Artykuły

"Szwejk" bez Szwejka

"Szwejk. Na tyłach" w reż. Adama Walnego w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Marcin Gajda w portalu miastoiludzie.pl.

Dzieło Jaroslava Haška "Przygody dobrego wojak Szwejka" ma swoich zagorzałych wielbicieli. Dla wielu czytelników to w ogóle najlepsza powieść, jaką w życiu przeczytali.

Powodów jest kilka: humor utworu, klimat ironii i absurdu, które Hašek nadał swojej wizji monarchii habsburskiej u progu I wojny światowej, wykpiwanie bezdusznego drylu wojskowego, pacyfistyczna wymowa, zabawna fabuła i przede wszystkim postać głównego bohatera, Józefa Szwejka - gaduły i pokątnego handlarza psami, który wpisuje się w cały szereg postaci literackich o plebejskim rodowodzie (Sanczo Pansa, Dyl Sowizdrzał), a które w szaleństwie otaczającej ich rzeczywistości zachowują dystans, optymizm i zdrowy rozsądek. W przypadku Szwejka efekt paradoksu zostaje wzmocniony przez fakt, iż w opinii otoczenia i uczonych autorytetów medycznych Szwejk uchodzi za nieuleczalnego idiotę. Jakie świadectwo wystawia sobie rzeczywistość, którą najtrafniej i najskuteczniej określa osobnik z naukowo stwierdzonym ograniczeniem umysłowym?

Każda próba przeniesienia opowieści o Szwejku na scenę natrafi na podstawowa trudność: konieczność dokonania niezbędnych skrótów. Z czterech tomów powieści trzeba wybrać materiał na 2-3 godziny spektaklu.

Adam Walny, adaptator i reżyser przedstawienia "Szwejk. Na tyłach", wystawionego na tarnowskiej scenie, poszedł jeszcze dalej: jego spektakl trwa 1 godz. 15 minut i jest zrealizowany z udziałem lalek.

Wielkie (rozmiarami większe od aktorów) lalki są animowane zarówno przez zespół aktorski jak i techniczny, i przez cały czas trwania przedstawienia są obecne na scenie niczym widownia teatralna. To przed nimi i niejako na ich oczach rozgrywa się historia Józefa Szwejka.

Adam Walny jest uznanym twórcą w dziedzinie teatru lalkowego. Odnosi liczne sukcesy na tym polu, zarówno w kraju, jak i na świecie. Niestety, nie widziałem żadnej z wcześniejszych inscenizacji tego twórcy, ale znam osoby, które zachwycają się jego osiągnięciami artystycznymi. Adam Walny podejmuje śmiałe wyzwania i w swoim dorobku ma takie adaptacje, jak np. "Hamlet" czy "Genesis". Już te tytuły dowodzą, że artysta jest w stanie wziąć na siebie ryzyko przeniesienia nietypowego materiału na grunt teatru lalkowego. Jego wypowiedzi, choćby te umieszczone w programie do spektaklu, potwierdzają, że Adam Walny to artysta świadomy specyfiki i uwarunkowań związanych z teatrem lalkowym, chętnie odwołujący się do artystycznego eksperymentu.

Tyle tylko, że eksperyment może być udany albo nie. W moim odczuciu "Szwejk. Na tyłach" w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie jest eksperymentem nieudanym.

Wątpliwości pojawiają się na każdym kroku. Na przykład: "wyretuszowanie" głównej postaci. Jak stwierdza w wywiadzie opublikowanym w miesięczniku teatralnym "Kulisy Solskiego" odtwórca głównej roli, Jerzy Pal: "Adam Walny, reżyser spektaklu, nie przedstawia kolejnej klasycznej, pięćsetnej wersji Szwejka" i " w porównaniu z pozostałymi postaciami na scenie Szwejk jest najmniej szwejkowy". Stąd też częste uwagi podczas prób, kierowane do aktora: "Nie szwejkuj!".

Czyli: "Szwejk" bez Szwejka? Ryzykowny zabieg, bo grozi rozczarowaniem widowni. Wielbiciele powieści Haška przyjdą do teatru, żeby zobaczyć "swojego" Szwejka, tego "klasycznego". Zawiodą się.

Trudności pojawią się przy próbie zrozumienia roli owego lalkowego audytorium, które przez cały czas przygląda się Szwejkowi i nam, widzom. Wątpliwości będzie więcej: niektóre postaci nie wchodzą na scenę, tylko wjeżdżają: na rolkach, na deskorolkach, na hulajnodze, a nawet na małym dziecięcym rowerku. Dlaczego? Niektóry postaciom dodano, nazwijmy to: nerwowe ruchy kończyn dolnych, co nie tyle różnicuje postaci, co prowokuje kolejne pytania. Ten pomysł w żaden sposób nie przywołuje klimatu powieści Jaroslava Haška, raczej kojarzy się z Latającym Cyrkiem Monty Pythona i jego Ministerstwem Głupich Kroków. Widzowie są nieco zdezorientowani, widząc różne urządzenia techniczne, które pojawiają się na scenie, np. podnoszone i opuszczane platformy (feldkurat Katz, porucznik Lukasz).

Niektóre postaci rodzą pytania o trafność obsady: czy Matylda Baczyńska (Pani Műllerowa) i Bogusława Podstolska-Kras (Baronowa, Dama) nie powinny zamienić się rolami? Czy Piotr Hudziak (Katz) nie wypadłby wiarygodniej, gdyby zagrał rolę Mariusza Szaforza (Lukasz) - i na odwrót? Oczywiście, to kwestie subiektywne. Twórcy zapewne będą mogli je uzasadnić, podobnie jak patologicznie jąkającą się panią Műllerową, stylizowanego na konfidenta gestapo Bretschneidera (Tomasz Piasecki) albo postać graną przez Ireneusza Pastuszaka, która za pomocą ręcznej piły znaczy dookolne meble. Tylko czy widz znajdzie dla tych zabiegów satysfakcjonujące wytłumaczenie?

Sądząc po reakcji premierowej widowni - mogą być z tym trudności. Świadczą o tym anemiczne brawa na zakończenie spektaklu i kuluarowe rozmowy, w których przewijało się pytanie: do kogo adresowane jest to przedstawienie? Raczej nie do "szwejkologów", nie do młodzieży szkolnej i nie do tzw. zwykłego widza. Stopień stylizacji (scenografia, kostiumy, rekwizyty, ekspresja aktorska) nie ułatwia odbioru, raczej dezorientuje widza, który z ulgą przyjmuje zaskakujące, finałowe zawołanie Szwejka: "Koniec przedstawienia. Kurtyna!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji