Artykuły

Jesienne festiwale wiosną. Część druga: Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w Opolu

Festiwal odbywał się w trakcie przebudowy, a organizatorzy musieli sobie radzić bez dużej sceny - XXVI Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w Opolu podsumowuje Agata Drwięga z Nowej Siły Krytycznej.

Podobnie jak poznańskie KON-TEKSTY, Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w Opolu tym razem odbył się wiosną. Impreza była szczególna także z innych powodów. Przede wszystkim niezwykłym przeżyciem jest uczestnictwo w festiwalu dziejącym się w praktycznie nieistniejącym teatrze. Główny budynek OTLiA został zburzony, dziurawe ściany straszą przechodniów, a droga do Małej Sceny wiedzie przez bramy i podwórka sąsiadujących z teatrem bloków. W związku z remontem, zapowiadający spektakle Krzysztof Jarota i Miłosz Konieczny (aktorzy OTLiA) występowali w robotniczych spodniach i kaskach oraz odblaskowych kamizelkach z napisem "Teatr w przebudowie". Ich wprowadzenia, ku uciesze widzów, nawiązywały do prac budowlanych. Ubolewam, że aktorom nie przyznano żadnego wyróżnienia za role konferansjerów-roboli. Zasłużyli na nie.

To, że większość nagród jury podzieliło między dwa skrajnie odmienne przedstawienia, wydaje mi się symptomatyczne. "Złoty klucz" Jana Ośnicy (reż. Janusz Ryl-Krystianowski, Teatr "Banialuka" w Bielsku-Białej) jest klasycznie zrealizowaną sceniczną adaptacją ludowej baśni. Występuje tu biedny i uczciwy Duda, Święty Piotr, diabeł, śmierć, a nawet Pan Bóg we własnej osobie. Potężne moce dobra i zła walczą o duszyczki grzesznych śmiertelników. Realizację można nazwać tradycyjnym spektaklem lalkowym (takich w Polsce jest niewiele). Ubrani na czarno animatorzy pozostają niewidoczni, a jedyne, co się liczy, to ożywiane przez nich obiekty. Scenografia oraz lalki Julii Skuratovej nawiązują do twórczości ludowych artystów rzeźbiarzy - łagodne, niejaskrawe, piękne w swojej prostocie. Muzyka Roberta Łuczaka dodaje podniosłości z pozoru błahej i prostej historii. "Złoty klucz" jest bez wątpienia magicznym przedstawieniem, na którego sukces złożyła się zespołowa praca wszystkich twórców. Przywołuje nieistniejący już świat ludowych wierzeń oraz wymierający sposób myślenia o teatrze.

W zestawieniu z bielsko-bialskim przedstawieniem, "Najmniejszy bal świata" Maliny Prześlugi (reż. Paweł Aigner, Teatr Baj Pomorski w Toruniu) wydaje się realizacją o kilka epok późniejszą. Drewnianą scenografię zastąpił plastik i piksele kreujące multimedialną rzeczywistość. Czarne tło zamieniono na niebieskie wnętrze blue boxa. Aktorzy nie animują lalek, ale sami są obiektami, którym znaczenie i kontekst zostaje nadane przy użyciu komputera i kamer. Akcja spektaklu dzieje się w studio telewizyjnym programu "Najmniejszy bal świata" służącemu wychowywaniu nieposłusznych dzieci. W oglądanym przez nas odcinku główną bohaterką jest nieznośna Migawka (Dominika Miękus), która nieopatrznie wysyła swoich rodziców na inną planetę. By ich odzyskać, musi przejść ciężką drogę wiodącą od nogi własnej mamy aż po sam czubek jej nosa. Bohaterka uczy się stosowania słów "proszę", "dziękuję" i "przepraszam", a w osiągnięciu celu pomaga jej Pokurcz (Krzysztof Parda). Nieoczywisty i chwilami abstrakcyjny tekst Prześlugi brzmi jak napisany na potrzeby tej realizacji. Autorka nie tylko potrafi usłyszeć i przetworzyć język rozwydrzonej dzieciarni, ale również dostosowuje swoje myśli do poziomu zegarka, komara czy oczka w rajstopie. Spektakl bez wątpienia trafia do małych widzów i nie pozwala na nudę dorosłym. Rozczarowuje jedynie fakt, że reżyser nie oparł się pokusie uczynienia z nieporadnego, sepleniącego Pokurcza bajkowego księcia, którego Migawka przedstawia rodzicom w finałowej scenie.

Wśród festiwalowych propozycji dla dzieci znalazł się również spektakl gospodarzy - "Nusia i wilki" na podstawie książki Piji Lindenbaum w reżyserii Roberta Jarosza. Strachliwą dziewczynkę, która nie bała się spędzić nocy w lesie razem z watahą wilków, mali widzowie pokochali od razu. Publiczność nie tylko obserwuje, ale także uczestniczy w akcji - aktorzy dostrzegają obecność widzów i nie boją się interakcji. Zaangażowanie najmłodszych w scenę, w której mają pomóc tytułowej bohaterce w nauczeniu wilków zabawy w "Gąski gąski do domu", sprawia, że dzieci całe wchodzę w opowiadaną im historię. Spektakl, oprócz dobrej zabawy, niesie ze sobą ważne przesłanie dotyczące akceptacji inności. Nusia - okularnica bojąca się wchodzić na dach i pogłaskać psa, irytuje swoją strachliwością. Jednocześnie budzi podziw brakiem lęku w sytuacji, w której niejeden twardziel popłakałby się ze strachu. Bohaterka nie tylko nie jest odrzucona przez grupę swoich kolegów, ale też szybko akceptowana przez widzów. Jedynie jurorzy jej nie docenili

Wśród spektakli konkursowych dla dorosłej publiczności znalazły się propozycje bez wątpienia godne uwagi. Przede wszystkim "Sprawa Dantona. Samowywiad" Teatru Malabar Hotel. Rewolucja francuska jest tematem zaskakująco popularnym w polskim teatrze ostatnich lat. W 2008 roku powstały dwie głośne realizacje dramatu Przybyszewskiej: w Teatrze Polskim we Wrocławiu (reżyserował Jan Klata) oraz w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (w reżyserii Pawła Łysaka), a także adaptacja "Marata-Sade'a" Petera Weissa zrealizowana przez Lecha Raczaka w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Wszystkie spektakle zyskały ogromną popularność i były grane na wielu przeglądach polskich i zagranicznych. Po dramat Weissa sięgnęła też w Teatrze Narodowym Maja Kleczewska w 2009 roku, a zwieńczeniem ostatniej poznańskiej Malty było plenerowe widowisko Raczaka "Gry z czasem", również opartego o motyw Wielkiej Rewolucji. Znamienne, że po ten, wydawać by się mogło, odległy dla nas temat sięgają tak chętnie różni twórcy, a spektakle nie przechodzą bez echa. Tym, co wyróżnia realizację Malabaru spośród pozostałych przeze mnie wymienionych, jest, ma się rozumieć, użycie form - w tym przypadku animowanych głów (co w kontekście ery gilotyny nabiera szczególnego znaczenia) - a także włączenie do akcji postaci Stanisławy Przybyszewskiej. Wypowiedzi autorki na temat korekty gwałcącej jej dzieło budzą wesołość publiczności. Niejeden widz z pewnością utożsamia się w tych momentach z pisarką. Sceny, w których pojawia się ta postać, były, zaraz po mistrzowskich etiudach lalkowych, najbardziej przeze mnie wyczekiwanymi. Na uwagę zasługuje zabieg obsadzenia w rolach głównych antagonistów Dantona i Robespierre'a jednego aktora (Marcina Bikowskiego). To samo rozwiązanie dotyczy głównych ról drugoplanowych Desmoulins'a i Saint-Juisa (Marcin Bartnikowski). Spektakl, choć zrealizowany w kostiumach z epoki, posługujący się archaicznym językiem i dotyczący wydarzenia odległego historycznie oraz geograficznie, niespodziewanie magnetyzował i wciągał w sam środek akcji.

Drugim przedstawieniem, w które bez reszty zaangażowałam się jako widz, była "Krwawa jatka" Michała Walczaka w reżyserii Łukasza Kosa (artystów zaprosili do współpracy Dagmara Sowa i Paweł Chomczyk z Grupy Coincidentia). Spektakl co chwilę przerywały wybuchy śmiechu publiczności. Zwłaszcza jego pierwszą część, traktującą o losach chałturzącej po przedszkolach pary lalkarzy, w których budzi się gwałtowna potrzeba zrobienia kariery "w dramacie" i filmie. Michał Walczak zamknął w tekście chyba wszystkie możliwe stereotypy i obiegowe opinie na temat teatru w ogóle, a w szczególności osób "robiących w lalkach". Tekst pełen jest także gorzkiej ironii i smutnej prawdy - w końcu nie tylko aktorzy szukają "w Warszawie spełnienia snów o sławie" (parafrazując tytuł piosenki Piotra Bukartyka). Szaleńcza pogoń za szczęściem doprowadza marzycieli przed oblicze Drakula Nosferata, którego brawurowo zagrał po wieloletniej przerwie Paweł Aigner (z wykształcenia aktor-lalkarz, w ciągu ostatnich dziesięciu lat znany przede wszystkim jako znakomity reżyser). Po sukcesie "Zmierzchu", wampiry musiały zadomowić się na dobre także w teatrze. W tym przypadku - by pokazać, jak niebezpieczne jest dążenie na szczyty sławy za wszelką cenę. Spektakl cechuje poetyka nadmiaru - to, co do pewnego momentu bawiło, później zaczyna męczyć i nużyć. Punktem kulminacyjnym jest scena, w której Drakul wycina mózg aktorki granej przez Dagmarę Sowę, by usmażyć go na grillu. Choć jestem zwolenniczką poglądu, że uczucie niedosytu po przedstawieniu góruje nad przesytem (w "Krwawej Jatce" dzieje się odwrotnie), uważam ten spektakl za jedną z ciekawszych prezentacji OFTL.

Podsumowując opolski przegląd, nie można zapomnieć o tradycyjnym już spotkaniu z dramatopisarzami, które tym razem poświęcono problemowi dramaturgii dla młodzieży. W bogatym programie wydarzenia znalazło się między innymi spotkanie z gościem specjalnym, Kataríną Ďurčovą z Instytutu Teatralnego w Bratysławie, która opowiedziała przy tej okazji o międzynarodowym projekcie Platforma 11+ (więcej można o nim poczytać na: http://www.platform11plus.eu/). Aktorzy z OTLiA odczytali fragment utworu dla nastoletniej publiczności wciąż czekającego na prapremierę - "Ja jako" Stacha Szulista (drukowany w 33. zeszycie "Nowych Sztuk dla Dzieci i Młodzieży"). W moim odczuciu najciekawszym punktem była prezentacja zwycięskich tekstów nadesłanych na Konkurs na Miniaturę Teatralną organizowany przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Warunkiem uczestnictwa, oprócz dobrych chęci, był wiek kandydatów (15-19 lat). Wydarzenie miało charakter slamu, gdzie autorzy sami prezentowali swoje utwory. Znamienny wydaje się fakt, że nie tylko laureaci: siedemnastoletnia Lidia Karbowska oraz dziewiętnastoletni Piotr Koper, ale także inni uczestnicy konkursu wybrali śmierć jako temat przewodni swoich utworów. Ta tendencja niewątpliwie wymaga głębszej refleksji i myślę, że powyższe prezentacje okazały się przyczynkiem do niej.

Na Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w tym roku składały się także zagraniczne prezentacje (z niemieckiego Figrentheater Wilde & Vogel czy włoskich Scarlattine Teatro i Teatro del Caretto), pokazy prac studentów z wydziałów lalkarskich PWST we Wrocławiu oraz AT w Białymstoku czy (nieobecne w programach poprzednich przeglądów) widowiska plenerowe (Teatru Biuro Podróży, Teatru Ognia i Papieru oraz Teatru Klinika Lalek). Odbyły się warsztaty dla studentów lalkarstwa prowadzone przez Michaela Vogela, a także dla pedagogów teatru nadzorowane przez Justynę Sobczyk. O muzyczną atmosferę ostatnich dni imprezy dbał Sambor Dudziński wraz z magiczną Dźwiękowiązałką (pojazdem umożliwiającym jednoczesne przemieszczanie się i muzykowanie na kilkunastu instrumentach, projekt autorski). Chociaż festiwal odbywał się w trakcie przebudowy, a organizatorzy musieli sobie radzić bez Dużej Sceny OTLiA (co z pewnością było niesłychanie trudnym przedsięwzięciem) nie dało się odczuć, by coś z tego powodu się nie powiodło. Już teraz niecierpliwie wyczekuję kolejnej XXVII edycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji