Artykuły

Absurd życia, absurd teatru

"Zimowa opowieść" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to dla mnie bardzo smutna opowieść. Smutna, bo wyrażająca niewiarę w świat, ludzi, w teatr.

Pierwsza część spektaklu to coś w ro­dzaju salonowego melodramatu. Posta­cie w XIX-wiecznych kostiumach od­grywają historię obsesyjnej zazdrości i skrzywdzonej niewinności. Ale to me­lodramat, który od początku podważa swą wiarygodność. Gorące namiętno­ści, o których mowa w tekście, zderza­ją się z chłodem formy. Aktorzy grają "na zimno", obok siebie, prezentują nam emocje postaci, ale nie wydaje się, że je czują. Jedynie Antonina Choroszy w roli królowej Hermiony głębiej wni­ka w cierpienie swej bohaterki. Jej dra­mat tym bardziej niepokoi na tle obo­jętności partnerów i milczącej grupy służących w białych rękawiczkach.

Także scenografia Małgorzaty Szczęś­niak odziera spektakl z iluzji. Na środku niemal estradowy podest, za nim za­stawka z trojgiem drzwi. Widać wiszą­ce reflektory, gdzieś z boku wystaje fragment jakieś metalowej konstrukcji.

I jeszcze Błazen (Krystyna Feldman) - być może najważniejsza postać w tym spektaklu. W swej czerwonej czapce spokojnie i ironicznie komentuje akcję bądź ją dopowiada, samemu dystansu­jąc się od świata przedstawionego, dy­stansując od niego także widzów.

"Zimowa opowieść" od początku nie wciąga widza w swoje meandry. W pro­gramie do spektaklu Sergiusz Sterna-Wa­chowiak pisze o "współodczuwającym", przed którym dramat Szekspira odkrywa swe ścieżki "bólu i miłości" ale u Warli­kowskiego nie ma "współodczuwających". Ani aktorzy, ani widzowie nie współodczuwają z postaciami. Wszyscy tylko od­grywają swe role w zdegradowanej świą­tyni teatru. I nawet niedźwiedź, który za­miast rozszarpać Antygonusa na kawałki, daje mu klapsy na pupę, wygląda jak atrak­cja z zakopiańskich Krupówek.

Druga część zaczyna się od widoku królów Leontesa i Poliksenesa siedzą­cych przed atrapami luster z teatralnej garderoby. To aż nazbyt dosłowne na­wiązanie do, nieco już zbanalizowanej, myśli Szekspira, że "świat jest tea­trem..." itd. Cóż jednak z tego, skoro w tym spektaklu ani świat, ani teatr nie mają statusu prawdy?

W drugiej części zmienia się tonacja. Robi się bardzo wesoło. Melodramat staje się farsą, tragedia zmienia się osta­tecznie we własną parodię. Happy end, "sentymentalny cud" bez pretensji do wzruszenia. Błazen wkłada czapkę do walizki i idzie do innej roboty. I to już właściwie koniec. Jeszcze tylko powtó­rzenie "ujęcia" z początku spektaklu - kręcącego się dziecięcego bączka. A więc cała historia może powtórzyć się znowu? Tylko po co?

W "Zimowej opowieści" Warlikow­skiego ludzkie dylematy i dramaty zdają się być śmieszne, absurdalne i bez znaczenia, przynajmniej w zwierciadle teatru, który nie ocala, nie oczyszcza, nie przeobraża. Najcie­kawsze, że jest to spektakl bardzo efektowny. Skądinąd, po raz kolejny stwierdzam, że reżyser szuka inspira­cji dla swej wyobraźni głównie w fil­mach. Scena wiejskiej uczty, na przy­kład, wyraźnie nawiązuje do "undergroundowego" wesela z pamiętnego dzieła Emira Kusturicy.

Efektowność, efekciarstwo wręcz te­atru Warlikowskiego może drażnić. Wy­daje się często jedynie popisem, atrak­cją dla samej atrakcji. Mam jednak wra­żenie, że jest ono podszyte rozpaczą. I jeśli od tej strony spojrzeć na ten spek­takl, to być może dostrzeżemy w nim coś przejmującego. Więc tylko tyle nam zostało? Spektakularne gesty? Konsum­pcja form? A poza tym ogólna niepraw­da i degradacja?

Potraktujmy "Zimową opowieść" War­likowskiego jak zimny prysznic. Gdy dzięki niej jasno dostrzeżemy absurd życia i absurd teatru, może z większą pasją szukać będziemy "ścieżek bólu i miłości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji