Obłęd po rosyjsku
Powieść "Mały bies" Fiodora Sołoguba wywarła na mnie
duże wrażenie prawie dwadzieścia lat temu, gdy ukazała się po raz pierwszy w polskim tłumaczeniu. Obecnie, po odkryciu sztuk Erdmana, umieściłbym Sołoguba gdzieś między Gogolem, a właśnie autorem "Samobójcy". Napisany w pierwszej dekadzie naszego stulecia "Mały bies" przyniósł niezwykle zjadliwy i oskarżycielski obraz rosyjskiej rzeczywistości. W telewizyjnej adaptacji udało się zachować to, co stanowi o sile powieści: studium jednostkowego obłędu bohatera jest częścią, a zarazem symbolem - jeśli (rzec tak można - generalnej paranoi systemu.
Niskie instynkty, wszechobecny strach, obłuda, donosicielstwo, brutalność i chamstwo w stosunkach międzyludzkich charakteryzują rzeczywistość, przed której brzydotą i absurdem chce się uciec - choćby w obłęd. W powieści - i w przedstawieniu - nie ma postaci czystych. W mniejszym lub większym stopniu wszyscy zostali splugawieni, dotknięci zaraźliwą chorobą systemu. Może jedynie cerkiew - pokazywana w odrealniony sposób - ochroniła swój wyższy status.
Krzysztof Lang, reżyser przedstawienia, zachował w nim wielostylowość powieściowego pierwowzoru. Scenom naturalistycznym towarzyszą więc ekspresjonistycznie przerysowane, realizm miesza się z groteską, satyra z fantasmagorią. Dla tajemniczego "niedotkniątka" z powieści znaleziono świetne kocie ukonkretnienie. Szczególnie ciekawy wydał mi się sposób, w jaki ukazano narastające szaleństwo Pieriedonowa. Grający go Krzysztof Majchrzak pozostaje stale taki sam: brutalny, wzbudzający obrzydzenie, a przy tym nieprzenikniony - trudno dociec, co czuje i przeżywa. Natomiast coraz bardziej wykrzywiona jest otaczająca go rzeczywistość, z coraz większym strachem reaguje na zachowania bohatera jego otoczenie.
W sumie - kolejny ważny i udany spektakl Teatru Telewizji. W zdominowanej przez głupie seriale rzeczywistości Polskiej TV - poniedziałkowe premiery teatralne stanowią prawdziwe oazy Sztuki przez duże S.