprzepojone jeszcze strachem zaginionego zwierzęcia, jaki znamy z innych przekazów. Dziewczyna zastanawia się co prawda, co znaczy być "śmierdzącym Żydem", ale chwilę później charakteryzuje sytuację jak dziecko: "Ledwie poznam imiona dziewczyn z podwórka, ledwie dowiem się, którędy nad rzekę - każesz mi pakować sweter i iść". W sztuce roi się od takich dysonansów sytuacyjno-psychologicznych; może to one ogniskują ciekawość? Panie wciąż mają pieniądze; opłacając się, przedłużają pobyt na kwaterze. Upokorzenia ze strony "dobroczyńców" znoszą z zadziwiającym spokojem. Matka ma czterdzieści pięć lat. Wciąż wierzy, że napisze habilitację o fenomenologii Husserla. Córka ma siedemnaście lat, jest poetką i jeszcze dziewicą. Nie utrzyma swojego niepokalania do końca opowieści.

Czytelnik pewnie już się domyśla, że "Bohaterowie" Anny Wakulik są tak naprawdę klasycznym melodramatem włożonym w kostium - ale tylko kostium - drugiej wojny. Gwałty wojenne, żołnierska trauma, tematy dziś szeroko obecne w polskiej dramaturgii i scenicznej, i filmowej - proszę zerknąć choćby na "Misję" Michała Buszewicza, którą otwiera się ten numer "Dialogu" - są tu tak naprawdę jedynie sztafażem narracyjnym, serią znaków dobrze rozpoznawalnych przez odbiorców. Napędem są namiętności. Nieokiełznane żądze - różne w obu przypadkach - obu przybyszek, starszej, której biologiczny zegar dzwoni jak oszalały, i młodszej, której czasomierz dopiero co nakręcono. Pragnienie dziecka u gwałconej. Ból kaleki, do którego dopiero dociera, co mu jeszcze, oprócz nóg, nie działa. Sytuacja wojenna - a może nie, może właśnie sztucznie wykreowana sytuacja odcięcia od wojny, sprowadzenia jej wyłącznie do retoryki, do czegoś, co dzieje się poza akcją, za horyzontem - uruchamia odwieczne motory, ciągnąc za sobą całą naturę miłosnych zapasów. Grę o dominację, o połknięcie, podporządkowanie słabszego partnera. Okrutne podstępy, wykorzystywanie bez pardonu słabości, ułomności. Autorka umie uruchomić te silniki, przekonująco pokazać motywację działań poszczególnych postaci. Szkoda tylko, że całe ciśnienie zewnętrznego świata jest u niej tak naprawdę tylko w słowach, w gadaninie. Może mógł to pozasłownymi środkami wydobyć teatr - Teatr im. Solskiego w Tarnowie, gdzie Anna Wakulik jest kierownikiem literackim i dla którego swą sztukę pisała. Ale sceneria, w której Ewelina Pietrowiak zamknęła (jako reżyserka i scenografka) swoje przedstawienie, wąski teren gry otoczony sztachetami, przez które prześwieca światło, układając się w rozmaite ozdobne wzory - sprzyjała raczej wyizolowaniu sytuacji, oddaleniu wojny daleko za horyzont, a nie czynieniu z niej realnej "osoby dramatu".

Sztuka kończy się króciutkim epilogiem w Palestynie, gdzie dotarły obie Żydówki, młodsza z dzieckiem żołnierza pijanicy w brzuchu. Teatr zrezygnował z tego finału, sięgając po inną symbolikę. W ostatniej scenie krótkowłosa, z zawodu lekarz weterynarii, ma kłopoty z przyjęciem porodu jałówki, nie ma czym obwiązać kopytek, ponieważ na jedynym sznurze powiesił się żołnierz kaleka. "Krówko - mówi kobieta - chodź, śliczna, chodź, świat będzie dla ciebie dobry, jest sierpień, sierpień jest najpiękniejszy. Jałówka, jak dobrze, że nie byczek. Mężczyźni to delikatne rzeczy, jak dobrze, że nie mogą nosić w brzuchach dzieci, byłoby im tam zimno i niewygodnie, wierciłyby się i krzyczały, bałyby się ich strachu, płakałyby ich łzami, ciągle miałyby zaciśnięte pięści i usta. Krówko, narodzisz cielaczków na tę cholerną pustkę, dużo pyzatych cielaczków. Spójrzcie. O jedną krowę więcej, o jednego człowieka mniej". Może to i dobre podsumowanie melodramatu z nieprawdziwej wojny?

Postscriptum: tarnowski teatr wziął do programu fragment artykułu "Przemoc seksualna wobec Polek w czasie drugiej wojny światowej" publikowanego w "Dialogu". Przyzwoicie byłoby poprosić o zgodę - nas i autora - choć, owszem, cytat nie był zbyt obszerny. Aliści gdyby komuś chciało się zrobić ów "straszny wysiłek" komunikacji z redakcją, to może by, psiakrew, zauważył przy okazji, że autorem komentarza nie jest Łukasz Zaręba, jak mu się napisało, tylko Marcin Zaremba. To nie jest byle literówka. Wstyd. JS.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji