Artykuły

Mrożek-Baltazar jako debiutant

"Karnawał" jest to pierwszy tekst Mrożka napisany, a w każdym razie opublikowany, po chorobie i niewątpliwie stanowi on dowód na niezwykłą siłę ducha - pisze Janusz Majcherek w "Dialogu".

Przy pierwszym czytaniu "Karnawał" wydaje się niepodobny do żadnej z blisko czterdziestu znanych sztuk Mrożka, choć przecież pod względem dramaturgicznym i stylistycznym różnią się one między sobą na tyle znacznie, że nie sposób pomylić "Policji" z "Emigrantami" czy "Pieszo" z "Tangiem". Owszem, wiele z nich łączy podobieństwo głębszych struktur, i udowadniali to wnikliwi interpretatorzy, zwłaszcza Jan Błoński i Małgorzata Sugiera, ale i z tego punktu widzenia "Karnawał" wymyka się klasyfikacji. Prawdę mówiąc, zapoznawszy się z tekstem, zadałem sobie, bardzo po cichu, pytanie, czy jego autorem aby na pewno jest ten sam Mrożek, którego czytaliśmy, oglądaliśmy i kochaliśmy przez pół minionego stulecia.

W tym miejscu nie można ominąć sprawy delikatnej, bo związanej z osobistymi przejściami autora. Nie chciałbym jej eksploatować, niemniej muszę przypomnieć, że prawie jedenaście lat temu - dokładnie 15 maja 2002 roku - Mrożek doznał udaru mózgu, którego skutkiem była głęboka afazja. Albo mówiąc mniej medycznie: utrata samego siebie.

Dokonując, jak to nazwał, "bilansu klęski", Mrożek wyliczał: "Znałem kilka języków obcych. Po powrocie ze szpitala okazało się, że nie potrafię rozmawiać w żadnym z nich. Język polski, będący moim ojczystym językiem, stał się nagle niezrozumiały. Nie potrafiłem ułożyć żadnego sensownego zdania. Potrafiłem czytać, jednak nie rozumiałem tego, co przeczytałem. Utraciłem umiejętność posługiwania się maszyną do pisania, komputerem, faksem i telefonem. Nie wiedziałem też, jak posługiwać się kartą kredytową. Nie umiałem liczyć i nie mogłem się odnaleźć w kalendarzu. Konieczność wyjścia na ulicę budziła we mnie zdecydowany sprzeciw. Panicznie bałem się spotkania z obcymi. Jedyne, co mi pozostało, to umiejętność słuchania muzyki"1.

Choroba wymagała długotrwałej i żmudnej rehabilitacji, która w pewnym momencie przybrała formę pracy nad autobiografią. Pisząc ją z pomocą logopedy, Mrożek stopniowo odzyskiwał pamięć i władzę nad słowami. Ostatecznie niewielki tom "Autobiografia" ukazał się w 2006 roku, podpisany imieniem tajemniczego Baltazara, który przyśnił się Mrożkowi w Paryżu. We śnie jakiś głos informował go, że nie będzie już mógł używać prawdziwego imienia i nazwiska. "Moje nowe nazwisko będzie brzmiało: Baltazar."

Mrożek, nazywając afazję "samobójstwem, które się nie udało", dopowiada jeszcze takie słowa: ,ja zmieniając nazwisko i podpisując się Baltazar, przyznaję się otwarcie do niedoskonałości. Odtąd nie można mnie chwalić ani ganić za nic, co napisałem przed afazją, ponieważ tamten człowiek nie istnieje".

Teraz może lepiej tłumaczy się moje pytanie o autorstwo "Karnawału". Jest to pierwszy tekst Mrożka napisany, a w każdym razie opublikowany, po chorobie i niewątpliwie stanowi on dowód na niezwykłą siłę ducha. Na ostatnich stronach "Autobiografii" Mrożek (czy też Baltazar) wyrażał wiarę, że pokona afazję i wróci do zawodu.

Wszelako powrót do dramatopisarstwa nie musi oznaczać powrotu do samego siebie, zwłaszcza jeśli na serio brać cytowane przed chwilą zdanie o nieistnieniu "tamtego człowieka". Krótko mówiąc, pytanie brzmi, czy autorem "Karnawału" jest Mrożek, czy Baltazar. Albo mniej enigmatycznie: czy "Karnawał" należy traktować jako kolejną sztukę Mrożka, a więc w porządku kontynuacji, czy przeciwnie, jako utwór zrywający ciągłość i otwierający zupełnie odmienny, późny etap w twórczości autora, który potrafił już nieraz zaskakiwać nowym stylem, żeby wspomnieć choćby "Emigrantów" czy "Pieszo". Zatem: przemiana człowieka czy tylko zmiana stylu? A jeśli to drugie, to czy rezultatem jest w przypadku "Karnawału" sympatyczna krotochwila, czy wieloznaczna szarada? Żart, satyra, ironia czy głębsze znaczenie?

Przyjrzyjmy się tekstowi.

Jest, powiedzmy, niewymiarowy. Składa się co prawda z czterech aktów, ale bardzo krótkich. Didaskalia drobiazgowo opisują przestrzeń, postaci, kostiumy, rekwizyty, a także maski (lwa, kota, błazna), które w pewnym momencie nakładają postaci. Zarazem autor, pozostawiając reżyserowi wolną rękę co do różnych szczegółów, wyraźnie zaznacza wyjątki: życzy sobie wykorzystania przez jedną z postaci klasycznej maski Il Dottore z komedii dell'arte oraz użycia wskazanego przez siebie tematu muzycznego, mianowicie popularnej w Meksyku i w całym świecie latynoskim piosenki "La Llorona" (Płaczka). Wyznacza ona niejako oś tematyczną sztuki.

Piosenka ta wiąże się z rozpowszechnioną w Ameryce Środkowej i Południowej legendą o pięknej Marii (w innej wersji: Leonorze), która z miłości do mężczyzny i walcząc o jego względy utopiła swoje dzieci; porzucona, zaczęła ich poszukiwać, włócząc się po świecie i żałośliwie zawodząc. Jej płacz miał zwiastować rychłą śmierć temu, kto go usłyszał. Budziła też grozę w dzieciach, które - straszone przez rodziców - bały się, że je porwie. Przedstawiano ją jako długowłosą kobietę, której z martwych zaczerwienionych oczu płyną krwawe łzy.

W udzielonym "Playboyowi" wywiadzie Mrożek wspomina, że gdy mieszkał jeszcze w Meksyku, trafił do nocnego lokalu na Jukatanie i usłyszał tam niezwykłą pieśń. Musiała to być właśnie "La Llorona". Skojarzył ją z legendą o innej postaci, demonicznej Lilith, upiorzycy, która w ludowej tradycji żydowskiej miała zabijać noworodki. Ale o Lilith krążą też inne opowieści - że śpiewem zwodzi pożądających ją mężczyzn oraz że odegrała szczególną rolę w dziejach biblijnego Adama. Część legend spożytkował Mrożek, czyniąc z Lilith kluczową postać w Karnawale i przypisując jej takie oto słowa: "Moja historia wiecznie trwa i nie ma znaków, że kiedykolwiek się skończy. I od wieków, wieczorem, widziana jestem to tu, to tam, w kościołach, tawernach, a często nocą we mgle, a towarzyszy mi śpiew samotnej kobiety, skarżącej się przeciwko całemu światu. Stąd nierzadko, kiedy świt nastanie, na obrzeżach bagien znajduje się parę przystojnych żywych trupów. To są wyłącznie mężczyźni. Zwabieni i oczarowani śpiewem tej kobiety, dążą ponad wszystko, by tę kobietę odnaleźć i posiąść".

Pełny tytuł sztuki brzmi: "Karnawał, czyli pierwsza żona Adama". Nigdy bym nie przypuszczał, że komentując Mrożka, będę musiał odsyłać czytelników do pism żydowskich mistyków, ale to właśnie oni - na przykład żyjący w trzynastym wieku Izaak ben Jakob Ha-Kohen - badali legendę Lilith i pisali rzeczy przyprawiające o zawrót głowy. Nie jestem tu w stanie przytoczyć kabalistycznych spekulacji, skądinąd fascynujących, bo ich po prostu nie ogarniam. Ale też myślę, że i Mrożek nie oddawał się studiom nad kabałą, lecz oparł się na popularnym wizerunku Lilith, który przedstawia żeńskiego demona, strzygę, "królową piekieł", oblubienicę Szatana i naczelną kusicielkę. Niektórzy uważają, że to ona kryje się za figurą Wielkiej Nierządnicy w Apokalipsie świętego Jana. Opowieści o Lilith nie ostały się ani w Torze, ani tym bardziej w chrześcijańskiej Biblii. Badacze powiadają, że zostały ocenzurowane przez ortodoksów już na wczesnych etapie tworzenia kanonu tekstów. Jedyna wzmianka zachowała się w Księdze Izajasza, której autor, wieszcząc zagładę Edomitów, przedstawia opustoszałe ruiny dawnych pałaców, gdzie "zdziczałe psy spotkają się z hienami i kozły będą się przyzywać wzajemnie; co więcej, tam Lilit przycupnie i znajdzie sobie zacisze na spoczynek"2.

Ale to nie wszystko. Może najbardziej porywająca część legendy, z której Mrożek czerpie inspirację, ukazuje rolę Lilith niejako u początku Stworzenia - i to właśnie ze względu na tę rolę postać Lilith zniknęła z oficjalnych ksiąg żydowskich i chrześcijańskich. Powiadają mianowicie mistyczni komentatorzy, że Lilith pojawiła się w raju jako pierwsza Ewa; poprzedzała tę, którą znają wszystkie kultury oparte na tradycji biblijnej - matkę rodzaju ludzkiego, stworzoną z Adamowego żebra, skuszoną przez Węża-Szatana pod Drzewem Wiadomości Dobrego i Złego. Tymczasem Lilith została stworzona tak, jak Adam - z prochu ziemi i czuła się mu równą. On sam zresztą ojej stworzenie prosił Boga - odczuwał samotność, gdy widział, że wszelkie powołane już do życia stworzenie występuje w parach. Tradycja rabinacka głosi, że między Lilith a Adamem nigdy nie zapanowała zgoda - Lilith duchowo była połowicą Szatana, stąd pogląd, że pierwsza para ustanowiła archetypowy model niemającej nigdy ustać walki płci. Rabini twierdzili również, że konflikt Adama i Lilith wyrażał się na płaszczyźnie seksualnej. Lilith podczas stosunku nie chciała kłaść się pod Adamem, widząc w tej pozycji wyraz swojego poddania czy podrzędności. W końcu się rozstali. Lilith osiadła podobno nad Morzem Czerwonym i aż po kres czasów miała realizować swe demoniczne powołanie. Adam dostał od Stwórcy nową kobietę.

Pozostaje jeszcze jedna niepokojąca kwestia, która przed wiekami zaprzątała uwagę żydowskich komentatorów. Uważali oni, że Lilith miała z Adamem demoniczne dzieci; z kolei druga Ewa miała rodzić potomków spłodzonych z Szatanem - pierwszym był Kain i od niego wywodzą się kolejne pokolenia łaknących krwi kainitów, o których lubią rozprawiać znawcy i miłośnicy wampiryzmu (osobny temat stanowią gnostycy, którzy w drugim wieku stworzyli sektę Kainitów, opierając swoje poglądy na odróżnieniu Boga najwyższego od Demiurga-stwórcy świata; kwestionowali niemal w całości Stary Testament; ich dziełem jest tak zwana ewangelia Judasza).

Lilith jest pierwszą postacią, którą zastajemy na scenie, zanim jeszcze zacznie się widowisko (skończy się jej przejmującym śpiewem). Siedzi na ławce widokowej, w miejscu sielskim i idyllicznym, stworzonym dla wywczasu; bujne trawniki, kwiaty, jezioro, w powietrzu unoszą się motyle i brzęczą pszczoły. Jest ciepło, pogodnie - rzec by można: jak w raju.

Niebawem okaże się, że skojarzenie z rajskim ogrodem jest całkiem prawomocne, gdy wśród dziesięciu postaci "Karnawału" zobaczymy Adama i Ewę oraz Szatana. Zanim jednak następne figury skomplikują obraz, chcę powiedzieć, że po Mrożkowej eksploracji Księgi Rodzaju (łącznie z apokryficznymi i kabalistycznymi wariantami) nie należy spodziewać się epickiego rozmachu w stylu Miltona (choć obu autorów niepokojąco intryguje Nieprzyjaciel Boga, a fraza Szatana Urągającego - w przekładzie Miłosza - "Z Piekła uczynić Niebo, z Nieba Piekło" ma znamiona karnawałowego odwracania porządku). W Karnawale słychać raczej tonację Teatrzyku Zielona Gęś; choćby tego, który miał zaszczyt przedstawić "Żarłoczną Ewę". W tej miniaturze na cztery kwestie Wąż, podając Ewie jabłko, prosi, żeby ugryzła i dała Adamowi. Ewa zjada całe jabłko, Wąż, przerażony, pyta: "Co teraz będzie?", Adam puentuje: "Niedobrze. Cała Biblia na nic".

Zdanie: "Cała Biblia na nic" wydaje mi się użyteczne i może jeszcze do niego wrócę. Tymczasem jeszcze jedna uwaga: "Przekrojowe" dowcipy Gałczyńskiego miały na młodego Mrożka - również autora "Przekroju" - wpływ bodaj większy niż Gombrowicz i Witkacy, których, stawiając pierwsze kroki w literaturze, chyba nie znał. Kto wie, czy ten wpływ najwyraźniej nie przejawiał się w rysunkach. Jeszcze u schyłku lat siedemdziesiątych narysował Mrożek dla tygodnika satyrycznego "Szpilki" taką oto scenkę: Ewa stoi pod drzewem i skarży się na Adama, który siedzi na ziemi odwrócony plecami. W dymku tekst Ewy: "Nie chce jabłka. Chce wódki". Jest to wersja rysunku, który w 1967 roku ukazał się w "Przekroju". Skarga Ewy różniła się nieznacznie: "On nie chce jabłka. On chce piwko". Dwa lata wcześniej Mrożek przedstawił inną sytuację z życia Pierwszych Rodziców. Ewa medytuje pod drzewem obwieszonym jabłkami, a Wąż wyznaje Adamowi: "Już nie mam siły! Wciąż nie może się zdecydować, które!"3.

Jeśli na początku pisałem, że "Karnawał" nie przypomina żadnej z wcześniejszych sztuk Mrożka, to teraz muszę wnieść drobną korektę - przypomina jego twórczość rysunkową. Przynajmniej w tej mierze Baltazar zachowuje ciągłość z Mrożkiem.

Albumy rysunkowe podsunęły mi jeszcze jedną inspirację. Oto w legendarnym tomiku "Przez okulary" Sławomira Mrożka (z 1960 roku), w którym rysunkom towarzyszą również krótkie prozy, znalazłem "Dobre rady i uwagi - dzisiaj starca, a niegdyś króla salonów i bon viveure'a- w sprawie balu maskowego - ważne dla młodzieńca u progu życia". Starzec zwraca się do młodego słuchacza w te słowa: "Więc powiadasz, że wybierasz się na bal maskowy. Pozwól, że sięgnę pamięcią wstecz, bo naprzód to niemożliwe. Mój Boże, gdybyż sprawdziła się teoria, że wszechświat to elipsa! Wtedy sięgając pamięcią wstecz, byle dostatecznie daleko, moglibyśmy wiedzieć, czy jutro to przypadkiem nie wczoraj".

W dalszym ciągu "Dobrych rad i uwag..." pojawiają się jeszcze rozważania o zaletach maski podczas karnawału - może ona uchronić na przykład przed spoliczkowaniem. Jednak mnie w przytoczonym fragmencie interesuje zdanie na temat czasu. Nie mam pojęcia, czy teoria wszechświata jako elipsy w ogóle została opisana (może w "Przekroju"?). O ile pamiętam, prawo Keplera mówi, że planety Układu Słonecznego poruszają się po elipsach, ale dla interpretacji "Karnawału" nie ma to żadnego znaczenia. Istotny jest stary (i nie taki znowu oryginalny) pomysł Mrożka, wedle którego to, co ma się dopiero wydarzyć, już się wydarzyło; jutro będzie wczoraj, a wczoraj było jutro i czas gryzie się we własny ogon. Można w tym pomyśle zobaczyć pewną koncepcję wieczności.

Na bardzo podobnym pomyśle opiera się "Karnawał". Stosunek autora do czasu jest w tej sztuce co najmniej nonszalancki, a jego sprzymierzeńcem jest, raczej nieoczekiwanie, Jacques Offenbach: "Za wzór - wyznaje Mrożek w wywiadzie - brałem operetki Offenbacha, który detalami się nie przejmował"4 (równie dobrze mógłby się powołać na komedyjki Artura Marii Swinarskiego, opowiadające o amorach bogów na Olimpie). Z jednej strony, jesteśmy więc niejako u początków Stworzenia, w momencie, gdy Adam i Ewa nie zostali jeszcze wygnani z raju, a Szatan wespół z Lilith dopiero knują intrygę; z drugiej strony Mrożek wprowadza na scenę postaci przybywające, by tak rzec, z historii ludzkości, która już się wydarzyła, ale nie jest jeszcze zakończona - wydaje się trwać w jakimś Wiecznym Teraz. W dialogach napomyka się a to o Trzeciej Rzeszy, a to drugiej wojnie światowej, a to o Maksimie Gorkim, przypominając słowa: "człowiek to brzmi dumnie". Autor oznacza nawet daty dzienne akcji. Goście zjawiają się 22 czerwca, czyli w dniu letniego przesilenia i przebywają ze sobą dwie doby, czyli do 23/24 czerwca - gdy obchodzi się noc świętojańską czy, jak kto woli, Sobótkę albo Noc Kupały. Służy, jak rozumiem, podkreśleniu, że tradycja została przenicowana i że urządzanie zabawy karnawałowej w czerwcu, a nie zimą, jak Pan Bóg przykazał, jest burzeniem kosmicznego porządku; jakby szatańską karnawalizacją samego karnawału.

Wśród przybywających na karnawał gości najbardziej intrygujący wydaje się Johann Wolfgang Goethe, któremu towarzyszy młoda bawarska dziewczyna, Margherita (raczej niepodobna do Małgorzaty z "Fausta", choć ze względu na imię takie skojarzenie automatycznie się nasuwa). W gruncie rzeczy cała sprawa zaczyna się od Goethego. Oto w pierwszej scenie "Karnawału", gdy już przyjrzymy się Lilith, do akcji wchodzą Impresario i Asystent - osobnicy aranżujący na zlecenie Szatana czerwcową zabawę karnawałową. Obaj należą do przedstawienia, ale zarazem patrzą na nie z zewnątrz, świadomi teatralności wszystkiego, co się tu zdarzy. Pierwszy z nich, mając na myśli widzów w teatrze, mówi: "Na początku damy im Goethego". Uważa, że widzowie są na tyle dorośli, że Goethe będzie dla nich znaczył więcej, niż się Asystentowi wydaje. Tymczasem dla Asystenta, któremu do dorosłości jeszcze daleko, najbardziej interesująca jest - zdaniem Impresaria - tajemnica płci. "A więc tajemnica płci będzie naszym tematem, a reszta - resztą" - oznajmia Impresario, ustępując wchodzącej na scenę parze: Goethemu i Marghericie.

Goethe występuje w sztuce jako archetypowa figura starego pisarza, który może po raz ostatni ulega Erosowi, martwiąc się zarazem, że nie sprosta młódce. Szatan, z którym wiedzie rozmowę o impotencji, podsuwa mu myśl o viagrze, co zresztą jest kolejnym przykładem dezynwoltury, z jaką Mrożek żongluje anachronizmami. Lekki flirt z Lilith kończy się wygłoszeniem pochwały nieugiętej osobowości, choć ta -utrwalona w wizerunku Olimpijczyka - ciąży Goethemu, który wyraźnie chciałby umknąć nieuchronnemu przeznaczeniu. W finale zwierza się Szatanowi z lęku przed śmiercią i tęsknoty za nieśmiertelnością, która pozwoliłaby mu doświadczać wiecznej szczęśliwości. Po tym wyznaniu odchodzi z Małgorzatą do Weimaru, być może żeby dokończyć pisanie Fausta, bo ostatecznie literatura jest w stanie zapewnić nieśmiertelność. W "Fauście" nie zapomni napomknąć o poznanej podczas karnawału kusicielce:

FAUST

Któż to jest?

MEFISTOFELES

Przypatrz się dobrze! To Lilith!

FAUST

Kto ona?

MEFISTOFELES

Adama pierwsza żona. Wystrzegaj się pilnie jej pięknych włosów I ozdób, którymi zwłaszcza się chlubi. Gdy zwabi nimi któregoś z chłopców, To go tak prędko znowu nie puści5.

Na ile stary Mrożek przegląda się w starym Goethem? Wolałbym tej kwestii nie roztrząsać. W każdym razie Goethe jest w "Karnawale" wyrazicielem - niekoniecznie wprost - samowiedzy artysty, który, choćby nawet osiągnął olimpijskie wyciszenie ducha - serenité - wciąż podąża za wezwaniem Erosa i aż do śmierci nie zazna spokoju.

Wśród przedstawicieli "historycznej ludzkości" - uczestników karnawału - są jeszcze dwaj osobnicy, którym należy się słowo komentarza; niejaki Joe oraz Biskup.

Joe jest tym, który przywołuje aforyzm Gorkiego. Na pytanie, czy jest człowiekiem, czy bóstwem, odpowiada: "Bóstwem, oczywiście". Nic dziwnego - interesuje go, jak dojść do pozycji nadczłowieka. Ciekawe, że w rękopisie sztuki Joe figuruje jako Odyseusz; skreśliwszy to imię, Mrożek zmienił je następnie na Perseusz6; w każdym razie obaj to w mitologii spryciarze. Podczas karnawału Joe nosi maskę Il Dottore, co każe w nim widzieć arogancję rozumu, a nawet pychę rodzaju ludzkiego.

Gdy tajemnica płci kojarzy związki i pcha owładnięte pożądaniem pary do spazmatycznych uścisków, Joe zostaje sam, czy też raczej w osobliwej parze z Biskupem, również, niejako z urzędu, samotnym.

Postać Biskupa nastręcza problem natury poniekąd teologicznej. Na pozór uzupełnia rajski kwartet: skoro na scenie występują Adam i Ewa oraz Szatan, to do kompletu brakuje Stwórcy, bo bez niego historia kuszenia i upadku pierwszych ludzi nie ma sensu (czyli jednak Gałczyński: "Cała Biblia na nic!"). Ale Biskup nie jest Bogiem, co najwyżej jak każdy kapłan reprezentuje na ziemi Boga - i to raczej Osobę Syna - a to nie to samo. Gdzie zatem podział się Bóg Ojciec? Dlaczego w sztuce Mrożka go nie ma? (No, chyba że boskiego sprawcę zobaczymy w... autorze).

Wygląda na to, że Mrożek całe pole działania oddał siłom zła. Byłby to wyraz Mrożkowego gnostycyzmu czy manicheizmu? Ale gdzie tam! Zważywszy, że rajskie sceny są w "Karnawale" scenami właśnie - zostały urządzone jako sceniczne obrazy przez teatralnych macherów, Impresaria i Asystenta - to można przyjąć, że Szatan jest co najwyżej demonem teatru, który w swoim theatrum mundi uprawia grę masek i plącze losy postaci. W tym sensie Karnawał osobliwie przypomina "Sen nocy letniej", tyle tylko, że w komedii Shakespeare'a pozostające na rozkazach Tytanii elfy, na czele z Pukiem, bywają co najwyżej złośliwe, a po wszystkich intrygach nocny świat wraca jednak do dziennej normy; tymczasem Mrożka interesują siły Zła osobowego, choć prawda, że traktowane krotochwilnie. Szatan majstruje przy losach człowieka od początku Stworzenia, a do swoich procederów używa kobiety. W czasie czerwcowej nocy Lilith ponownie uwiodła Adama - swego pierwszego męża, podczas gdy Ewa przespała się z Asystentem i wygląda na to, że poczęła z nim dziecko. Co by znaczyło, że ojcem rodzaju ludzkiego będzie opłacony przez Szatana człowiek od teatru, pomocnik Impresaria. Trudno się dziwić, że jedna z finałowych kwestii Adama brzmi: "Przyszłość wydaje mi się dość ponura".

1 Sławomir Mrożek Baltazar, "Autobiografia", Noir sur Blanc, Warszawa 2006, s. 244; kolejny cytat - s. 248.

2 Księga Izajasza 34, 14 w: "Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu", Wydawnictwo Pallotinum, Poznań 2008, s. 994.

3 Sławomir Mrożek, "Przez okulary 1960-1963", słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002, s. 132; tenże, "Przez okulary 1965-1968", słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1999, s. 218; tenże, "Epoka <> 1974-1982", słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005', s. 243.

4 Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke Sławomir Mrożek, "Playboy" nr 9/2011.

5 Johann Wolfgang Goethe, "Faust", przełożył Bernard Antochewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1992, s. 154.

6 Pisząc mój tekst, nie znałem ostatecznej wersji "Karnawału", w której autor zamienił Joe'ego na Prometeusza - J.M.

***

Autor jest wykładowcą w Akademii Teatralnej, zajmuje się historią teatru w Polsce Ludowej; stale współpracuje z "Zeszytami Literackimi", "Sceną" i II programem Polskiego Radia; obecnie jest również związany z Teatrem Polskim w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji